Niewykluczone, że właśnie mija ostatni moment, by w walce z Covid-19 podjąć działania, które dałyby szansę na uniknięcie scenariusza włoskiego. Stan polskiej ochrony zdrowia jest niestety taki, że nie mamy już miejsca na błąd. Pytania są dwa: czy trzeba zamknąć szkoły (i ile by to kosztowało) oraz czy konieczne będzie coś-a-la-lockdown. To, że musimy sobie zadawać te dramatyczne pytania, jest efektem błędów w zarządzaniu kryzysem Covid-19
Zaskakująco szybko wróciliśmy do dyskusji z wiosny: co zrobić, by z powodu epidemii wirusa Covid-19 ludzie nie umierali w kolejce do respiratorów? Liczba wykrywanych nowych przypadków dziennie to już średnio 5.000. Analitycy szacują, że w sposób ukryty zaraża się dziennie 40.000 osób. Z dotychczasowych statystyk (opartych na liczbie oficjalnych przypadków, średnim wskaźniku śmiertelności i liczbie osób zmarłych) wynika, że jedna osoba zaraża średnio 1,4-1,5 kolejnej. A więc chorych przybywa.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Sama choroba jest co prawda niebezpieczna tylko dla osób starszych i już chorych na jakąś chorobę przewlekłą (lub po prostu bardzo osłabionych), ale żaden kraj nie ma tak dużej sieci szpitali, ludzi i sprzętu, by wszystkich potrzebujących pomocy przyjąć w krótkim czasie.
Czytaj też: Ile kosztowałoby wykupienie „polisy od Covidu”? Liczę!
Kiedy skończą się respiratory? Matematycy nie wykluczają, że… za trzy tygodnie
W Polsce jest ok. 9.000 miejsc dla chorych na Covid-19 oraz ponad 800 respiratorów. W obu przypadkach zajętych jest ok. połowa z nich. To już oznacza problem, bo przy nierównomiernym obłożeniu miejsc karetki muszą krążyć po kraju w poszukiwaniu szpitali, w których są jeszcze miejsca.
Oczywiście: w wartościach bezwzględnych daleko nam jeszcze do tego, co było we Włoszech, Hiszpanii, czy Francji wiosną. Tyle, że stan naszej służby zdrowia – i jej potencjał – jest znacznie niższy. O obu rzeczach mówi wykres i twitty Ignacego Morawskiego, analityka serwisu SpotData.pl.
Matematycy liczą, że w zasadzie już mamy przerąbane, bo od momentu podjęcia działań ograniczających rozwój wirusa (a żadnych radykalnych w Polsce do tej pory nie podjęto) do czasu pierwszych efektów upłynąć musi 10-12 dni. A zatem jeszcze przez jakiś czas liczba chorych, hospitalizowanych i potrzebujących respiratora (oraz zmarłych) musi rosnąć.
Według prognozy grupy MOCOS, zajmującej się modelowaniem matematycznym zachowania Covid-19, na początku listopada będziemy mieli od 4.000 do 20.000 oficjalnie diagnozowanych na Covid-19 osób dziennie (najprawdopodobniej: od 6.000 do 12.000). A liczba zmarłych będzie wynosiła od 40 osób dziennie do 180 osób dziennie (najprawdopodobniej: 70-125). Poniżej wykresy
Przy takim tempie rozwoju pandemii jest oczywiste, że pozostałych kilka tysięcy miejsc i kilkaset respiratorów zostanie zajętych. W połowie września wykorzystywanych było 90 respiratorów (wykrywano 600 przypadków dziennie), na koniec września – 125 respiratorów (wykrywano po 1.300 przypadków dziennie), dziś – już ok. 400 (wykrywa się po 5.000 przypadków dziennie).
Jeśli za dwa tygodnie będzie 10.000 przypadków dziennie, to będziemy mieli wariant włoski. A z powyższych wykresów wynika, że jest to scenariusz bazowy, a nie żaden-tam pesymistyczny. Więcej o tym jak zmienia się liczba wykorzystywanych respiratorów – tutaj.
Zresztą inne wyliczenia również coś takiego przewidują. Poniżej macie wykres pokazujący prognozy dla Polski pochodzące z EpiForecasts.io. Dwa wykresy na górze to przypadki zakażenia według daty zaraportowania oraz daty zakażenia (szare słupki to „wykonanie prognozy”), a ten na dole, to wskaźnik „namnażalności” wirusa (wygląd wykresów na górze wynika poniekąd z tego na dole).
Przyczyny tego stanu są dość łatwe do określenia. W Polsce jest od pewnego czasu realizowany tzw. wariant szwedzki, czyli stosunkowo liberalne podejście do wirusa, które sprzyja pokonywaniu kryzysu w gospodarce. Niestety, potencjał naszej ochrony zdrowia jest mniejszy, niż szwedzkiej, więc cena, którą zapłacimy, może być wyższa.
W naszej części Europy jesteśmy jedynym krajem, który postawił na „model szwedzki” (który – jak wynika z analizy Moniki Madej na „Subiektywnie o finansach” – wcale nie okazał się wielkim sukcesem). Poniżej ciekawy wykres obrazujący porównanie polskiej i niemieckiej reakcji na wzrost zakażeń koronawirusem, Źródło tego wykresu jest tutaj.
Dwie metody walki z Covid-19: dla państw z żelaza i tych z kartonu. Która dla nas?
Co robić, żeby zbić do poziomu 1 lub niższego stopień reprodukcji wirusa? Są tylko dwie metody, by ten cel osiągnąć. Pierwsza jest dostępna dla krajów dobrze zorganizowanych i dobrze rządzonych oraz druga – dostępna dla wszystkich pozostałych.
Ta pierwsza polega na tym, że:
– dajemy ludziom do ręki aplikację do śledzenia ich kontaktów i każdy potwierdzony przypadek natychmiast weryfikujemy pod względem tego, kogo delikwent (lub delikwentka) mógł zarazić. Te osoby odsyłamy na kwarantannę. W Polsce mamy aplikację do śledzenia, ale nikt jej nie chce instalować, bo skompromitowała się przy debiucie. A teraz nawet zmiana nazwy nie pomaga.
– staramy się wykonywać po kilkaset tysięcy testów dziennie (przesiewowo: na ulicach, w zakładach pracy, w tramwajach i autobusach) i wykrywamy możliwie dużo przypadków chorych jeszcze zanim zaczną zarażać (albo zanim zdążą zarazić dużo osób). Tutaj więcej o tym, jak żałośnie wygląda Polska pod względem liczby wykonywanych testów.
– izolujemy osoby w wieku emerytalnym, oferując im system organizujący im zakupy i zapewniający zdalne konsultacje medyczne oraz podstawowe rozrywki (by nie musieli wychodzić z domu, ale od tego i nie zwariowali)
Poniżej na wykresie od grupy MOCOS pokazuję, jak może zadziałać pakiet w postaci skutecznego śledzenia kontaktów w powiązaniu z ich ograniczaniem przez ludzi (z rozsądku bądź wymuszanym administracyjnie). Ograniczenie liczby ludzi spotykanych codziennie widzicie na osi poziomej, a skuteczność śledzenia kontaktów – na pionowej. Dobry wynik to wszystko, co nie jest czerwone:
Druga metoda polega na tym, że:
– ograniczamy kontakty międzyludzkie do poziomu ok. 25% tych „normalnych”, wprowadzając w miarę możliwości pracę zdalną oraz rezygnując z imprez, na których pojawia się dużo osób
– egzekwujemy noszenie masek na twarz, żeby dodatkowo zmniejszyć ryzyko zakażania przez osoby bezobjawowe, które wydychają wirusa (i surowo karzemy tych, którzy się nie podporządkowują).
Polska, ze względu na niską jakość rządów (cała Rada Ministrów lato spędziła na wiecach kampanii wyborczej) jest skazana na drugą metodę zbijania wskaźnika reprodukcji wirusa. Poniżej dwa wykresy pokazujące liczbę zmarłych na Covid-19 w powiązaniu z szacowanym współczynnikiem reprodukcji wirusa wraz z prognozą na najbliższą przyszłość. Źródło do tych wykresów macie tutaj.
Zobacz też: Koronawirusowy Worldometer
Maseczki obowiązkowe, Covid-19 szaleje, a ludzie wciąż śmieją się z policji
Jak to możemy zrobić? Nie ma raczej co liczyć na odpowiedzialność społeczeństwa jako całości, bo z badań wynika, że 40% ludzi w ogóle nie wierzy, że może się zarazić. Nie można więc mieć nadziei, że będziemy z żelazną dyscypliną zamykać się w domach (w miarę możliwości).
Nie będziemy, tym bardziej, że rząd obowiązek noszenia maseczek wprowadził bez porządnej podstawy prawnej (rozporządzeniem zamiast ustawą), co oznacza, że jak ktoś maseczki nie założy i policja nałoży na niego mandat, to wcale nie jest pewne, czy sąd tego obowiązku nie uchyli. Trudno pojąć dlaczego premier i ministrowie tego nie ogarniają.
Jak się nie „zgęszczać”? Większość dużych firm albo w ogóle nie wróciło z pracy zdalnej, albo właśnie przywróciło ją „na pełen etat”. Komunikacja miejska wygląda bezpiecznie, analitycy twierdzą, że raczej nie bywa źródłem zakażeń. Zostają imprezy rodzinne (wesela, pogrzeby, komunie), sklepy podczas codziennych zakupów, a także miejsca spędzania czasu (restauracje, bary i lokale) oraz szkoły.
Czytaj też: Czy pod koniec wakacji był idealny moment na zakup maseczek, przyłbic i płynów do dezynfekcji?
Czy trzeba zamknąć szkoły, żeby zatrzymać wirusa? Ile by to kosztowało?
Część analityków uważa, że to szkoły najbardziej „sieją”, bo tam nie ma szans na dystans społeczny, a potem dzieci idą do domów i zarażają rodziców. Rzeczywiście, wzrost tempa rozwoju epidemii Covid-19 łatwo da się powiązać z powrotem dzieci do szkoły. Zwłaszcza, że rząd nie kiwnął palcem, by wprowadzić do szkół elementarne zasady bezpieczeństwa, które wyliczyliśmy na „Subiektywnie o finansach”.
Problem polega na tym, że nauka zdalna w polskich warunkach jest na niby. Duża część nauczycieli nie jest do tego przygotowana, część dzieci nie ma dostępu do sprzętu, zaś programy nauczania nie mają wersji online. Poza tym istnieją badania, z których wynika, że dzieci, które spędzą na nauce online kilka miesięcy – przez całe życie będą cierpiały, w tym finansowo.
Czytaj też na Homodigital.pl: Koronawirus i mityczne zdalne nauczanie. Czy ktoś zasłużył na zaliczenie?
Jest też drugi aspekt: ekonomiczny. W Polsce uczy się 5,7 mln młodych ludzi (tutaj źródło danych). Z tego do podstawówek uczęszcza ponad 3 mln uczniów, 1,5 mln nastolatków uczy się w szkołach ponadpodstawowych. Można też doliczyć 1,2 mln studentów. Należy szacować, że mniej więcej 2 mln uczniów wymaga opieki w domu, a więc wprowadzenie nauki zdalnej (niezależnie od jej efektywności) oznacza, że 2 mln ludzi (jeden rodzic) musi przynajmniej częściowo zrezygnować z pracy.
Nawet jeśli założymy, że jedna trzecia tych osób byłaby w stanie pracować zdalnie (aczkolwiek na pewno z mniejszą efektywnością), to mamy 1,5 mln osób, które nie wypracowują PKB. To niecałe 10% wszystkich pracujących (16 mln). Koszt ekonomiczny szkolnego lockdownu wyniósłby więc jakieś 10 mld zł miesięcznie (bo połowa PKB pochodzi z pracy), czyli jakieś 0,5% PKB.
O tyle zwiększyłby się spadek PKB lub zmniejszyłby się jego wzrost w całym roku (a przypomnijmy, że po pół roku mamy spadek PKB o 9% w porównaniu z tym samym czasem przed rokiem).
Szkolny lockdown może być niezbędny. A… restauracyjny?
Jesteśmy więc między młotem, a kowadłem. Z jednej strony trzeba „coś” zrobić, bo samo wprowadzenie obowiązku noszenia maseczek (w dodatku nie wiadomo, czy do wyegzekwowania) nie da efektu w postaci zmniejszenia liczby kontaktów międzyludzkich. Z drugiej strony – zamknięcie szkół jest kosztowne i ryzykowne.
Wygląda jednak na to, że zatrzymanie pracy szkół średnich nie byłoby tak kosztowne ekonomicznie, a mogłoby przynieść spadek wskaźnika „namnażalności” wirusa. Starsze dzieci intensywniej się w szkołach socjalizują (trudniej izolować od siebie poszczególne klasy) i mają starszych rodziców, których „częstują” wirusem.
Czytaj na Homodigital.pl: Dyplom z uczelni, na której nigdy nie byłeś? Jak zostać e-magistrem?
Podobne dylematy dotyczą branż takich jak gastronomia i rozrywka. Przymknięcie każdej z nich dawałoby zapewne obniżenie wskaźnika „namnażalności” wirusa, ale też oznacza kolejne uszczerbki dla PKB. W restauracjach wydajemy rocznie 45 mld zł (tutaj źródło danych), danych dotyczących pubów i barów nie mam, ale załóżmy, że jest to 20 mld zł. Gdyby zamknąć lub mocno ograniczyć ich działanie – co być może jest dziś już niezbędne – możemy zafundować sobie zmniejszenie PKB o kolejne 0,2-0,3% rocznej jego kwoty. Niby mało, ale tu 0,5, tam minus 0,3 i robi się kwota.
Coś-a-la-lockdown, czyli cena błędów tych, którzy nami rządzą
Polski rząd zrobił jeden, ale za to podstawowy błąd. Wydawało mu się, że wirus jest już na tyle zduszony, że się nie będzie w stanie odrodzić. I nie przygotował się na żaden inny scenariusz. A ponieważ nie przygotował też instrumentów pozwalających na opanowanie wzrostu wirusa w sposób „technologiczno-organizacyjny” (testowanie, śledzenie kontaktów, izolowanie grup ryzyka) – teraz musi stosować bardzo ryzykowne ekonomicznie sposoby z pakietu „coś-a-la-lockdown”.
Covid-19 nie jest jakoś szczególnie śmiertelną chorobą. Umierają głównie osoby w podeszłym wieku oraz te, które już są na coś przewlekłego chore. Istnieje nawet teoria mówiąca, że trzeba pozwolić zakazić się jak największej liczbie młodych ludzi, którzy zyskają odporność, utrudniając wirusowi przenoszenie się. Jeśli 30-40% ludzi będzie już „po covidzie”, to wskaźnik reprodukcji siłą rzeczy będzie poniżej 1.
Problem w tym, że – sądząc po rosnącej liczbie wykorzystanych miejsc w szpitalach i respiratorów – jesteśmy jeszcze bardzo daleko od tej sytuacji, zaś znacznie bliżej jest scenariusz, w którym ludzie umierają w kolejce do wolnych respiratorów.
ZAPRASZAMY DO POSŁUCHANIA PODCASTU EKIPY „SUBIEKTYWNIE O FINANSACH”
Zapraszamy do wysłuchania kolejnego odcinka naszego środowego podcastu „Finansowe sensacje tygodnia”. W najnowszym odcinku podcastu najpierw dwa słowa o nowym trendzie w sklepach – włączaniu do ich oferty możliwości handlowania rzeczami używanymi – a potem skrót rozmowy z drem Przemkiem Chojeckim, polskim matematykiem, który rozbudowuje zastosowania sztucznej inteligencji w zawodach kreatywnych, a ostatnio zabrał się za to, żeby sztuczna inteligencja pisała za dziennikarzy (dziennikarzom?) artykuły. Hmmm…
źródło zdjęcia tytułowego: Ivan Aleksic/Unsplash