Co prawda sytuacja konsumentów jest dziś znacznie lepsza, niż jeszcze kilka lat temu, ale wywalczenie sprawiedliwości nadal bywa zadaniem trudnym z punktu widzenia osoby nie obeznanej z procedurami prawniczymi. Firmy finansowe o tym wiedzą, dlatego w niektórych okolicznościach – nawet takich, w których na pierwszy rzut oka widać, że to klient ma rację – sztucznie utwardzają stanowisko, by ów klient sobie poszedł lub przynajmniej ograniczył swoje roszczenia do pewnej części tego, co mu się faktycznie należy. Czołowy przykład to polisolokaty, ale nie tylko – grube numery dzieją się też przy ubezpieczeniach niskiego wkładu własnego i w innych sprawach.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Najbardziej zdeterminowani posiadacze toksycznych produktów finansowych – tych, w których roi się od abuzywnych klauzul, często zakwestionowanych już przez Sąd Ochrony Konsumenta i Konkurencji – decydują się na pomoc prawników i walkę w sądzie. Prawnicy żądają jednak często sutych prowizji i udziałów w „zysku” (czyli w tym co ugrają dla klienta), co oznacza, iż klient dostaje po kieszeni po raz drugi, w dodatku bez gwarancji sukcesu. Większość oszukanych boi się ryzyka procesów i starcia z prawniczą machiną instytucji finansowej. Odpuszczają, godząc się na proponowany przez firmę finansową ochłap.
Czytaj też: Włożyłeś pieniądze w toksyczną polisolokatę? Chcesz je odzyskać? Mam dla ciebie aż trzy dobre wieści
Zdarzają się wszakże chlubne wyjątki. Takim wyjątkiem jest pan Tomasz, który samodzielnie, nie korzystając z usług zewnętrznego prawnika, wygrał spór sądowy z firmą ubezpieczeniową i zmusił ją do wypłaty żądanej kwoty. Jak do tego doszło? Posłuchajcie i bierzcie przykład. Gdybyśmy wszyscy byli jak pan Tomasz, to po sprzedawcach nieetycznych produktów dziś nie pozostałby już kamień na kamieniu.
„W 2008 r. dałem się nabrać przez sprzedawców Open Finance na dwa produkty finansowe: kredyt frankowy i ubezpieczenie inwestycyjne z firmy Axa. Polisa opiewała na 10 lat. Składka tej polisolokaty: 500 zł miesięcznie plus coroczna indeksacja. Co miesiąc przychodziły jakieś rekomendacje dotyczące alokacji składki w poszczególne fundusze, ale robiłem to po swojemu”.
Pan Tomasz inwestował pieniądze wpłacane do polisolokaty „po swojemu” ze zmiennym szczęściem. Po siedmiu latach z zainwestowanych 43.000 zł miał 1300-1400 zł zysku. Mniej, niż te same pieniądze dałyby na koncie oszczędnościowym w banku. Pan Tomasz zauważył że niektóre opłaty są mu naliczane nie od składki, ale od całego kapitału,
„Spora część pieniędzy była zabierana i nie szła na inwestycje. Postanowiłem zamknąć ten bubel zanim narobi mi większych strat niż opłata likwidacyjna w wysokości 7200 zł, którą musiałem przełknąć wypowiadając umowę”
– pisze pan Tomasz. Ponieważ wtedy już zaczęły się pojawiać pierwsze wyroki „uwalniające” klientów od opłat likwidacyjnych, pan Tomasz poprosił Axę o rezygnację z tej prowizji „na pożegnanie”. Oczywiście Axa puściła to mimo uszu i opłatę pobrała. Pan Tomasz napisał dwie reklamacje, w których przytoczył wyroki dotyczące bezprawności opłat likwidacyjnych. Zaczął też szukać pomocy. Jedna z kancelarii zaproponowała mu pozew zbiorowy, ale doczytał, że może to trwać wieki, więc odpuścił.
„Zdecydowałem, że pójdę do sądu i przez pierwszą instancję przejdę sam. A potem się zobaczy. Sporządziłem przedsądowe wezwanie do zapłaty i – po jego odrzuceniu – zacząłem przygotowywać pozew. Nigdy nie miałem nic wspólnego z procesami, więc był to twardy orzech do zgryzienia. Na początek ustaliłem, że dla wartości sporu poniżej 10.000 zł mogę skorzystać z tzw. pozwu uproszczonego (to chyba „uproszoczone” jest tylko z nazwy, bo moja walka o 7200 zł trwała w „uproszczonej” formule ponad dwa lata). Skompletowałem całą korespondencję z Axą, wypełniłem stosowne dokumenty i mój pozew na początku 2015 r. wylądował w sądzie”.
Pan Tomasz przyznaje – z perspektywy czasu – że jego pozew w sprawie polisolokaty nie wyglądał imponująco. Co prawda mój czytelnik przytoczył w nim jakieś paragrafy, napomknął o abuzywności, ale brak doświadczenia spowodował, że w całości wyglądało to marnie. Niemniej jednak sędzia zrozumiał o co w tej sprawie chodzi, bo szybko wydał nakaz zapłaty.
„Nakaz zapłaty: jak to pięknie brzmi! Na pewno się pokajają i zaraz oddadzą kasiorę. Zimny prysznic przyszedł bardzo szybko. Odwołali się od nakazu, czyli złożyli sprzeciw. Sąd napisał: „proszę o ustosunkowanie się do treści sprzeciwu w terminie 7 dni”. To, co było w tym sprzeciwie Axy, mnie przytłoczyło. Ponad 10 stron slangu prawniczego, z którego nic nie rozumiałem. Prawie pięć razy tyle, ile zajął mój pozew. I tylko kilka dni na reakcję”.
Pan Tomasz przeczytał pismo z sądu drugi raz, dalej nic nie rozumiejąc. Przy trzeciej lekturze było ciut lepiej. Zaczął googlować paragrafy z odpowiedzi na pozew, przeglądać wyroki zapadające w podobnych sprawach o polisolokaty. Wystarczyło żeby wypunktować argumenty prawników Axy i dołożyć kilka innych.
„Słyszałem, że w Polsce działa Rzecznik Finansowy, który pomaga klientom. Zaczepię go na Facebooku, może coś doradzi – pomyślałem. Z korespondencji wyszło, że na jego pomoc już za późno, skoro mam złożony pozew. Ale jak wypełnię formularz, to wyślą do sądu tzw. istotny pogląd w sprawie. Tak też się stało. Pismo od Rzecznika zostało wysłane bezpośrednio do sądu, a ja dostałem jedynie do wiadomości”
Panu Tomaszowi wpadła też do rąk decyzja UOKiK mówiąca o zbiorowym naruszeniu interesów konsumentów w ubezpieczeniach Axy. Nie było tam mowy o produkcie, o który kłócił się pan Tomasz, ale pomimo tego złożył je w sądzie jako kolejne pismo procesowe. I okazało się, że dobrze zrobił. UOKiK napisał bowiem w dokumentach wysłanych sądowi, że firmy ubezpieczeniowe często zmieniają nazwy swoich produktów m.in. po to, by nie były one objęte postępowaniami dotyczącymi tych poprzednio sprzedawanych. Sędzia, jak to przeczytał, to chyba przestał lubić ubezpieczyciela oraz jego polisolokaty.
„Procesy sądowe w dużej mierze odbywają się korespondencyjnie – po prostu odpowiada się na pisma – rozprawy były krótkie albo ich nie było w ogóle, bo akurat ktoś zadzwonił, że bombę podłożył. Na jednej z rozpraw miałem być przesłuchiwany, ale sędzia stwierdziła, że po przeczytaniu elaboratów jednej i drugiej strony ma już pogląd na sprawę. Pism procesowych było sporo, ale z każdym z nich czułem się pewniej”
Wreszcie, pod koniec 2016 r. zapadł wyrok. Pan Tomasz wygrał w pierwszej instancji. Firma ubezpieczeniowa ani myślała odpuszczać, więc rozpoczęła się druga runda – przed sądem apelacyjnym.
„Poświęciłem trochę czasu, przejrzałem dziesiątki orzeczeń i poznajdywałem w nich informacje, na podstawie których mogłem podważyć apelację. Chyba dobrze, że napisałem kawał solidnej odpowiedzi na apelację, bo sędzia w orzeczeniu ustnym przyznawał rację moim argumentom i się do nich odwoływał, nie zgłaszał żadnych własnych. W kwietniu 2017 r., po dwóch rozprawach w Sądzie Okręgowym uzyskałem pełne zwycięstwo. Po kilku dniach od wyroku Axa wypłaciła pieniądze z opłaty likwidacyjnej od polisolokaty w odpowiedzi na wystosowane przeze mnie wezwanie do zapłaty”
– pisze pan Tomasz. Bardzo mu gratuluję, tym bardziej, że nie korzystał z pomocy profesjonalnego prawnika, lecz pojawił sobie z prawniczą machiną bezdusznej korporacji sam. Własnoręcznie analizował inne wyroki, uczył się przepisów, na które powoływała się druga strona, pilnował terminów. Pan Tomasz nie ma przygotowania prawniczego, pracuje w jednej ze spółek Skarbu Państwa. Jego historia jest krzepiąca, bo pozwala uwierzyć, że nawet w polskim, nieprzyjaznym konsumentowi, systemie prawa ten konsument nie jest skazany na porażkę.
Czytaj też: Jak odzyskać kasę z polisy inwestycyjnej, której nie objęła ugoda z UOKiK? On zrobił tak. I wygrał!
Czytaj: Wygrali proces zbiorowy jeszcze przed pierwszą rozprawą!
Prawo autorskie do zdjęcia: honzik7 / 123RF