W aplikacji Revolut – na razie tylko w wersji dla użytkowników najbardziej prestiżowej karty Metal – pojawiła się nowa zakładka: „Obrót giełdowy”. Oznacza to, że Revolut wprowadził zapowiadaną od dawna funkcję pośrednictwa w kupowaniu akcji. Pierwszego dnia po debiucie przetestowałem ją na własnych pieniądzach. I to od razu z grubej rury – postanowiłem zostać udziałowcem Apple’a. Jak mi poszło? Oto pierwsza, gorąca recenzja
Najpopularniejsza w Polsce pozabankowa aplikacja do wymiany walut i bezprowizyjnych płatności za granicą – zgodnie z wcześniejszą obietnicą – staje się też pośrednikiem w inwestowaniu oszczędności. Za pomocą nowej funkcji można już ulokować pieniądze w akcjach Apple, Amazona, Google’a, czy Facebooka. Bez prowizji, za pomocą kilku kliknięć w aplikacji mobilnej.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Dziś dostęp do tego gadżetu mają tylko wybrańcy, czyli ci, którzy płacą 49.99 zł miesięcznie za dostęp do najbardziej wypasionej odmiany aplikacji, ale wkrótce – w ciągu kilku tygodni – ma być udostępniona wszystkim posiadaczom aplikacji Revolut.
Czytaj też: Revolut w Polsce to hit? Szukam dla niego godnej konkurencji. DiPocket, Curve, Monese… kto wygrywa?
Proste inwestowanie przez smartfona. Tak będziemy zbierali na emeryturę?
Zanim przejdę do szczegółowego omówienia nowej funkcji Revoluta dwa słowa o tym dlaczego uważam ją za dobry pomysł. Inwestowanie za pomocą aplikacji mobilnych dziś w Polsce jest jeszcze egzotyczne, ale na Zachodzie coraz bardziej się upowszechnia. Młodzi wolą skorzystać z aplikacji typu Robin Hood, niż iść do tradycyjnego, stacjonarnego biura maklerskiego.
W Polsce za pomocą smartfona można inwestować głównie na ultraryzykownym rynku Forex (inwestowanie z dźwignią finansową w waluty, kontrakty terminowe na akcje itp.). I kto wie, czy to właśnie nie łatwość, przyjazność i „bliskość” inwestowania za pomocą smartfona nie zdecydowała o tym, że młodzież w Polsce masowo odwróciła się od inwestowania w akcje.
Już jakiś czas testowałem aplikacje eToro i ETFmatic, dostępne w Polsce sposoby łatwego inwestowania pieniędzy. Kilka dni temu Irek Sudak z Ekipy Samcika pisał o aplikacji Evarvest, która umożliwi w najbliższym czasie inwestowanie na wielu giełdach świata za pomocą smartfona.
To już w Polsce jest, ale tego typu aplikacje mają jeden problem – nie mają nawet promila zaufania, którym cieszą się renomowane banki. Trudno jest powierzyć swoje oszczędności zagranicznej firmie, o której wiadomo tylko tyle, że jest „w aplikacji”.
Revolut jest marką, która takie zaufanie powoli zdobywa. Czy go nie zawiedzie – zobaczymy. Może być różnie. Ale jeśli ktoś jest w stanie przekonać setki tysięcy młodych ludzi, by zaczęli długoterminowo inwestować oszczędności, to Revolut jest wysoko na liście pretendentów.
Dla samego Revoluta tego typu usługi są jak tlen. Ludzie używają Revoluta głównie na wakacjach i podczas zagranicznych wyjazdów. Aplikacja wprowadza więc usługi, które zwiększają jej przydatność także poza „wyjazdowymi” okresami. Już jakiś czas temu umożliwiła przechowywanie kryptowalut, oszczędzanie na końcówkach, a teraz – inwestowanie w akcje.
Czytaj też: Revolut wprowadza funkcję oszczędzania na końcówkach transakcji
Handlowanie amerykańskimi akcjami w wersji smart. Ile to kosztuje?
Jak to ma wyglądać? Otóż użytkownicy Revoluta mogą kupić za pomocą aplikacji akcje 300 spółek notowanych na amerykańskich giełdach NYSE i NASDAQ (w przyszłości ma ich być więcej). Revolut korzysta w tym wypadku z pośrednictwa biura maklerskiego DriveWealth. Klienci z nim właśnie podpisują wszystkie umowy, a Revolut jedynie organizuje tę współpracę i udostępnia dla niej swoją aplikację.
Ile to kosztuje? Użytkownicy kart Metal mają do dyspozycji 100 bezprowizyjnych transakcji miesięcznie. Użytkownicy kart Premium – gdy już usługa zostanie im udostępniona – będą mieli osiem transakcji miesięcznie, a posiadacze kart Standard – trzy transakcje. Po wyczerpaniu limitu każda transakcja będzie obłożona prowizją w wysokości ok. 4 zł.
W przyszłości mają być wprowadzone dodatkowe opłaty za przechowywanie papierów wartościowych na rachunku amerykańskiego brokera (na razie opłata jest tylko symboliczna, wynosi 0,01% od wartości posiadanych przez klienta akcji w skali roku).
Akcje można kupować tylko po aktualnej cenie rynkowej i tylko w czasie, gdy rynek jest otwarty (nie wchodzą w grę transakcje z limitem ceny albo z wydłużonym terminem realizacji). Po prostu klikasz „kup” i w tym momencie zlecenie jest składane na giełdzie, o ile ta jest akurat otwarta.
Maksymalna wartość zlecenia to 1000 dolarów. Minimalnej nie ma, bo aplikacja umożliwia kupowanie ułamkowych części akcji. W takim wypadku papier wartościowy jest przechowywany na rachunku biura maklerskiego, a inwestorzy są właścicielami „udziałów”. Mają takie same prawa, jak akcjonariusze, ale np. przy głosowaniach na walnym zgromadzeniu akcjonariuszy muszą korzystać z systemu elektronicznego, który zbiera ich głosy w ułamkowych częściach.
Głównymi zaletami „smartfonowego maklera” jest właśnie możliwość inwestowania drobnych pieniędzy w ułamki akcji oraz fakt, że nie wymaga to płacenia wysokich prowizji (u tradycyjnych pośredników jest to kilkadziesiąt złotych za transakcję). O wadach za chwilę.
Czytaj też: Twoja emerytura z zysków Coca-coli, McDonalds’a i Google’a? Są już fundusze, które to ułatwiają
Jak kupowałem w aplikacji… jedną dziesiątą akcji Apple
Jeśli twoja wersja aplikacji ma już funkcję „Obrót giełdowy” (znajdziesz ją w menu „Pulpit”, w dolnym prawym rogu ekranu), to go gry wchodzisz po dotknięciu ikony „Zainwestuj”. Zaraz pokazuje się ostrzeżenie o tym, że w tej części aplikacji jest usługa niosąca za sobą ryzyko utraty kapitału. Potem krótki przewodnik po podstawowych funkcjach usługi i już mogę wybrać z listy akcji te, których właścicielem chciałbym się stać dzięki pomocy Revoluta.
Niestety, nie tak prędko. Zanim kupię cokolwiek muszę przeczytać i zaakceptować mnóstwo formalnych papierów, w większości niestety napisanych po angielsku. Revolut wciąż zakłada, że wszyscy jego użytkownicy doskonale posługują się tym językiem. Wszystko zaczyna się od wejścia do menu „Utwórz konto”.
Potem trzeba przynajmniej przewinąć do dołu (a najlepiej również przeczytać) podstawowe informacje prawne o istocie dostarczanej usługi. W kolejnym kroku jest wysyłana na e-mail paczka dokumentów, m.in. regulamin korzystania z usługi, umowę z brokerem, regulacje dotyczące akcji cząstkowych itp. (trzeba się zgodzić na otrzymanie tego wszystkiego w postaci linków).
W kolejnym kroku muszę podać kilka informacji na swój temat – obywatelstwo, NIP (mój nie został zaakceptowany, ale… dodałem na końcu jedno zero do swojego prawdziwego NIP-u i wtedy uaktywnił się buton „dalej” ;-))), źródło dochodów i wykonywany zawód (niestety nie znalazłem „dziennikarz”, więc kliknąłem cokolwiek), wysokość rocznych dochodów, swoją „wartość netto”, cel inwestowania.
Potem trzeba otworzyć pięć dokumentów (te same, które zostały wcześniej wysłane jako linki na e-mail) i je zatwierdzić. Potem jeszcze trzeba zatwierdzić trzy dokumenty o nazwie „Market Data Agreements” (dla każdej obsługiwanej przez DriveWealth giełdy osobno).
Teraz wystarczy poczekać aż otworzy się giełda (działa od 15.00 do 22.00 czasu polskiego), wybrać spółkę i liczbę kupowanych akcji (bądź jej ułamek) oraz potwierdzić decyzję. Przez kilkanaście sekund transakcja jest przetwarzana, a potem papier wartościowy pojawia się w zakładce „Obrót giełdowy”
Do zakupów akcji Revolut otworzył mi osobne konto denominowane w dolarach, które jest zasilane z podstawowej portmonetki Revolut, z subkonta dolarowego. Jeśli więc chcę przelać pieniądze w celu inwestycyjnym, muszę najpierw zasilić portmonetkę Revoluta, zamienić złotówki na dolary, a potem zlecić zasilenie konta inwestycyjnego tymi dolarami.
Odsprzedaż akcji? Klikam nazwę spółki, dostaję za akcję (lub jej ułamek) aktualną cenę, transakcja się rozlicza, pieniądze są zapisywane na rachunku inwestycyjnym. Nie mogę tylko ich od razu wypłacić, bo realne rozliczenie transakcji zajmuje dwa dni, mniej więcej tak samo, jak na warszawskiej giełdzie.
W ten prosty sposób stałem się właścicielem jednej dziesiątej akcji Apple’a. Pominąwszy początkowe formalności – handlowanie na tej platformie jest śmiesznie proste, bez porównania łatwiejsze, niż w jakimkolwiek biurze maklerskim w Polsce. Nie mówiąc już o wygodzie, bo tutaj wszystko dzieje się w smartfonie i to bez prowizji.
Można złapać bakcyla, oj można. Zwłaszcza, że w aplikacji pokazują mi aktualny „stan gry”, czyli wartość moich akcji zmieniającą się w czasie rzeczywistym. Kto wie, czy ten i ów użytkownik Revoluta widząc te obrazki nie poczuje, że „zew krwi” go wzywa na giełdowy parkiet
Nie za słodko? „Nie należy zakładać, że będziesz w stanie skorzystać…”
Nie za słodko? – należy zapytać parafrazując reklamę pewnego piwa i powtarzając za Penelope Cruz: „Nie tak słodko, jak myślisz”. Podstawowe wady są widoczne gołym okiem. Tylko wybrane, amerykańskie akcje, zero ETF-ów, które przecież są znacznie bezpieczniejszymi instrumentami, niż akcje, brak możliwości składania innych zleceń, niż po aktualnej cenie, brak jakiegokolwiek doradztwa, a informacja o spółkach ograniczona tylko do wykresów kursów wyświetlanych przez aplikację.
Ale to problemy, które nie muszą mieć znaczenia dla początkującego inwestora, który chce po prostu być udziałowcem Apple’a i nie chce za to płacić słonych prowizji oraz korzystać z drewnianych systemów transakcyjnych polskich biur maklerskich, dostępnych w dodatku tylko w tradycyjnym internecie, a nie w aplikacji mobilnej.
Są i grubsze sprawy. Revolut jest tylko pośrednikiem, transakcje są zlecane brytyjskiej spółce DriveWealth, która specjalizuje się w tego typu usługach, ale nie gwarantuje poziomu usług charakterystycznego dla typowego tradycyjnego biura maklerskiego. W różnych dokumentach, które musiałem przetłumaczyć, przeczytać i zatwierdzić zanim stałem się posiadaczem jednej dziesiątej akcji Apple’a, znajdują się różne zastrzeżenia. Na przykład takie:
„Chociaż instrumenty finansowe mogą dawać prawo do dywidend i głosowania na walnym zgromadzeniu emitenta, nie należy zakładać, że będziesz w stanie skorzystać z tych praw. Wypłata dywidendy przez spółkę nie jest gwarantowana i możesz nie mieć możliwości wykonywania praw głosu związanych z tymi instrumentami”
Brzmi groźnie, nawet jeśli jest to tylko czysto teoretyczne zastrzeżenie, które stanie się ciałem tylko w przypadku jakichś grubych problemów informatycznych systemu do kupowania akcji. Choć z lektury dokumentów wypływa wniosek, że generalnie kupowanie akcji za pomocą aplikacji Revoluta nie wyłącza naszych praw korporacyjnych, takich jak prawo do dywidendy. Idźmy dalej:
„Cena, po której złożyłeś zlecenie, może nie być ceną, za którą faktycznie zostanie ono wykonane. W niektórych okolicznościach twoje zamówienie może zostać wykonane po „lepszej” cenie, a w innych okolicznościach może zostać zrealizowane po „gorszej” cenie niż podana za pośrednictwem aplikacji Revolut. Jeśli twoje zamówienie jest realizowane po „gorszej” cenie niż cena instrumentu w momencie złożenia tego zlecenia, nie ponosimy żadnej odpowiedzialności i nie musimy rekompensować ci różnicy”
Dla kogoś, kto kupuje akcje z myślą o emeryturze to pewnie nie ma znaczenia, ale widać, że dla zawodowców ta aplikacja będzie zdecydowanie zbyt „amatorska”, by mogli jej używać do day-tradingu.
To umowa czy cyrograf?
Jeśli dobrze rozumiem, inwestowanie z Revolutem jest pewnym zamkniętym ekosystemem, z którego nie można wytransferować akcji, ani ich do niego wrzucić z innego źródła.
„Nie akceptujemy przeniesienia żadnego z instrumentów, które możesz posiadać poza instrumentami nabytymi za pośrednictwem aplikacji Revolut”
– piszą w jednym z regulaminów. Mając akcje na polskim rachunku maklerskim mogę je – przeważnie za opłatą – przenieść do innego biura maklerskiego. Są zdeponowane w Krajowym Depozycie Papierów Wartościowych, a ja mam nad nimi „kontrolę”. W przypadku aplikacji Revolut – dotyczy to również portfeli kryptowalutowych tam przechowywanych – możliwości transferu aktywów mogą być ograniczone.
Jeśli kupiłeś akcje w aplikacji Revolut z myślą o emeryturze, to… czy musisz do emerytury mieć aplikację Revolut? I liczyć na to, że ani jej, ani firmie DriveWealth nie znudzi się przechowywanie twoich akcji? Na to pytanie nie znalazłem w papierach odpowiedzi, może za mało dokładnie czytałem. Wiadomo natomiast, że w przypadku udziałów ułamkowych transfery są niewykonalne.
„Udziały ułamkowe nie są zbywalne. Jeśli zamkniesz konto lub przeniesiesz je do innej firmy, ułamkowe akcje na twoim koncie będą musiały zostać zlikwidowane. Podobnie udziałów ułamkowych nie można przechowywać w formie certyfikatu, ani przesłać pocztą”
Chodzi chyba o takie certyfikaty, o których nikt w Polsce nie słyszał, a które są popularnym prezentem urodzinowym, imieninowym i ślubnym w USA. Sposób realizacji każdej transakcji też zależy wyłącznie od DriveWealth i wyłączeń odpowiedzialności brokera jest sporo. Firma zapewnia, że dokłada starań, by wszystkie zlecenia zrealizować bezzwłocznie i zgodnie z dyspozycją klienta, jednakowoż…
„Możemy odrzucić lub sprawdzać twoje zlecenia lub podejmować inne działania, które mogą opóźnić realizację zamówienia, z dowolnego powodu, w tym warunków rynkowych, awarii systemu, ograniczeń technicznych, oczekujących zleceń własnych lub innych zleceń klientów”.
Czy to przyszłość inwestowania? A może tylko teaser?
Jest więc łatwo, bezprowizyjnie i nie trzeba mieć milionów, żeby stać się udziałowcem spółek amerykańskich z pomocą Revoluta. Ale czy Revolut ma już w naszych oczach wystarczająco solidną reputację, by powierzać mu oszczędności życia? I czy model uproszczonego inwestowania przez smartfona w ogóle nada się do „poważnych” inwestycji?
Ale może nie musi? Może to ma być tylko teaser, który ma przekonać użytkowników Revoluta, że inwestowanie to nie jest rocket science i że każdy może sobie na to pozwolić? Kupię Apple’a za 1000 dolarów, sprzedam za 1100 dolarów, jestem do przodu i lubię to. Ot, zabawy millennialsów. A jeśli będę chciał odkładać prawdziwe pieniądze, to pójdę do prawdziwego maklera i skorzystam z doradztwa inwestycyjnego, a nie ze smartfona i aplikacji?