Niepokojąco rozjechały się preferencje taksówkarzy i nas, konsumentów poszukujących możliwości zakupu usługi transportowej. Na tym „rozjeździe” swoją karierę zbudowały parataksówkowe firmy przewozowe takie jak Uber czy Bolt (dawniej Taxify). Gorzej, że – jak się wydaje – większość taksówkarzy nie wyciągnęła żadnych wniosków
Taksówkarze od dłuższego czasu domagają się wyrzucenia z rynku „nielegalnych przewozów”, jak nazywają firmy i kierowców wożących ludzi bez licencji. I chyba są blisko osiągnięcia celu, bo w ministerstwie powstaje projekt, który ma ukrócić działanie firm parataksówkarskich – istnieje nawet ryzyko, że nowe prawo będzie przefajnowane i ograniczy możliwości działania aplikacji (np. nie będzie można stosować wirtualnego taksometru w smartfonie).
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Kłopot w tym, że – niezależnie od tego czy Uber w obecnej postaci zostanie zabroniony, czy też nie – taksówkarze powinni przyjąć do wiadomości, że mamy XXI wiek, erę technologii, mobilności, wszechobecnego internetu. I że konsumenci różnych usług – także transportowych – chcą z tych dobrodziejstw korzystać.
Nie przegap nowych tekstów z „Subiektywnie o finansach”, zapisz się na mój newsletter i bądźmy w kontakcie!
Klienci chcą znać cenę z góry, taksówkarze lubią randki w ciemno
Jest wśród nich elastyczność cenowa. Czasy, w których cena musiała zależeć od przejechanych kilometrów i wskazań taksometru, przeminęły wraz z pojawieniem się w Polsce Ubera. To on jako pierwszy zaproponował system, w którym już przy zamówieniu wpisuję cel podróży, a aplikacja wylicza stałą cenę, uzależnioną w dodatku od aktualnego popytu. To zerwało ze sztywną zasadą „kilometrówki”, czyli opłaty zależnej wyłącznie od przejechanego dystansu.
Identyczny system niedawno skopiowała aplikacja MyTaxi, która skupia licencjonowanych taksówkarzy, ale od strony usług oferowanych użytkownikom nie różni się niczym od Ubera (zarówno zamówienie auta, jak i rozliczenie kursu odbywa się przez aplikację w smartfonie). Skopiowała nie bez powodu – ludzie po prostu to lubią. A dodatkowo opcja Lite (bo tak to się w MyTaxi nazywa) pozwala w prosty sposób dotować ceny przejazdów i utrzymać konkurencyjność cenową z Uberem.
Ostatnio zresztą obił mi się o oczy sondaż przeprowadzony przez IBRIS na zlecenie organizacji Pracodawcy RP, z którego wynika, że 79,2% Polaków chciałoby znać co najmniej przybliżoną cenę przejazdu przed jego rozpoczęciem. A 56,3% badanych stwierdziło, że taka możliwość ma dla nich decydujące znaczenie w wyborze firmy przewozowej.
Problem w tym, że aby było to możliwe, funkcję taksometru musiałby przejąć smartfon, czyli aplikacja mobilna. Taksówkarze zaś – jak wynika z innych badań, przeprowadzonych wspólnie przez iTaxi i MyTaxi – uważają taksometr za boga. Tylko 40% taksówkarzy jest za uwzględnieniem czynników „pozadystansowych”, np. popytu rynkowego, jako parametru wpływającego na cenę kursu. A 75% taksówkarzy powiedziało, że taksometr powinien nadal być podstawą do wyliczenia opłaty za kurs.
Taksometr jest bogiem, a kilometry ewangelią
Wygląda więc na to, że mimo bolesnej nauczki, jaką dał taksówkarzom Uber, im nadal wydaje się, że jest XX wiek i że będą – jak za młodu – jeździć z taksometrami, a klienci grzecznie będą do taksówki wsiadali i płacili ile pan taksówkarz wyliczy po zakończeniu kursu. Dla mnie ten dysonans jest przesłanką na potwierdzenie hipotezy, że taksówkarze są niereformowalni. I dlatego muszą wyginąć na rzecz car-sharingów, przejazdów społecznościowych oraz aplikacji multitransferowych (czyli wspólnego biletu na różne środki transportu).
Czytaj też: A może płacić za taksówkę jak za Netfliksa? MyTaxi wprowadzi „abonament taksówkowy”
Żeby było jasne: wcale nie jestem przekonany, że przewożenie ludzi po znanej z góry cenie jest zawsze dobre dla tych ludzi. Uberowe mnożniki i najróżniejsze sztuczki umożliwiające podwyższanie dyktowanej klientowi ceny powodują, że nierzadko taki przejazd jest droższy, niż gdyby zastosować wskazania taksometru. Wystarczy, że spadnie deszcz i wzrośnie popyt i już robi się drogo. Choć z drugiej strony jeśli taksówek w okolicy jest dużo, a klientów mało, system dynamicznych cen pozwala pojechać 30-40% taniej, niż „cennikowo”.
Czytaj też: Takie czasy? Uber testuje wyższe rachunki jeśli jedziesz do dobrej dzielnicy
Czytaj też: Uber zdalnie sprawdzi, czy nie przesadziłeś z alkoholem przed zamówieniem samochodu. To już nie jest zabawne
Niezależnie od tego komu ten system bardziej się per saldo opłaci, dość przygnębiający jest dla mnie fakt, że większość taksówkarzy nie zauważyła, że dynamiczne ceny, uzależnione od sytuacji rynkowej, to dziś coraz częściej spotykany system. Testują go nawet w niektórych restauracjach, a w liniach lotniczych czy nawet pociągach jest znany od lat.
ilustracja tytułowa: kadry ze słynnego serialu „Zmiennicy”