Czy firma ubezpieczeniowa może odmówić wypłaty pieniędzy z polisy inwestycyjnej jeśli rozwiążemy umowę? Przybywa czytelników, którzy skarżą się nam właśnie na takie postępowanie. Podobno jest światełko w tunelu w postaci uchwały Sądu Najwyższego. Przyjrzeliśmy się bliżej i faktycznie – coś się świeci. Nie wiemy tylko, czy to nie aby rozpędzony pociąg
Nie tak dawno temu opisaliśmy historię czytelnika, który zainwestował okrągłe 100 000 zł w produkt ubezpieczeniowy TU Europa z komponentem inwestycyjnym sprzedawanym przez Idea Bank.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Polisa obiecywała solidne zyski, ale trzeba uczciwie przyznać, że od początku była ryzykowna. Jej konstrukcja opierała się na inwestowaniu w zamknięte fundusze inwestycyjne ze stajni Trigon TFI, które z kolei inwestowały w portfele wierzytelności firmy GetBack. Kilka lat temu nic nie zwiastowało katastrofy, ale dziś już wiadomo, że pieniędzy w sporej części nie da się odzyskać, bo GetBack jest bankrutem.
Wierzyciele zgodzili się przełknąć potężną stratę i odebrać jedynie jedną czwartą tego co inwestowali i to dopiero od przyszłego roku. Ale jest duża rzesza klientów, którzy inwestowali w różnorakie produkty, które teraz się okazuje w ten, czy inny sposób są powiązane z GetBackiem.
KNF – takie polisy to było ryzyko klientów
Sytuacja klientów jest nie do pozazdroszczenia, bo Komisja Nadzoru Finansowego mówi, że inwestycje w produkt, który jest miksem ubezpieczenia i inwestycji wiąże się z ryzykiem i że ubezpieczyciel, który stworzył taki produkt, faktycznie może nie mieć wpływu, na to, że fundusz inwestycyjny stracił płynność finansową.
Opublikowanie historii pana Jarka i jego perypetii z TU Europa wywołało ciąg zdarzeń. Przede wszystkim odezwał się do nas pan Michał, który pisze tak:
„Jestem w identycznej sytuacji, walczę z Vienna Life. Moje pieniądze wyparowały z polisy w części, która była inwestowana w GetBack (FIZ 7), nie wiadomo kiedy i ile będą oddawać. Polisę kupiłem w Lions Bank. Zarabiała praktycznie tylko przez pierwszy rok, a potem była już pod kreską. „Doradcy” banku robili wszystko, bym się polisy nie pozbywał, czarując przyszłymi „odbiciami”, nowymi planami i strategiami które mają być wdrożone i przynosić (wreszcie) zyski”
Gdy pan Michał ostatecznie zażądał likwidacji polisy dowiedział się, że wpłaconych pieniędzy nie dostanie w całości, ponieważ FIZ 7 (w który inwestowano pieniądze w ramach polisy) ograniczył możliwość odkupu udziałów.
„Vienna Life odżegnywała się stanowczo od odpowiedzialności za fatalne wyniki, przekierowując całą odpowiedzialność na FIZ 7. Sytuacja jest obecnie taka, że pieniążki będę dostawał w częściach po kilka procent miesięcznie. Podobno tak jest dla mojego dobra, ponieważ masowa wyprzedaż aktywów funduszu mogłaby spowodować nurkowanie jego wartości i pieniędzy byłoby jeszcze mniej”
Misseling i ciśnienie na sprzedaż
Pan Michał jest zły, bo gdy wkładał pieniądze w polisę Vienna Life mówił bankierom, że jego warunki to płynność kapitału, dostęp do gotówki oraz stabilny wzrost, a przede wszystkim gwarancja ochrony kapitału – tzn. żeby nie było możliwości straty. Za każdym razem był o tym wszystkim zapewniany przez „private bankiera”.
Na myśl, przychodzi mi felieton Grzegorza Sroczyńskiego opublikowany kiedyś w „Gazecie Wyborczej” – „List do cwaniaka, który wcisnął mi już wszystko” o pracownikach wystawionych na pierwszą linię frontu, którzy za zadanie mają wcisnąć klientom „polisolokatę, trzy zbędne modemy, darmowy abonament w cenie 500 złotych, kanał wędkarski zamiast HBO, ubezpieczenie autocasco, które znakomicie działało aż do stłuczki”.
Owszem, pan Michał powinien wczytać się w opis produktu. Polisy tego typu – oparte na inwestycjach w fundusze inwestycyjne zamknięte, działające na rynku wierzytelności – czarno na białym mają wymienione właśnie ryzyko płynności. no dobra, ale co się stało, że inwestycja pana Michała stała się niepłynna? Vienna Life w odpowiedzi na nasze pytania pisze tak:
„Realizacja wykupu certyfikatów inwestycyjnych z funduszu inwestycyjnego w styczniu 2019 r. została czasowo wstrzymana w celu zabezpieczenia interesów jego uczestników. Wynika to przede wszystkim z ponadprzeciętnej skali zleceń, które trafiły do TFI zarządzającego funduszem w bardzo krótkim okresie”
Ubezpieczyciel przekonuje, że „wymuszona szybka sprzedaż” aktywów funduszu mogłaby skutkować zaniżeniem ceny „poniżej ich wartości” godziwej, co miałoby znaczący i negatywny wpływ na wycenę certyfikatów inwestycyjnych.
„Dokładamy wszelkich starań, pozostając w stałym kontakcie i monitujemy zarządzającego funduszem. Dokładamy starań, by w możliwie jak najkrótszym czasie doprowadzić do pełnej realizacji złożonych przez klientów dyspozycji”
Rzecz w tym, że – jak pisaliśmy – klient podpisał umowę ubezpieczenia na życie, tyle. Owszem, pieniądze ostatecznie były inwestowane w ubezpieczeniowy fundusz kapitałowy (czyli odmianę funduszu inwestycyjnego), ale to firma ubezpieczeniowa jest partnerem klienta. Zaś produkt, który klient kupił nazywa się „polisa”, co nie sugeruje możliwości utraty części lub całości kapitału.
Do umowy Vienna Life z panem Michałem załączony był regulamin, który mówi, że w razie zamknięcia polisy kasa klienta jest zwracana w ciągu 14 dni. Bez żadnych „ale”. W praktyce te „ale” się pojawiły, tyle, że po stronie funduszu inwestycyjnego, czyli partnera firmy ubezpieczeniowej. Czy jest jakiejś wyjście?
Te uchwały Sądu Najwyższego dają nadzieję?
Zapewne czytelnicy zauważyli, że pod poprzednim artykułem pojawił się komentarz, który daje nadzieję. Niejaki Cezary napisał bowiem tak:
„Zgodnie z ostatnimi uchwałami Sądu Najwyższego III CZP 13/18 i 22/18, umowa ubezpieczenia na życie z Ubezpieczeniowym Funduszem Kapitałowym jest umową ubezpieczenia, a w zasadzie podtypem umowy ubezpieczenia na życie. Stąd też zgodnie z art. 830 k.c. wypowiedzenie umowy ubezpieczenia powinno skutkować natychmiastowym (bądź w terminie wskazanym w OWU) wykupem całkowitym i wypłatą świadczenia wykupu. W tym przypadku wypłata środków nie jest ryzykiem klienta lecz zakładu ubezpieczeń. W tym też zawiera się sens nazwy „ubezpieczenie” dla tego rodzaju produktu”
To jak nowe rozdanie kart – zupełnie zmieniłoby postać rzeczy. Ubezpieczenie to ubezpieczenie i jak klient kończy ochronę, to należą mu się pieniądze, a ryzyko wynikające z braku płynności nie jest – wbrew temu co mówi KNF – po stronie klienta, tylko firmy ubezpieczeniowej. Jeśli partner firmy ubezpieczeniowej – np. fundusz inwestycyjny – nie umie oddać pieniędzy, to klienta-posiadacza polisy nic to nie musi obchodzić. On ma dostać kasę od ubezpieczyciela.
To jak światełko w tunelu. Ale z tym światełkami różnie bywa – czasami zwiastują nadzieję, a czasami to reflektor rozpędzonego pociągu. Jak jest w tym przypadku? Porozmawialiśmy z kilkoma prawnikami (w tym i z autorem owego wpisu, który nie chciał się ujawnić), wczytaliśmy się w cytowane uchwały. Jaki wyłonił się nam obraz? Mieszany.
Czytaj też: Gdzie się podziało 205.000 zł? Tego nie (po)wie nawet bank, który sprzedał polisę. Ubezpieczenie-widmo?
Czas ostudzić rewolucyjne nastroje
Przede wszystkim wspomniane uchwały SN dotyczą opłat likwidacyjnych, a nie roszczeń o wypłatę kasy z polisy. Klienci kwestionowali wysokość i zasadność owych opłat. Dopiero przy tej okazji sądy stwierdziły, że ubezpieczenie z polisą inwestycyjną, to nie jest jednak to samo co klasyczne ubezpieczenie. Sąd pisze bowiem tak:
„Kwalifikacja prawna umów UFK jest w doktrynie sporna, przy czym stosownie do jednego z głównych, ścierających się poglądów, chodzi tu o szczególny rodzaj (podtyp) umowy ubezpieczenia osobowego uregulowanego w art. 805 i n. k.c., a w myśl drugiego – o umowę mieszaną (nienazwaną), do której w zasadzie należy stosować przepisy kodeksu cywilnego dotyczące umowy ubezpieczenia na życie z zastrzeżeniem wyjątków uzasadnionych szczególną naturą umowy UFK (…).
Wynikająca z umowy ochrona ubezpieczeniowa ma charakter symboliczny, a dominuje aspekt kapitałowy uzasadniający pogląd, że cel umowy zakłada istnienie długotrwałego stabilnego stosunku prawnego łączącego strony w celu zgromadzenia jak najwyższego kapitału i wygenerowania możliwie najlepszego efektu ekonomicznego dla ubezpieczającego, co zapewnia korzyści także ubezpieczycielowi.
Wpisu Cezarego, który znalazł się pod naszym poprzednim artykułem, nie należy, niestety, traktować jak prawdy objawionej. To jedynie opinia prawnika, a wiadomo, że gdzie dwóch prawników, tam trzy opinie. Poza tym, nie ma w Polsce prawa precedensowego, więc choć uchwały i rozstrzygnięcia sądów najwyższych instancji są ważne, to nie dają gwarancji sukcesu w naszych indywidualnych postępowaniach.
Za każdym razem to sąd będzie oceniał na ile komponent kapitałowy był większy od ubezpieczeniowego. Rzecznik Finansowy od wielu lat namawia jednak klientów ubezpieczycieli do wyboru ścieżki sądowej i próby odzyskania swoich pieniędzy dowodząc, że to co podpisywali klienci ubezpieczeniem nie było.
Skutek jednak takich pozwów jest niejednoznaczny. Konsultowaliśmy to stanowisko z kilkoma ekspertami, zadając pytanie – czy taki klient, któremu firma ubezpieczeniowa nie chce oddać pieniędzy ma szansę na to, że sąd orzekanie na jego korzyść? Odpowiedzi brzmiały – to nie jest takie proste, a wymienione uchwały wcale nie przesądzają o powodzeniu takiego pozwu.
Źródło zdjęcia: Pixabay.com