Różne historie dotyczące ubezpieczeń przypinanych do kredytów hipotecznych miałem już „w obróbce”, ale w tym przypadku pomysłowość bankowców była wyjątkowo duża. Sprawa dotyczy potężnego kredytu na zakup kamienicy o wartości ok. 4.000.000 zł. Do kredytu bank – w tym przypadku mówimy o Getin Banku – dorzucił oczywiście zestaw inwestycji w postaci słynnej polisy Pareto, a także ubezpieczenie. Ale nie takie „zwykłe”, lecz polisę od wad prawnych finansowanej nieruchomości.
Na pierwszy rzut oka przy tak dużym kredycie ubezpieczenie tego typu może mieć sens. Bank – mający przecież dużą wyobraźnię i mnóstwo doświadczeń z przeszłości – chce zabezpieczyć się na wypadek, gdyby nagle okazało się, że nieruchomość nie jest już dobrym zabezpieczeniem jego interesów, bo np. są wątpliwości kto jest jej prawowitym właścicielem.
- Bezpieczna szkoła i bezpieczne dziecko w sieci, czyli czego nie robić, by nie „sprzedawać” swoich dzieci w internecie? [POWERED BY BNP PARIBAS]
- Wybory w USA: branża krypto wstrzymała oddech. W świecie finansów to ona ma najwięcej do ugrania. Po wyborach nowe otwarcie? [POWERED BY QUARK]
- Pieniądze w rodzinie, jak o nich rozmawiać, żeby nie było niemiło? Natalia Tur i Maciej Samcik [POWERED BY BNP PARIBAS / MISJA OSZCZĘDZANIE]
Czytaj też: Wzięli kredyt na mieszkanie, ale zostali oszukani. Płacą raty, a bank… przyszedł po mieszkanie
Czytaj też: Ważne zmiany w ubezpieczeniach dodawanych do kredytów
W trakcie procedury kredytowej ustalono wartość nieruchomości, która miała być finansowana kredytem, na 4.700.000 zł. To oznacza, że klient miał wkład własny w wysokości ok. 15%. Bank mimo wszystko zażądał dodatkowego zabezpieczenia – hipoteki na innej nieruchomości kredytobiorcy. Klient jest zamożnym człowiekiem, więc i taka się znalazła. Jej wartość ustalono na 1.730.000 zł
Ubezpieczenie, które dołożono klientowi, to grupowa polisa „ochrony prawnej tytułu prawnego do nieruchomości”. Z preambuły umowy ubezpieczenia wynika, że dotyczy ono sytuacji, w której – z powodu jakichś błędów w dokumentacji lub innych problemów proceduralnych – osoba, której przysługuje tzw. tytuł prawny do nieruchomości (czyli po prostu kredytobiorca) nie jest w stanie wyegzekwować wpisu w księdze wieczystej na swoją rzecz.
Jeśli są kłopoty z aktem własności, to zagrożony jest też prawomocny wpis hipoteki na rzecz banku. A ta z kolei – obok dochodów kredytobiorcy – jest docelowym zabezpieczeniem kredytu. W ramach ochrony ubezpieczyciel zobowiązał się ponieść koszty prawników, koszty sądowe, koszty opinii prawnych, koszty ugody sądowej i pozasądowej, koszty administracyjne.
Składka ubezpieczenia, dostarczonego przez firmę ubezpieczeniową Europa wyniosła – drobiazg – 180.000 zł z małymi groszami. A suma ubezpieczenia to ponad 350.000 zł. Z warunków ubezpieczenia wynika, że maksymalna suma polisy może wynieść 5% wartości nieruchomości.
Czytaj też: Płacisz ubezpieczenie niskiego wkładu własnego? Rosną szanse na odzyskanie kasy w sądzie!
Czytaj też: Wygrał w sądzie 46.000 zł, ale bankowi prawnicy chcieli go wykiwać. Nie dał się. Wyprowadził kontrę
Jak łatwo policzyć Europa wyceniła polisę odnosząc jej wartość do dwóch nieruchomości, mimo że tylko w przypadku jednej istniało jakiekolwiek ryzyko wypłaty świadczenia – kredytobiorca był wpisany jako właściciel w księdze wieczystej. (zajście zdarzenia ubezpieczeniowego, rozumianego jako problem z ochroną tytułu prawnego do nieruchomości, było niemożliwe). Z jednego z aneksów do umowy kredytowej wynika, że w ramach tego samego ubezpieczenia ma być też pobrane prawie 25.000 zł. W sumie ubezpieczenie ochrony od wad prawnych kosztowało kredytobiorcę 205.000 zł.
Już w tym momencie wydaje się, że coś tu nie gra. Które ubezpieczenie wad prawnych łączy się z ryzykiem wypłaty odszkodowania na poziomie ponad 50%? Jeśli klient płaci ponad 205.000 zł składki przy sumie ubezpieczenia rzędu 350.000 zł, a ubezpieczenie obejmuje stosunkowo mało prawdopodobne zdarzenie w postaci kłopotów z wpisami do księgi wieczystej, to sytuacja staje się gęsta.
A i to nie wszystko. Prawnik, który reprezentuje kredytobiorcę – mec. Jacek Szymański z poznańskiej kancelarii Szymański Wyjatek – twierdzi, że w umowie kredytowej znajdują się inne liczby, niż w umowie ubezpieczenia. O ile w umowie ubezpieczenia maksymalną sumę określa się na 5% wartości kredytowanej nieruchomości, o tyle w umowie kredytowej jest zapis o cenie tego samego ubezpieczenia wynoszącej 4,95% od wartości… kredytu.
Dlaczego to wszystko dziś zaczyna mieć znaczenie? Otóż klient nie wyklucza wcześniejszej spłaty kredytu, co wiązałoby się z wystąpieniem o zwrot części składki ubezpieczeniowej. Nie wyklucza też zakwestionowania tego ubezpieczenia jako niezgodnego z zasadami współżycia społecznego. Prawnik zaś wylicza znaki zapytania:
„Nie wiemy jak dotąd czy ubezpieczyciel w ogóle objął ubezpieczeniem drugą nieruchomość, stanowiącą dodatkowe zabezpieczenie kredytu i nie wymagającą żadnej ochrony, czy też wartość tej nieruchomości uwzględnił tylko przy wyliczaniu składki i sumy ubezpieczenia, żeby dodatkowo zarobić. Nie wiemy również ile łącznie wyniosła składka”
Klientowi nie przekazano żadnego dokumentu, który potwierdziłby objęcie jakiegokolwiek majątku ochroną, nie mówiąc już o tym jaka to miałaby być ochrona. W zasadzie wiadomo więc tylko w zarysie ile kasy klient zapłacił, ale tak naprawdę nie wie ani za co zapłacił, ani czy pieniądze rzeczywiście poszły na cel, na który zostały zadeklarowane. Pełna magma. Dlatego też sprawą zajął się prawnik – 200.000 zł wpuszczone, częściowo lub całkowicie, w kanał piechotą nie chodzi. Ale prawnik też nie ma łatwo:
„Zarówno bank jako ubezpieczający jak i ubezpieczyciel odmówili udostępnienia mojemu klientowi warunków łączącej ich umowy ubezpieczeniowej, nie przedstawili dokumentacji potwierdzającej objęcie ochroną, nie przedstawili kopii deklaracji przystąpienia do ubezpieczenia, nie wyjaśnili skąd bierze się taka a nie inna wysokość wynagrodzenia za objęcie ochroną ubezpieczeniową”
Po dłuższych negocjacjach bank ostatecznie przysłał wyciąg z umowy ubezpieczenia. Ale załączników już nie. A co jest warta umowa bez załączników stanowiących integralną część umowy? Najoględniej pisząc – niewiele. Bank podobno nie odnalazł w dokumentacji deklaracji przystąpienia do ubezpieczenia, by rozwiać wątpliwości.
Czytaj też: Bank do klienta: „sam sobie sprawdź czy polisa, którą ci sprzedaliśmy, jest coś warta”
Czytaj też: Nie chcesz skorzystać z bankowej polisy? Za tę niesubordynację możesz słono zapłacić
Szczerze pisząc w takiej sytuacji – gdy składka stanowiła mniej więcej połowę sumy ubezpieczenia (czy to nie wbrew naturze tzw. stosunku ubezpieczeniowego?), została zapłacona nie tylko za to, co wymagało ubezpieczenia i nie wiadomo czy w ogóle poszła na ochronę ubezpieczeniową – nie dziwię się, że dokumenty giną, a do akcji wkraczają prawnicy. Na miejscu banku i ubezpieczyciela szybciutko bym się dogadał z klientem i unikał rozgłosu, bo rzecz wygląda na dość kompromitującą.
Mówimy o starych grzechach – np. w Getin Banku rządzą już zupełnie inni ludzie, a i ekipa w oddziałach została w bardzo dużej części wymieniona. To już jest zupełnie inny bank. Ale bajzel, pozostawiony przez poprzedników, zarówno bankowi, jak i firmie ubezpieczeniowej będzie się jeszcze długo odbijał czkawką.
Czytaj też: Tego jeszcze nie było. Klienci twierdzą, że bank tylko udawał, że udzielił im kredytu
Czytaj też: Bezpieczny kredyt hipoteczny? Są nowe regulacje!
Ilustracja tytułowa: geralt/Pixabay.com