Jak wszyscy wiemy, w XXI wieku najlepsze jest to, że wszystko działa online. Nadajesz przelew ekspresowy? Od razu widzisz je na koncie docelowym. Robisz przelew BLIK-iem na numer telefonu? Za pięć sekund odbiorca go widzi. Przesyłasz pieniądze za pomocą bankomatu z jednego końca Polski na drugi? Za kilka minut gotówka jest gotowa do podjęcia. Wymieniasz walutę w internetowym kantorze? Od razu widzisz ją na koncie walutowym. I nagle… to wszystko się kończy. Gaśnie światło i jest po staremu. Jak żyć?
Już się przyzwyczailiśmy, że XXI wiek tak działa, a fintechy jeszcze podnoszą poprzeczkę. Jeśli w takim np. Revolucie mogę ręcznie „włączać” i „wyłączać” działanie karty płatniczej w bankomacie, zmieniać „na żywo” limity transakcji w sklepach, czy w internecie, albo aktywować funkcję blokowania transakcji kartą w miejscu innym, niż lokalizacja mojego smartfona… Można się przyzwyczaić do dobrego.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
No, ale przyzwyczajasz się, a potem… wracasz do seojego, lekko drewanianego, choć na pozór nowoczesnego banku i dowiadujesz się, że działa niby online, ale tak naprawdę to offline. Nie żeby Revolut działał inaczej – tam wiele transakcji jest „księgowanych” klientowi na kredyt, przed ich faktycznym rozliczeniem.
Ostatnio zdarzyło mi się, że hiszpański bankomat nie wypłacił mi 50 euro, a aplikacja ściągnęła pieniądze z salda. Najwyraźniej systemy zanotowały inicjowanie transakcji i „normalnie” wyksięgowałyby jej kwotę dopiero po faktycznym rozliczeniu, czyli następnego dnia. Do tego czasu „wisiałaby” tylko blokada pieniędzy. Ale w Revolucie wszystko musi być online, więc ściągnęli kasę od razu, a potem dopiero skorygowali saldo.
W wielu innych przypadkach jest zapewne tak samo: saldo zmienia się szybciej, niż faktyczne rozliczenia międzybankowe. Ale efekt jest taki, że klientowi wydaje się, że wszystko działa w czasie rzeczywistym. Bankom to „udawanie online’u” wychodzi nieco gorzej. Przynajmniej niektórym.
Czytaj też: Pisz na Berdyczów, czyli Poczta Polska ma problem z przekierowaniem listów. Internet pocztowców nie dotyczy?
Posłuchajcie opowieści rozczarowanego klienta banku BGŻ BNP Paribas, instytucji finansowej zaliczanej do ścisłej czołówki na polskim rynku (szósty lub siódmy bank pod względem aktywów po przejęciu „polskiego” Raiffeisena).
„Wszędzie gdzie tylko mogę, używam kart. Gotówki potrzebuję niezwykle rzadko, więc limity dotyczące wypłat z bankomatu mam ustawione dość nisko. Przyzwyczaiłem się do zmieniania limitów za każdym razem, gdy potrzebuję większej kwoty”
– opowiada mój imiennik, pan Maciej. Zdarzyło się, że odwiedził dobrą restaurację. I że ta restauracja była tak dobra, iż w ogóle nie przyjmowała kart. A rachunek oczywiście był godny. Taki vintage w wersji deluxe. Pan Maciej grzecznie podreptał więc do bankomatu, uprzednio zwiększając w systemie transakcyjnym limit wypłaty bankomatowej.
„Podszedłem do bankomatu w pobliżu, przy jednym z oddziałów banków. Wybieram kwotę, zatwierdzam, a tu okazuje się, że bank odmawia autoryzacji. Próbowałem na kilku kwotach, ostatecznie udało się wypłacić jedynie kwotę do wysokości poprzedniego limitu”
– mówi klient. Najadłby się wstydu, bo musiałby pożyczyć pieniądze od jednego z współbiesiadników. Nie pomogła ani czarna, ani złota, ani platynowa karta. Cash is king. Pomógł wspomniany wyżej Revolut, którego zasilenie z karty kredytowej oraz natychmiastowa wypłata gotówki z bankomatu przebiegły natychmiastowo.
Oczywiście natychmiast po zażegnaniu kryzysu pan Maciej – jak każdy Maciej, mój czytelnik jest dociekliwy, by nie powiedzieć podejrzliwy – udał się do infolinii banku i zapytał co się dzieje, dlaczego zmiana limitu bankomatowego nie zadziałała?
„Jak poinformowała mnie infolinia banku, zmiana limitów na karcie debetowej lub kredytowej wcale nie jest natychmiastowa, może potrwać do 24 godzin. Przyzwyczajony do natychmiastowych zmian limitów w kilku konkurencyjnych bankach nie chciałem w to uwierzyć”
Mój czytelnik zaczął się zastanawiać czy jest jakieś wyjście awaryjne. W końcu mamy XXI wiek, banki podobno uwielbiają bezgotówkowość… A tutaj mamy sytuację, w której bank de facto zachęca klienta do wspierania gotówki w portfelu. Oraz – o zgrozo – nakłania do wspierania największego wroga, czyli parabankowej aplikacji Revolut. A to już brzmi cokolwiek perwersyjnie.
„Zapytałem czy gdybym wykonał przelew pieniędzy na konto osobiste z karty kredytowej – w ramach limitu, taka usługa jest w tym banku dostępna – i dopiero potem wypłacił wyższą kwotę, to bank zwróciłby mi prowizję od takiego użycia karty kredytowej. Otrzymałem odpowiedź, że takiego zwrotu mógłbym dochodzić jedynie na drodze standardowej reklamacji, bez gwarancji powodzenia”
Jak widać XXI wiek okrutnie obchodzi się z niektórymi bankami. Przyzwyczajenia klientów i ich wymagania zmieniają się szybciej, niż systemy informatyczne. Kto by kilka lat temu pomyślał, iż klient może mieć pretensje o to, że zmiana limitu transakcyjnego nie zadziałała mu natychmiast? Ba, kto by wtedy pomyślał, że klient mógłby sobie sam ten limit zmienić? I to przez smartfona? Są na świecie rzeczy, o których nie śniło się filozofom. Oraz, niestety, bankowcom.
zdjęcie tytułowe: Geralt/Pixabay