To było najdroższe tankowanie w życiu pana Piotra. W lipcu na gorącej Sycylii chciał nalać benzynę za 100 euro. Ale dystrybutor szwankował, więc czytelnik dał za wygraną. A tu po kwadransie dostaje powiadomienie, że ktoś za jego pieniądze nalał sobie właśnie do samochodu… olej napędowy za prawie 90 euro. Chargeback? Nie tak prosto.
Tankownie we Włoszech i obsługa tamtejszych samoobsługowych stacji paliw to jest wyższa szkoła jazdy. Biura podróży i linie lotnicze powinny dołączyć do biletów do Włoch instrukcje obsługi tamtejszych „pomp”. Po ostatniej wiadomości od naszego czytelnika, pana Piotra, nabieram podejrzeń, że Włosi specjalnie rzucają kłody pod nogi turystom.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Pan Piotr jest kolejną znaną mi osobą, którą przerosła obsługa dystrybutora. W jego przypadku ta nauka kosztowała prawie 360 zł – czytelnik ciągle stara się o ich odzyskanie. Jak do tego doszło?
Ludzie honoru lepsi niż chargeback? Chyba nie
Są wakacje, pan Piotr przemierza Sycylię swoją benzynową hondą – to że auto jest na benzynę ma w tej historii duże znaczenie. Bak jest już prawie pusty, więc nasz czytelnik podjeżdża na stację sieci Q8, wyposażony w kartę Visa do konta walutowego w mBanku.
„Przyjechałem na stację, włożyłem kartę do terminala, system zablokował mi wstępnie 100 euro. Mają tak urządzone, że można zatankować właśnie do takiego limitu. Następnie wybrałem dystrybutor, w moim mniemaniu właściwy. I próbuję wlać paliwo. Nie działa, dystrybutor nie zeruje się. Automat podaje, że po kilku minutach transakcja zostanie anulowana. Próbuję ponownie – zero efektu. Odjeżdżam zatem z kwitkiem, godząc się, że na koncie zrobiła się blokada debetowa na 100 euro. Za kilkanaście minut zaglądam do aplikacji mobilnej, a tam konto obciążone tankowaniem na 84 euro!”
Wygląda na to, że dystrybutor zapamiętał „kredyt” Pana Piotra i gdy chwilę potem podjechał jakiś inny, bardziej biegły w obsłudze klient, to bezceremonialne zatankował swój pojazd „pod korek” za pieniądze naszego czytelnika. Co robi nasz rodak?
„Następnego dnia udaję się na stację. Włosi próbują coś zorganizować, dostaję od rodowitego Sycylijczyka („jesteśmy ludźmi honoru” – mówi) wydruk transakcji z terminala. Słyszę tłumaczenie, że za moją kwotę zatankował ktoś inny. Ale gdy przeglądamy monitoring czas transakcji i czas tankowania to nie widać dokładnie przebiegu wydarzeń. Włoski pompiarz niby pomaga, podpowiada by iść na policję, ale żeby to zrobić, słyszę, że muszę zgłosić reklamację w Q8”
Reklamację?! Pan Piotr powinien w te pędy polecieć na najbliższy posterunek i spisać zeznanie. Albo chociaż zostawić jakiś ślad zgłoszenia. Wtedy odzyskanie pieniędzy byłoby prostsze. A tak…
Wlana benzyna, zamiast oleju – to nie jest dowód?
Pan Piotr wysyła reklamację do Q8 i jest pewny swego, bo:
- po pierwsze system pokazuje, że zatankowano z innego dystrybutora niż ten przy którym stał
- po drugie jego pojazd to benzynowa honda, do której można nalać 50 litrów paliwa. A zatankowano diesla i to aż litrów 67. Nasz czytelnik wysyła skany transakcji do centrum reklamacji, a niezależnie od tego kontaktuje się z centrum kartowym mBanku
Włosi odpowiadają, że system zadziałał prawidłowo: PIN podany, kwota zapłacona, a paliwo wydane. mBank odpowiada, że wstępnie uznaje reklamację, ale potem, gdy dostaje pismo z Włoch, że do transakcji nie można się przeczepić, mięknie. I dwukrotnie odmawia zwrotu pieniędzy.
Sytuację pana Piotra można porównać do częstych historii z bankomatem. Wprowadzamy PIN, wpisujemy żądaną kwotę, ale z jakiegoś powodu nie odbieramy banknotu, tylko robi to za nas ktoś inny. I sprawę trzeba odkręcać przy pomocy monitoringu. W tym przypadku pan Piotr liczył na to, że przykrą historię z tankowaniem uda się odkręcić przy pomocy usługi chargeback.
Chargebacku, pomocy!
Chargeback (z ang. obciążenie zwrotne) służy temu, by odzyskać pieniądze z tytułu kwestionowanej przez klienta transakcji, w której sam klient nie chce lub nie może dochodzić swoich praw. Faktycznie to bardzo skuteczna metoda na zabezpieczenie swoich pieniędzy przed nieuczciwym sprzedawcą.
Czytaj też: Karta do płacenia, ale… nie od banku. Czy „potrafi” to samo, co bankowa? I czy jest tak samo bezpieczna?
W ramach procedury chargeback to bank wydający kartę przesyła za pośrednictwem organizacji Visa czy MasterCard reklamację, która jest przekazywana do akceptanta (czyli firmy, która obsługuje danego sklepikarza i dostarczyła mu terminal lub system do przyjmowania płatności kartą).
Od kuchni wygląda to w ten sposób, że akceptant ma określony czas na udowodnienie, że obciążenie karty było zasadne. Do ewentualnej odmowy musi załączyć stos stos dokumentów: wyjaśnienia, potwierdzenia transakcji, kopie podpisu klienta… Na tej podstawie bank analizuje dowody i podejmuje decyzje.
Oto lista przykładowych sytuacji, w których – jeśli zapłaciliśmy kartą w sklepie stacjonarnym lub w internecie – możemy liczyć na pomoc banku w odzyskaniu całości lub części pieniędzy:
- nie otrzymałeś części lub całości kwoty wypłacanej z bankomatu
- ściągnięto ci z karty inną kwotę, niż wynikała z zamówienia
- transakcja została rozliczona więcej niż jeden raz
- opłacona przy użyciu karty usługa lub produkt nie zostały dostarczone
- ściągnięto ci z karty pieniądze, choć anulowałeś zakup lub transakcja się nie powiodła – np. z powodu błędu technicznego – i zapłaciłeś w inny sposób
- zostałeś obciążony (np. przez hotel lub wypożyczalnię) za usługę, której nie zamawiałeś
- dostarczony towar jest uszkodzony
- zwróciłeś towar, bo był uszkodzony, ale nie dostałeś z powrotem pieniędzy
Czy tym razem chargeback zadziała? Niestety, sprawa nie jest przesądzono, bo pomimo tego, że nalano ropę, a nie benzynę brakuje dowodów niewinności pana Piotra. Podano przecież prawidłowy PIN, a monitoring nie wskazuje wyraźnie, że pan Piotr nie zatankował za zadysponowaną kwotę.
Pan Piotr sam przyznaje, że mógł iść od razu policję. I że dziś chodzi mu po głowie wytoczenie Włochom procesu cywilnego o kradzież. Dobra wiadomość jest taka, że sprawa nie jest finalnie zakończona i że trwa wymiana pism między Polakami, a Włochami. Być może w końcu uda się przekonać, że to nie pan Piotr nalał sobie tego feralnego dnia paliwo. I że nie odjechał benzynowym autem z ropą w baku. I że w baku nie znalazło się kilkanaście litrów paliwa więcej, niż może on pomieścić.
źródło zdjęcia: PixaBay