Pani Karolina czuje, że ma na koncie niesłuszne zadłużenie w Banku Millennium, bo umowy podsunęła jej zmarła mama – pracownik banku Millennium. A ona sama podobno w ogóle tych pieniędzy nie widziała. Po miesiącu od opisania tej sprawy okazuje się, że im dalej w las, tym więcej drzew. A tymczasem coraz bliżej do wielkiego finału
Odświeżamy opisaną miesiąc temu historię pani Karoliny, lat 24. Sprawa jest delikatna. Czytelniczka ma do spłaty 36.000 zł w pakiecie składającym się z: karty kredytowej na 15.000 zł, kredytu na 2500 zł i limitu w koncie na 15.000 zł. Problem w tym, że jak sama twierdzi tych pieniędzy nigdy nie miała w ręku.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Dodatkowo – jak relacjonuje czytelniczka – wszystkie produkty bankowe zamówiła i wykorzystała do ostatniego grosza jej mama, która… była pracownikiem Banku Millenium, zajmującym się kredytami.
„Podpisywałam dokumenty, które przynosiła do domu moja mama. Przyznaję, było to bardzo głupie, ale miałam wtedy zaledwie osiemnaście lat i małe pojęcie o świecie. Pierwszy z kredytów „otrzymałam” w 2012 r., gdy jeszcze uczyłam się w technikum – zdecydowanie nie posiadałam żadnych dochodów. Po technikum pracowałam w KFC i naprawdę nie wydaje mi się, żeby moje zarobki dały mi taką zdolność kredytową”
Na dokładkę – relacjonuje pani Karolina – numer telefonu podany w systemie bankowości elektronicznej jako przypisany np. do autoryzacji przelewów z jej rachunków bankowych nie należy i nigdy nie należał do niej.
Millennium wysyła wezwania do zapłaty i… emisariusza
Pod artykułem i na Facebooku pojawiły się liczne komentarze. Niejaki SDC pisze: „wygląda na to, że mama wyrabiała plan sprzedażowy. Mam znajomych, którzy pracują w bankach i też co jakiś czas proszą mnie o założenie konta lub wzięcie innego produktu”. Inni internauci kontrowali:
„Gdyby chodziło tylko o plan sprzedażowy, to po podpisaniu umowy o kartę i limit w koncie nie korzystałaby z tych produktów, a z kwotę zaciągniętego kredytu wrzuciła na lokaty i konta oszczędnościowe. W ten sposób córka zostałaby z małym długiem (prowizje, odsetki, opłaty za kartę), a nie kilkudziesięcioma tysiącami…”
Zobowiązania trzeba regulować, ale Pani Karolina zauważa, że w sprawie są pewne uchybienia formalne, która należałoby wziąć pod uwagę zanim wyśle się do niej windykatorów i komorników:
„Bank Millenium nie posiada wszystkich umów kredytowych z moim podpisem. Mało tego, wychodzi na to, że nie posiada oryginałów umów, bo posiadam je ja”.
– mówi pani Karolina. Czy te okoliczności można potraktować jako łagodzące? I czy w ciągu ostatniego miesiąca coś w tej sprawie drgnęło? Tak, ale to nie są dobre wieści dla pani Karoliny. Dostała sądowe wezwanie do zapłaty z tytułu zadłużenia na karcie kredytowej, w sumie na 15.500 zł (z odsetkami). Bank najwyraźniej przygotowuje się do procesu sądowego.
Oczywiście nie siedzimy jak w kinie, z popcornem w ręku. Za naszym pośrednictwem bank przesłał pani Karolinie namiary do eksperta z działu windykacji, który zajmuje się jej sprawą, z prośbą żeby czytelniczka się z nim skontaktowała. Ale efekt rozmowy był raczej mizerny:
„Pan, który ze mną rozmawiał, właściwie niczego konkretnego ode mnie nie chciał. Miałam po prostu przedstawić jak to wszystko wyglądało i dostarczyć akt zgonu mamy”
Inna sprawa, że czytelniczka też nie wykazała się inicjatywą. Nawet jeśli – jak twierdzi – pieniędzy pożyczonych przez jej mamę w ogóle nie widziała, to powinna przynajmniej poprosić bank o wyjaśnienie na jakiej podstawie ten żąda od niej pieniędzy. Może część oryginałów umów jednak bank posiada? Skoro wysyła sądowe wezwanie do zapłaty to znaczy, że w papierach jednak musi coś być.
Przeczytaj też: Ale numer! Bank „zapomniał”, że klient płaci kartą walutową i… doliczał mu spread. To tylko wpadka czy systemowy błąd?
Przeczytaj też: Kac po Fritz. Czy kantory internetowe potrzebują większego nadzoru? I jak wzmocnić bezpieczeństwo ich klientów? Sześć pomysłów
Bank milczy, bo zakneblowali go… prawnicy?
Zależało nam na poznaniu stanowisku drugiej strony, czyli banku. Żeby odnieść się do tego konkretnego przypadku (i właściwie każdego przypadku opisywanego przez dziennikarzy) bank musi mieć pismo klienta, które zwalnia bank z konieczności zachowania tajemnicy bankowej.
Zwykle wystarczy ogólnikowa formułka, że klient taki a taki zwalnia bank z tajemnicy w sprawie takiego a takiego produktu. W dobie internetu, e-maili i elektronicznej wymiany informacji czasem wystarczy, gdy czytelnik podpisze pismo w domowych pieleszach i wyślę jego skan lub fotografię. Ale nie tym razem.
W tym przypadku prawnicy banku poprosili żeby upoważnienie było wzorcowe. I żeby zawierało dane konkretnych produktów (z ich numerami). Potem pojawiła się inna prośba: żeby upoważnienie klientka złożyła osobiście w oddziale, w obecności pracownika banku. Następnie usłyszałem sugestię, że powinienem też tam być. Szczęśliwie obyło się bez tego.
Czytaj też: Deweloper spaprał garaż, samochód uszkodzony. Rada dla klienta: „może wystarczy auto porządnie umyć?”
Czytaj też: Dom wariatów? Odmówili wypłaty kasy z polisy, bo… czują, że coś jest nie tak. Ale co?
Upoważnienie zostało złożone osobiście przez czytelniczkę. Potem długo nie działo się nic, aż w końcu zapytaliśmy jak się sprawy mają. Najpierw wyglądało, że bank je zapodział (nie odnaleziono w systemie), a potem…
„W opinii naszego zespołu prawnego zasady muszą być interpretowane przez bank literalnie. Oznacza to, że możemy udzielić informacji tylko w takim zakresie, jaki został wyraźnie wskazany w treści dokumentu”
A więc: pismo jest zbyt ogólne. Jedyne na co zdobył się bank, to kategoryczne stwierdzenie, że zobowiązania klientki „są wiążące”. I że za naszym pośrednictwem chce przekazać klientce, że jest otwarty na propozycję ustalenia nowych warunków spłaty.
Jak rozplątać ten węzeł?
Ktoś tu cierpi na ciężką psychozę. Nie można z całą pewnością wykluczyć scenariusza, w którym pani Karolina razem z mamą (albo sama) wydała pieniądze z kredytów, a teraz próbuje zepchnąć z siebie odpowiedzialność za ich zwrot. Ale nie można też wykluczyć zupełnie innego: że kredyty zostały udzielone nieprawidłowo (klientka miała bardzo niskiego dochody), a w dokumentacji są braki.
Jedno jest pewne: czasu jest mało, bo sprawa zaraz może trafić do sądu. Nie było nam dane wniknąć w centrum wydarzeń, ale zarówno bank, jak i klientka mają jeszcze czas, by usiąść do stołu i spróbować się dogadać. Jeśli obie strony się zgodzą – jesteśmy gotowi w takim spotkaniu uczestniczyć jako obserwatorzy.
źródło zdjęcia: YouTube/„Psychoza” w reż. Alfreda Hitchcocka