Skoro w świecie turystycznym dużą część rynku przejęli pośrednicy, agregatorzy ofert z różnych sieci hotelowych, to dlaczego podobny trend miałby nie objąć świata finansów i bankowych kredytów? Dziś wystartował drugi – po należącej do Aliora platformie Bancovo – internetowy „sklep z pożyczkami”. Można w nim zassać pieniądze w ciągu kilkunastu minut, nie ruszając się z fotela, mając przy sobie jedynie dowód osobisty i smartfona.
Pośrednicy finansowi, mający w ofercie oferty wielu banków i firm pożyczkowych, to nic nowego na polskim rynku. Z tym, że do tej pory działali „analogowo”, czyli poprzez sieci fizycznych placówek. W internecie pojawiły się za to porównywarki ofert, ale ich użyteczność jest ograniczona, bo pokazują „teoretyczne” zestawienia najtańszych ofert, a w celu złożenia wniosku kredytowego (i uzyskania „prawdziwej” oferty) klient jest przekierowywany do konkretnego banku.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Koniec ery porównywarek, początek ery fintechów
Era porównywarek zaczęła się kończyć wraz z nastaniem czasu personalizacji ofert kredytowych. Kiedyś, gdy banki miały dla każdego klienta tę samą ofertę, zbieranie w jednym miejscu tych danych miało sens – ale dziś już rzadko kiedy oferta „ze strony internetowej” ma cokolwiek wspólnego z realnym życiem. Zatem i porównanie cen u kilku pożyczkodawców nie jest już sprawą banalną.
Szybką śmierć chcą zadać internetowym porównywarkom fintechy, które działają na podobnej zasadzie jak one, ale z woma istotnymi różnicami – pokazują realne, spersonalizowane oferty dla konkretnego klienta oraz pozwalają zassać pieniądze bez przechodzenia na stronę banku, wszystko można załatwić na stronie pośrednika.
Pierwszym tego typu pośrednikiem była platforma Bancovo, która wystartowała kilka miesięcy temu. Jej recenzję znajdziecie tutaj. Dziś wystartował serwis Finai (finansowany przez jeden z funduszy inwestycyjnych wysokiego ryzyka), który działa na bardzo podobnej zasadzie i zamierza do 2020 r. pośredniczyć w udzieleniu kredytów za miliard złotych.
Jakiś czas temu opowiadałem o bardzo bogatych planach tej platformy, która zamierzała być nie tylko sprzedawcą pożyczek, ale i rzetelnym doradcą, który – choć nadal żyje z bankowych prowizji – jest po stronie konsumenta i wykorzystując sztuczną inteligencję podpowiada mu jak zadłużyć się możliwie tanio i rozsądnie. Wygląda na to, że na starcie jest „tylko” nowoczesna sprzedaż kredytów, a na wodotryski z gatunku „na pomoc klientowi” jeszcze poczekamy.
Czytaj jak miało być: Pośrednik finansowy zrobi ci scoring i ostrzeże przed drogą pożyczką? Taki plan ma Finai
Pożyczanie a la Finai, czyli jak to działa?
Dlaczego ktoś miałby pójść po pożyczkę do Finai, zamiast do banku? Przecież w większości banków stały klient, użytkownik bankowości internetowej lub mobilnej może wziąć pożyczkę na jeden klik. Czyli uruchomić predefiniowany dla niego limit debetowy w koncie, na karcie kredytowej albo po prostu gotówkę do ręki (a w zasadzie do wypłaty z bankomatu). Już na etapie płacenia za coś kartą można poprosić wiele banków o rozłożenie transakcji na raty. Po co komu porównywarka, czy „sklep z pożyczkami”, nawet bardzo nowoczesny?
Twórcy Finai przekonują, że chodzi o wygodę. Po pierwsze nie w każdym banku można już dostać pożyczkę na jeden klik, po drugie niekoniecznie pożyczka w „moim” banku musi być finansowo korzystna, a po trzecie nie w każdym banku muszę mieć zdolność kredytową (niektórzy pożyczkodawcy mają bardzo restrykcyjną politykę i pieniądze pożyczają tylko tym, którzy ich nie potrzebują). Po czwarte w ogóle niekoniecznie muszę mieć konto w banku (firmy pożyczkowe żyją dziś w dużej części z tych nieubankowionych klientów).
Jak wygląda pożyczanie pieniędzy a la Finai? Owszem, jest wygodnie, ale bez przesady – nie ma szans na kredyt „na puls”. Zaczynamy od rejestracji w serwisie czyli od podania e-maila i wymyślenia hasła. Potem trzeba podać miesięczne zarobki i wysokość stałych rachunków, liczbę osób na utrzymaniu (w tym posiadanych dzieci), nazwę pracodawcy (wystarczy podać NIP lub nazwę firmy, a system sam uzupełni wszystkie dane, bo te są potrzebne bankowi kredytującemu), okres zatrudnienia (od kiedy i do kiedy mamy umowę).
Potem jeszcze stan cywilny, informacja o ewentualnej rozdzielności majątkowej z małżonkiem, dane o wykształceniu oraz o miejscu zamieszkania (własne mieszkanie, dom, wynajmowane, mieszkanie rodziców itp.). Potrzebne jest też nazwisko panieńskie mamy. Jak widzicie: nie ma łatwo. Danych do uzupełnienia jest sporo, co wynika z formalnych wymogów bankowych, których Finai przeskoczyć nie może.
Czytaj więcej o Monzo: Ten bank chce wybierać najlepsze oferty na rynku. I nas do nich przenosić. To zniszczy banki jakie znamy?
Biometria w służbie kredytu, czyli skanuj dowód i zrób zdjęcie twarzy
W kolejnym kroku – o ile do tej pory działaliśmy na desktopie lub laptopie – zaczyna być potrzebna aplikacja mobilna Finai (jest dostępna na Androida i iOS) i smartfon. System żąda, by ściągnąć apkę, podać w niej numer telefonu, wpisać na ekranie treść SMS-a autoryzacyjnego oraz zdefiniować PIN do aplikacji.
Przy okazji jest feeria zgód: na zassanie danych na mój temat w bazie BIK Infomonitor, na wykorzystanie biometrii, na przekazanie moich danych do banków-kredytodawców, na marketing, a nawet na… „przetwarzanie danych biometrycznych w celu udoskonalania oprogramowania do weryfikacji tożsamości”. Czyli proszą żebym zostawił im moje wzorce biometryczne do testowania.
Chwilę później staje się jasne po co system wymusza ściągnięcie aplikacji mobilnej. Kolejnym krokiem jest zrobienie zdjęcia dowodowi osobistemu (z obu stron, bez możliwości zakrycia żadnych danych) oraz własnej facjacie. Finai wykorzystuje te zdjęcia do weryfikacji mojej tożsamości. To nic nowego, tę technologię jako pierwszy zastosował w Polsce InBank (do udzielania pożyczek), BZ WBK oraz Alior (do weryfikowania tożsamości klienta przy zakładaniu przez niego konta).
Mam zawsze mały stres przy przekazywaniu firmie, która nie jest bankiem, skanu dowodu osobistego. Finai to z punktu widzenia przeciętnego konsumenta przedsięwzięcie o zerowej wiarygodności (przynajmniej w porównaniu do nadzorowanego i objętego licznymi obostrzeniami banku), więc konieczność weryfikacji tożsamości poprzez przekazanie skanów (a nie tylko pokazanie) dowodu osobistego może być pewną barierą dla co bardziej ostrożnych konsumentów.
Na koniec jest jeszcze weryfikacja konta bankowego przelewem na 1 zł, który trzeba przesłać do Finai na wskazany rachunek. I jak już przez tę całą „zabawę” przebrniemy – musi ona zająć, ostrożnie licząc, kilkanaście minut jeśli nie więcej – to dostajemy ofertę kredytów ze wszystkich banków współpracujących z Finai. Wszystkich, czyli na razie… dwóch. W grze są InBank oraz Nest Bank. Przypomina to na razie sklep z pustymi półkami. Do końca roku „półki” mają się zapełnić i ofert ma być sześć.
Finai komunikuje, że będzie grał uczciwie, a więc każdy bank – w oparciu o „zassane” przez Finai dane klienta – wystawi swoją ofertę, a klient wybierze najlepszą dla siebie. Finai zaś pobierze prowizję od banku, która jest taka sama dla każdego kredytodawcy. Krótko pisząc: Finai nie musi preferować żadnej z ofert (inaczej niż porównywarki, które lubią na pierwszych miejscach wystawiać banki, które najlepiej im płacą za pozyskanych klientów).
Czytaj więcej o Goodie: Aplikacja do rabatów staje się nteligentnym asystentem zakupowym, czyli bank z zupełnie innej odsłonie.
Czytaj też: Posiadaczom tej karty płatniczej robot zaplanuje wakacje. I zarezerwuje
Czy Finai ma rację bytu? Musiałby spełnić dwa warunki. Na razie nie spełnia żadnego
Czy taki „sklep z kredytami” to jest przełomowa innowacja? Cóż, najwięcej nowych technologii jest „na zapleczu”, czyli w komunikacji na linii Finai-banki. Sposób przekazywania przez pośrednika informacji i zasysania ich od banków ma znaczenie, bo od jakości i szybkości transferu danych zależy szybkość i cena pożyczek. W porównaniu z firmami pożyczkowymi, które również mają bardzo nowoczesne platformy zdalnej obsługi klientów, Finai wyróżnia się właściwie tylko biometryczną identyfikacją klienta i tym, że w jednym miejscu można miec oferty dwóch, a nie jednej firmy.
Na razie trudno powiedzieć czy Finai ma szansę na sukces. Im bardziej nowoczesne i przyjazne będą poszczególne banki (a w tej dziedzinie wiele się dzieje) tym mniejszy będzie potencjał rozwoju tego typu brokerów pożyczkowych. Istnieje ryzyko, że na platformie pojawią się głównie instytucje drogie, specjalizujące się w pożyczkach-chwilówkach. I że nie będzie ich wiele.
Sens istnienia tego typu pośrednika finansowego może polegać tylko na dwóch rzeczach. Pierwszą jest pokrycie bardzo dużej części rynku (czyli możliwość uzyskania spersonalizowanych, wiążących ofert od 10-15 banków w jednym miejscu), a drugą – powiązanie kredytowej „brokerki” z edukacją, wspomaganiem decyzji klientów i wykorzystaniem nowoczesnych narzędzi do tego, by klienci zadłużali się rozsądnie iograniczając do minimum ryzyka wpadnięcia w pętlę.
Czytaj też o taniejących pożyczkach: Kto by się tego spodziewał po bankach? A jednak się dzieje! Ale dlaczego?
Czytaj też: 11 trendów technologicznych, które wezmą nas w objęcia w tym roku
Ani jednego ani drugiego warunku na razie Finai nie spełnia. O ile pierwszy z nich w jakiejś perspektywie może zostać osiągnięty (choć nie wiem czy największe banki będą zainteresowane współpracą z brokerem o nieustalonym jeszcze zasięgu i efektywności), o tyle drugi jest w pewnym sensie sprzeczny z finansowymi podstawami bytu firmy. Namawianie klientów, by brali mniejsze kredyty, zniechęcanie ich do zbyt odważnego zadłużania się to – przyznacie – dość perswersyjna wizja działania firmy, której głównym udziałowcem jest fundusz inwestycyjny, marzący o jak najwyższej i najszybszej stopie zwrotu.