Młode pokolenie będzie grabarzem tradycyjnego handlu. Zamiast dużych sieci sklepów na ulicach – witryny w internecie i nieliczne showroomy. Wiele marek w jednym miejscu. Zakupy z dostawą do domu w dwie godziny. Znacznie niższe ceny. Czy właściciele i zarządy spółek handlowych są gotowi na tę rewolucję? I czy w związku z tym ich akcje są wciąż pewną inwestycją?
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
O przyszłości handlu detalicznego opowiedziała na konferencji Wall Street 22 w Karpaczu Sylwia Jaśkiewicz z Domu Maklerskiego banku BOŚ. Co ma broker do handlu? Jaśkiewicz jest w stałym kontakcie ze spółkami detalicznymi i zawodowo zajmuje się oceną ich biznesu na potrzeby klientów, którzy chcieliby zostać także ich akcjonariuszami.
Jaśkiewicz nie odkrywa Ameryki jeśli twierdzi, że w niedalekiej przyszłości na zakupach rządzić będzie zasada S.C.P., czyli Szybkość, Cena i Personalizacja. Firmy, które nie zdołają się do niej przystosować – mogą się znaleźć w finansowych tarapatach.
Wiele marek w jednym miejscu i zasada „internet first”
Zacznie się za to era sklepów działających głównie w internecie, które w dodatku nie należą do żadnej konkretnej marki, ale mają w ofercie dużo różnych marek. Do tworzenia takich bytów nie będą potrzebne miliardy. Wystarczy, że taki sklep otworzy showroom przy głównej ulicy w mieście, nie musi budować wielkiej sieci sklepów w każdym większym mieście.
Zdaniem Jaśkiewicz – jeśli jeszcze będziemy korzystali z tradycyjnych zakupów – chętniej wejdziemy do takiego mulibrandowego przybytku niż do monotonnego sklepu jednej marki. Przecież szukając hotelu też chętnie korzystamy ze stron internetowych agregujących dane z wielu obiektów.
Na zakupy mamy po prostu coraz mniej czasu. O ten nasz czas konkuruje bowiem coraz więcej różnych rozrywek (jak choćby VOD). Na razie jednak sklepy unikają sprzedaży towarów poza swoją siecią, choć np. Reserved (marka LPP) otworzyła już w Warszawie pierwszy showroom.
20% handlu w internecie i tradycyjne sieci sklepów zaczną bankrutować
W stronę branży handlowej nadciąga tsunami. Główne trendy?
- social media sprzedają (bo ludzie mają obsesję na punkcie autoprezentacji, ulegają impulsom)
- internet first (70% milenialsów odwiedza stronę sklepu zanim wejdzie do butiku)
- wzrost znaczenia marek niszowych
- automatyzacja magazynów
- dostawa tego samego dnia
Analityczka BOŚ przewiduje, że już wzrost do 20% udziału e-handlu oznacza prawdopodobnie wyrok śmierci dla wielu marek, które dziś rządzą na naszych ulicach. Grabarzem tradycyjnego handlu będzie pokolenie Z, czyli osoby urodzone po 1995 r. Dla nich świat bez internetu nie istnieje, są całą dobę podpięci do mediów społecznościowych.
I to oni – wespół z milenialsami (nieco starsze roczniki 1984-1994) – nadadzą zmianom rytm. 70% milenialsów, zanim wejdzie do sklepu, odwiedza jego stronę www. A ci z pokolenia Z często nie wchodzą już do sklepów w ogóle. Co nie oznacza, że nie oczekują tak sprawnej obsługi, jak w tradycyjnym sklepie.
Jednym z wyznaczników będzie szybka dostawa. Szybka, czyli nie w 24 godziny, ale w cztery lub nawet dwie. Takie rzeczy już się dzieją w Chinach.
Internetowy próg bólu. W Polsce jesteśmy daleko, ale…
Tradycyjny handel obawia się rezygnacji z sieci sklepów. To bowiem może uderzyć w rentowność tak, jak internetowe media w rynek papierowych gazet. Badania pokazują, że jeśli wejdziemy do fizycznego sklepu to z 33-procentowym prawdopodobieństwem wyjdziemy z zakupami. W internecie, jeśli wejdziemy na stronę sklepu, to zakupy klikną tylko 3 osoby na 100.
To oznacza, że dziś, by sprzedawać, trzeba inwestować w sieć sklepów. W przyszłości o sukcesie będzie decydowała zupełnie inna paleta czynników – logistyka, wygoda płacenia, analiza potrzeb klienta i personalizacja oferty.
Czytaj też: Bez handlu w niedzielę: zakupy internetowe też „wyłączone”? Ale tych innowacji nikt nie ukatrupi!
Czytaj też: Zakaz handlu w niedzielę? Gdzie iść na spacer, żeby nie zwariować? Poradnik zakupoholika na odwyku
A kto będzie za długo hamletyzował – zostanie zmieciony z rynku. Gdy Amazon w 2005 r. zyskał 20% rynku sprzedaży książek – zbankrutowała sieć księgarń Borders. Gdy handel elektroniką przeniósł się do sieci, w 2008 r. zbankrutowała sieć Ciricut City. Sprzęt sportowy? W 2016 r. bankrutuje Sports Authority. Następna w kolejce może być sieć domów towarowych Macy’s, a potem branża spożywcza.
W Polsce takich przykładów jeszcze brak, bo e-handel u nas raczkuje – jego udział w sprzedaży detalicznej to 5-6%, a nie krytyczne 20%, którego przekroczenie powoduje ruchy tektoniczne. Choć w przypadku elektroniki do wybuchu już brakuje niewiele – w tej branży udział sprzedaży w internecie osiągnął już w Polsce 17 %. To dlatego właściciel sieci Media Markt i Saturn zdecydował o ich połączeniu.
Czy kupując akcje sieci sklepów da się zarobić?
U progu rewolucji polski handel kwitnie. Pensje rosną, bezrobocie spada, a ponad 20 mld zł rocznie państwo transferuje co roku w ramach programu „Rodzina 500+” do kieszeni rodziców z co najmniej dwójką dzieci. Sprawdziłem jak przez ostatni rok zmieniły się notowania spółek detalicznych.
Polskie lokomotywy handlu takie jak CCC (kapitalizacja 11,5 mld zł) i LPP (wartość rynkowa 18,5 mld zł) poszybowały. Kto ma ich akcje, może czuć się bogatszy o odpowiednio 32% i 42%. Trzecia pod względem kapitalizacji obecna na giedzie sieć sklepów z odzieżą – Vistula (kapitalizacja prawie 1 mld zł) – przez rok podrożała o 40%.
Patrząc na wyniki za ostatnich pięć lat LPP też dało inwestorom satysfakcję. Właściciel m.in. marki Reserved zwiększył wartość o 45%. A w ciągu 10 lat – aż o 375%. Łatwo policzyć, że kto uwierzył w przyszłość tej firmy i nie był tylko jej klientem, ale też akcjonariuszem – wychodził na tym co najmniej pięć razy lepiej, niż na depozycie bankowym. W przypadku CCC pięcioletni wzrost wartości to 260%, a dziesięcioletni – 600%
Indeks wszystkich spółek odzieżowych notowanych na giełdzie (poza wymienionymi wyżej zauważalną kapitalizację – między 200 a 500 mln zł – mają jeszcze m.in. Wittchen, Bytom, Monnari i Silvano) przez ostatni rok poszedł w górę o 36%, a przez pięć lat – o 48%.
A więc bal trwa, ale pytanie brzmi, czy w perspektywie kilku lat – a dla długoterminowego inwestora to horyzont inwestycyjny, który nie jest abstrakcją – nie okaże się, że to bal na Titanicu. Czy sieci handlowe zdołają na czas przygotować się na nadejście konsumenta 3,0 i nie zostaną wypchnięte z rynku przez nowych graczy, działających na styku branży odzieżowej, handlowej i technologicznej?
Ofiarą zmian rynkowych jest Próchnik, czyli spółka, która była jedną z pięciu pierwszych notowanych na parkiecie. Niedawno ogłosiła wniosek o ochronę przed wierzycielami, czyli po prostu niewypłacalność.
Jeśłi chodzi o sieci spożywcze to goniąca Biedronkę notowana na giełdzie sieć sklepów Dino dała przez rok zarobek… 174%. Rosła też Emperia, czyli właściciel sieci Stokrotka, ale ta spółka wkróce zostanie wycofana z giełdy.
Czytaj też: „Biedronka”, świetny pomysł na sobotnie kupowanie i… wściekli klienci. Co poszło nie tak?
Czytaj też: Frisco owocuje i… zaskakuje. Teraz na darmową dostawę zasłużą tylko nieliczni. Prezent dla konkurencji?
Wolne niedziele już bolą
Zanim handlowych gigantów dopadną zmiany w sposobie kupowania, muszą zmierzyć się z „efektem niedziel niehandlowych”. Kwiecień, który był drugim miesiącem obowiązywania zakazu handlu w niedziele, przyniósł spadek sprzedaży detalicznej aż o 5,5% w stosunku do marca.
W kwietniu sklepy były zamknięte aż przez pięć dni. A takim firmom jak CCC, czy LPP niedziela przynosi 16-18% obrotów.W dodatku część klientów i tak nie wie czy dana niedziela jest handlowa, czy nie i dlatego… odpuszcza zakupy w każdą. Jednak w porównaniu z nadchodzącą nową generacją konsumentów niehandlowe niedziele to dla sieci sklepów dużo mniejszy problem.