Portugalski Jeronimo Martins, właściciel sklepów Biedronka, największej sieci handlowej w Polsce, opublikował wyniki finansowe za pierwsze półrocze 2024 r. W reakcji na to jego giełdowy kurs runął o 16%, pociągając za sobą notowania innych sieci handlowych, np. Dino. Co kiepskie wyniki właściciela Biedronki mówią o stanie polskiej gospodarki? I dlaczego mogą być bardzo złym sygnałem dla warszawskiej giełdy oraz dla sieci… Żabka?
Portugalczycy podają, że przychody sieci Biedronka od stycznia do czerwca tego roku wzrosły o 4,5% w porównaniu z podobnym okresem poprzedniego roku. Ale już w samym drugim kwartale ten wzrost wyniósł jedynie 0,1%. Jeszcze bardziej alarmujące okazały się wyniki w ujęciu tzw. like-for-like (LFL). To znaczy w takim, które pokazuje zmianę sprzedaży, która nie uwzględnia dodatkowych przychodów wynikających z otwierania nowych sklepów.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
W takim porównaniu wartość sprzedaży w sieci Biedronka spadła w całym półroczu o 0,2%, a w samym drugim kwartale 2024 r. była niższa o 4,6% niż rok wcześniej. Z czego to wynika? Spółka tłumaczy to częściowo „efektami kalendarzowymi” (inne „umiejscowienie” świąt), ale to nie może przykryć zmiany trendów wynikających z sytuacji gospodarczej. Jeszcze w pierwszym kwartale 2023 r. sprzedaż w ujęciu LFL rosła w Biedronce o 24,5%. Z kwartału na kwartał ta dynamika hamowała, by w końcu spaść poniżej zera.
Wojna cenowa uderza w wyniki właściciela Biedronki
Jakie są dwie najważniejsze przyczyny tego, że wyniki Biedronki są słabsze, niż chcieliby akcjonariusze Jeronimo Martins? Pierwszy z nich to „ostrożny konsument” oraz spadek wolumenów naszych zakupów żywności – wyjaśnia raport spółki. Co to oznacza? Mówiąc prosto: kupujemy mniej. A sieci handlowe widzą to i muszą intensywnie walczyć o klienta. W ujęciu LFL łączny wolumen (a więc ilość) sprzedanych produktów wzrósł w drugim kwartale, ale pod względem wartości sieć zanotowała spadek.
W komentarzu do wyników Biedronki zaznaczono, że dane za drugi kwartał pokazują wyższy poziom deflacji niż w poprzednim kwartale. Deflacji, a nie – dezinflacji. To znaczy, że ceny już nie rosną wolniej, one po prostu spadają. I to odbija się na zyskach właściciela Biedronki. W drugim kwartale Jeronimo Martins (w skali całej sieci, nie tylko w Polsce) zarobił tylko 156 mln euro, podczas gdy rok wcześniej było to 217 mln euro.
Jest to zapewne efekt uboczny wojny cenowej, którą w Polsce Biedronka toczy z Lidlem, inną wielką siecią dyskontów. Obie sieci twierdzą, że to one są najtańsze. Taka „spożywcza polaryzacja” do pewnego momentu im sprzyja, bo „odbiera tlen” innym sieciom (które nie są w stanie tak ostro licytować), ale też odbija się na wynikach finansowych właścicieli Biedronki.
Jak długo ta deflacja w sklepach jeszcze potrwa? Przecież ekonomiści – i ci rynkowi, i ci z NBP – przewidują, że inflacja po zaliczeniu dołka w pierwszej połowie tego roku ponownie ruszy w górę. Co na to zarządzający z Jeronimo Martins?
„W coraz bardziej konkurencyjnym otoczeniu, w którym cena jest decydującym czynnikiem zakupowym, Biedronka utrzyma pozycję lidera cenowego i nada priorytet wzrostowi sprzedaży ilościowej. W związku z tym, po wejściu w drugą połowę roku, która będzie bardziej wymagająca pod względem wolumenów, Biedronka zwiększy swoje inwestycje w ceny, wzmacniając swoją pozycję konkurencyjną i tworząc dalsze możliwości oszczędności i wartości dla polskich konsumentów”
– taką zapowiedź czytamy w raporcie. Warto uważnie czytać to, co piszą szefowie Jeronimo Martins, bo ta – największa w Polsce – sieć supermarketów spożywczych, licząca ponad 3600 sklepów, nadaje ton wydarzeniom na rynku. Także dlatego, że w Polsce to dyskonty (czyli sklepy mające ograniczony wybór marek, ale stawiające na najniższe ceny) mają największy udział w rynku.
W sklepach drogo już było?
Czym są „inwestycje w ceny”? Zazwyczaj jestem sceptyczny wobec korporacyjnej nowomowy, która ma pod enigmatycznymi frazami ukrywać prawdziwe znaczenie słów. Tak jak „restrukturyzacja kosztów pracy” czy „optymalizacja zatrudnienia” oznacza po prostu zwolnienia. Tym razem muszę jednak przyznać, że ten zwrot opisuje to zjawisko z ciekawej perspektywy.
Sieć sklepów, która zapowiada „inwestycje cenowe”, mówi oczywiście o kontynuowaniu walki z konkurencją o miano najtańszego sklepu. Z punktu widzenia spółki takie podejście jest jednak właśnie inwestycją.
Spróbujcie pomyśleć w ten sposób: dla przedsiębiorstwa odpowiednikiem konsumpcji osoby prywatnej jest… zysk. Czyli ta część gotówki, której firma nie przeznacza na utrzymywanie czy podnoszenie zdolności do generowania przychodów. Wydatki na pracowników, na logistykę, na maszyny i urządzenia, na marketing, na zatowarowanie czy na surowce do produkcji – to sprawia, że biznes ma co i jak sprzedawać.
Natomiast marża, która zostaje i ostatecznie ze spółki wypływa w postaci dywidendy, to „konsumpcja”. Z punktu widzenia przedsiębiorstwa te pieniądze znikają z jego kasy i nie podnoszą wartości. Inaczej patrzą na to akcjonariusze – dla nich oczywiście ta marża to jedyny powód, dla którego zainwestowali w spółkę.
Jeśli więc Biedronka mówi o „inwestycji w ceny” i „nadaniu priorytetu wzrostowi sprzedaży ilościowej”, to znaczy, że jest gotowa świadomie oddać część zysku, by za niego przejąć (lub zachować) udziały w rynku. Ważniejsze od krótkoterminowej rentowności jest zachowanie pozycji i skojarzeń z marką.
To może być ciekawa nauka dla innych firm, dla których reakcją na kryzys jest właśnie redukowanie kosztów w celu ratowania marży (a więc zwiększanie „konsumpcji”), a nie inwestycje.
Co wyniki Biedronki mówią o naszych portfelach?
Ostrożność w decyzjach zakupowych, jaką zdaniem zarządu Jeronimo Martins przejawiają polscy konsumenci, może sygnalizować, że zaczynamy oszczędzać. Jest to dość niezwykle, biorąc pod uwagę, że teraz akurat dochody Polaków realnie rosną. Przez ostatnie lata galopującej inflacji, gdy wzrost cen w sklepach wyprzedzał dynamikę wynagrodzeń, sprzedaż detaliczna skorygowana o inflację wcale się nie zmniejszała.
Teraz zaś, gdy dzięki szybkiemu spadkowi inflacji, płace w końcu powiększają siłę nabywczą – zaczęliśmy się bardziej oglądać na ceny. To może być jednak efekt sprzężenia zwrotnego. Rok i dwa lata temu szybko rosnące ceny zachęcały do kupowania dużo i szybko – bo za chwilę będzie dużo drożej. A skoro popyt był rozgrzany, to napędzał wzrost cen.
Dzisiaj tej obawy już nie mamy. Nie kupię dzisiaj, poczekam, może jutro będzie taniej. A przez to sklepy, by zachęcić akurat do swojej oferty, muszą licytować się z konkurencją.
Zacierać ręce może Adam Glapiński. Trzymanie stóp procentowych na wysokim poziomie (niektórzy twierdzą – zbyt wysokim) przynosi takie efekty, jak przepowiadają podręczniki ekonomii. Drogi kredyt tłumi popyt, niski popyt tłumi inflację. Na końcu tej drogi jest jednak spowolnienie gospodarcze – tym poważniejsze, im dłużej bank centralny utrzymuje restrykcyjną politykę.
Za rządów PiS prezes NBP nie chciał walczyć z inflacją, bo uważał, że recesja i bezrobocie są dużo gorsze. Zobaczymy, czy wraz ze zmianą większości w Sejmie poglądy Adama Glapińskiego również „ewoluowały”.
Polskiej giełdzie zawsze wiatr w oczy
Jeronimo Martins jest spółką giełdową, ale notowaną nie w Polsce, gdzie wypracowuje ponad 70% przychodów, tylko w Portugalii. Notowania akcji właściciela Biedronki zanurkowały po publikacji raportu kwartalnego o prawie 20%. Dzień skończyły spadkiem o ponad 16% i poziomem ceny najniższym od trzech lat.
Jakie to ma znaczenie dla GPW? Najbardziej bezpośrednio odczuł wyniki Biedronki jej bezpośredni konkurent, czyli spółka Dino Polska. Akcje właściciela sieci sklepów spadają o kilkanaście procent, bo inwestorzy najwyraźniej uznali, że jeśli nawet dla lidera rynku warunki są zbyt trudne, by powiększać zyski, to co dopiero dla pretendenta… Nie mówcie, że nie ostrzegaliśmy.
Giełdowe losy Dino mają także znaczenie symboliczne. Spółka ta zadebiutowała na GPW w 2017 r., a jej oferta publiczna była jednym z największych IPO ostatniej dekady na polskim rynku. I zdecydowanie największym sukcesem. STS wszedł na giełdę i szybko z niej zniknął, podobnie jak Play. Kurs Grupy Pracuj jeszcze nie wrócił do ceny z debiutu. Akcje Allegro są o połowę tańsze niż w IPO.
Dino zaś sprzedawało akcje w ofercie publicznej po 33,50 zł w 2017 r., a jeszcze w marcu 2024 r. notowane były one po ponad 480 zł. Spółka weszła do WIG20 i z kapitalizacją przekraczającą 45 mld zł walczyła o miejsce w pierwszej piątce największych firm na naszej giełdzie.
Przeczytaj też: Byk w zagrodzie, czyli fatalne wyniki inwestycji w akcje giełdowych debiutantów. Wchodzą, by „ubrać” inwestorów w przewartościowane akcje?
Trudne czasy dla małych zwierzątek
Jeśli jednak okaże się, że dobre czasy dla konsumpcji w Polsce się skończyły na dłużej – ta dynamicznie rozwijająca się firma, która potrzebuje kapitału na rozbudowę, otwarcia sklepów i rywalizację z zagranicznymi sieciami dyskontów i supermarketów, może złapać zadyszkę. I ta success story, którą GPW tak lubiła się chwalić, przestanie kręcić inwestorów.
A to by mogło położyć kres nadziejom na nowe otwarcie na warszawskiej giełdzie. Od kilku lat trwa posucha, jeśli chodzi o publiczne oferty. Niedawno zadebiutował Murapol, ale trudno powiedzieć, by rozpaliło to nastroje na rynku. Do ukoronowania i utwierdzenia trwającej od ośmiu miesięcy hossy przydałby się spektakularny debiut.
Od jakiegoś czasu krążą – niepotwierdzone na razie – doniesienia o tym, że do IPO szykowana jest inna sieć polskich sklepów – Żabka. Jeśli jednak inwestorzy krajowi i zagraniczni stracą wiarę, że handel detaliczny w Polsce to świetny i rentowny biznes, to chętnych na zakup akcji kolejnej sieci sklepów może nie znaleźć się wystarczająco wielu, by skłonić obecnych właścicieli do sprzedaży.
Przeczytaj też: Co mają wspólnego SMS-y od Biedronki, promocyjne lokaty w bankach i uśmiech na twarzy Adama Glapińskiego? Inflacja na dnie i… złe przeczucia
Źródła zdjęć: Biedronka, Michel Bosma, David Clode, Hannah Pemberton/Unsplash