Idzie czas wielkich zbrojeń. Sprzęt wojskowy, który mamy, przekazujemy walczącej z rosyjską agresją Ukrainie, a sami szykujemy się na zakup w to miejsce nowych czołgów i samolotów. Wydatki na zbrojenia mogą być napędem dla całej gospodarki, ale trzeba umieć dobrze to wykorzystać. Czy Polsce się uda?
540 miliardów złotych – tle do 2035 r. mogą wynieść wydatki na zbrojenia w Polsce, wyliczył pod koniec zeszłego roku bank Credit Agricole. Dla porównania – PKB Polski, czyli łączna wartość wszystkiego, co nasza gospodarka produkuje, wynosi około 3 bln zł, czyli 3000 mld zł. A więc w ciągu najbliższych 13 lat przeznaczymy na ten cel 20% rocznego PKB.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
To dużo czy mało? Na pierwszy rzut oka wydaje się to niemal kosmiczną kwotą. Jednak po rozłożeniu jej na kilkanaście lat wychodzi poniżej 2% PKB rocznie. Trzeba jednak pamiętać, że wydatki na wojsko to nie tylko zakup nowego sprzętu. To także pensje i emerytury dla żołnierzy – przy około 100 000 armii i średnim wynagrodzeniu w wojsku bliskim 7000 zł, na sam fundusz płac przeznaczamy co najmniej 10 mld zł rocznie.
Zakupiony sprzęt trzeba też utrzymywać. Tutaj ekonomiści CA szacują koszt na kwotę rzędu 1,1 bln zł (37% obecnego PKB) przez kolejne 30 lat.
Kiedy wydatki na zbrojenia to inwestycja w gospodarkę?
Jednym wojna przynosi śmierć i zniszczenia, a innym – zyski. To niestety okrutna prawda, która sprawdza się od wieków. Kto zarabia na konfliktach? Ci, którzy sprzedają broń. Do nas na szczęście wojna nie dotarła bezpośrednio, ale wygląda na to, że chcąc jej uniknąć, musimy się po zęby uzbroić.
Od kogo więc kupimy ten sprzęt? Analiza ogłoszonych przez rząd planów wskazuje, że głównie od producentów spoza Polski. Z tych 540 mld zł tylko około jedna czwarta ma zostać w kraju. Reszta pieniędzy wypłynie za granicę. To też oznacza, że trzeba będzie to wymienić na walutę obcą, głównie na dolary – albo na rynku (co może osłabić złotego), albo korzystając z rezerw (co też może potencjalnie osłabić złotego).
Jest jeszcze jeden problem, bardziej długoterminowy. Żeby go pokazać, przyjrzyjmy się na to, co się stało w polskiej budowlance przy okazji wielkich programów infrastrukturalnych. W dużej mierze dzięki funduszom unijnym wydaliśmy setki miliardów złotych w ostatnich dwóch dekadach na rozbudowę dróg, torów i mostów.
Teoretycznie takie nakłady powinny sprawić, że w Polsce rozwinęły się wielkie firmy budowlane – dzięki zbudowanemu na krajowych projektach kapitałowi materialnemu i know-how, nasze spółki powinny teraz rozpychać się na rynkach zagranicznych. Tak jednak nie jest. Dlaczego?
Ponieważ większość największych działających na naszym rynku firm należy do międzynarodowych grup. A to oznacza, że z korporacyjnego punktu widzenia nie ma sensu, by polska spółka córka wchodziła na inne rynki i konkurowała z funkcjonującą tam swoją spółką siostrą. Z pięciu największych pod względem przychodów firm budowlanych w Polsce, dopiero ta piąta (Unibep), ma krajowego głównego akcjonariusza.
Co się stanie, gdy środki unijne się skończą, albo znacząco zmniejszą? Albo gdy priorytety się zmienią i nie będzie dało się już betonować i asfaltować na lewo i prawo? Jest spore ryzyko, że te centrale w Niemczech, Austrii czy Francji zdecydują, by polskie oddziały zwinąć. Co bardziej wartościowe – w sprzęcie i ludziach – przerzuci się do jakiegoś innego wschodzącego kraju, a na miejscu zostanie biuro prawne do obsługi reklamacji i wynajmowania podwykonawców do ewentualnych napraw pogwarancyjnych.
Czemu o tym wspominam? Ponieważ widzę bardzo duże ryzyko, że to samo będzie z wydatkami na obronność. Setki miliardów złotych przeznaczymy na środki trwałe (czołgi, wozy pancerne, samoloty i wyrzutnie rakiet), ale większość śmietanki spije kto inny.
Poniżej na wykresie Tomasz Dmitruk, redaktor DziennikZbrojny.pl i Nowa Technika Wojskowa zaprezentował programy modernizacji Sił Zbrojnych RP. Tutaj źródło.
Kupować krowę, żeby napić się mleka?
Nie jestem ekspertem od spraw wojskowych. Ale wiem co nieco o gospodarce. Mogę więc analizować takie wydatki na zasadach oceny ryzyka inwestycyjnego. I zastanawiam się, czy koszty tego zabezpieczenia równoważą zagrożenie, któremu mają przeciwdziałać.
Bo, jak to widzę, wyjścia są co do zasady dwa: albo Rosja wygra wojnę w Ukrainie, albo przegra. Zakładam, że ten drugi scenariusz jest bazowym – ale patrząc na to, że już w tej chwili kontynuowanie tej wojny przez Putina, z ekonomicznego punktu widzenia nie ma wielkiego sensu, walki będą niestety trwały, dopóki kraj-agresor całkiem nie zawali się gospodarczo lub politycznie.
Druga opcja, w której ruskie tanki (jeśli jeszcze jakieś zostaną) wjadą do Kijowa, chyba nie jest w tej chwili traktowany poważnie przez nikogo. Mimo to, w obu przypadkach Rosja wyjdzie z tej wojny w opłakanym stanie – i gospodarczo, i militarnie. Ledwo starcza jej sił, by przejmować wioski i miasteczka na wschodzie Ukrainy. Nie ma takiej opcji, by ten kraj mógł nawet pomyśleć o zaatakowaniu NATO.
Czy potrzebujemy w takim razie dywizji pancernych „na już”? Być może bardziej opłacałoby się zagrać w bardziej długoterminową grę i zacząć te moce wytwórcze budować w kraju? 20% PKB rocznego PKB zainwestowane w krajowe firmy, w rozwój technologii, linii produkcyjnych – to mogłoby stanowić podwaliny mocnego sektora przemysłowego, na którym moglibyśmy, jako kraj, zarabiać na całym świecie.
Z drugiej strony, narzekamy często na brak realistycznego myślenia w naszej polityce. Może decyzja, by wydać trzy czwarte budżetu przeznaczonego na wydatki na zbrojenia za granicą, wynika z chłodnej analizy – jesteśmy za ciency instytucjonalnie, zbyt skorumpowani i mamy za mało kompetencji, żeby to się udało. Trudno, nie będzie przemysłu zbrojeniowego w Polsce, ale przynajmniej będą czołgi…
Nie ma nic za darmo. Wydatki na zbrojenia na wysoki procent
Skąd rząd weźmie pieniądze na te gigantyczne wydatki? Część z podatków, część z zysku wypracowanego przez NBP (co w sumie nic nie zmienia, bo wcześniej te pieniądze trafiały do budżetu centralnego), a resztę z długu.
I z tym długiem może być problem. Po pierwsze, rząd wymyślił sobie, że powoła specjalny fundusz, który będzie obsługiwał wydatki na zbrojenia. I okazało się, że nie ma za wielu chętnych, by kupować obligacje tego funduszu. A przynajmniej – nie po tym samym oprocentowaniu, co obligacje skarbowe.
A potrzeby są niemałe. Opublikowane w zeszłym roku plany zakładały, że do końca 2023 r. zadłużenie Funduszu Wsparcia Sił Zbrojnych ma wzrosnąć do 54,8 mld zł (z 15,2 mld zł na koniec 2022 r.), a do 2026 r. ma sięgnąć prawie 200 mld zł.
To oznacza, że w bieżącym roku FWSZ powinien pożyczyć jakieś 40 mld zł. Głośnym echem odbiło się fiasko emisji obligacji na rzecz tego funduszu w październiku 2022 r. Mamy jednak koniec lutego i na razie udało się pozyskać… zero. Całkiem niedawno minister finansów ogłosiła, że jej resort będzie szukał „pozarynkowych” źródeł finansowania. Co to oznacza? Na razie nie wiadomo.
W tej chwili Polska płaci za nowo wyemitowane obligacje 6-7% w skali roku. Dług zaciągany przez BGK (na przykład na potrzeby Funduszu Przeciwdziałania COVID-19, który nadal funkcjonuje i finansuje np. dopłaty do cen prądu) jest droższy – jakie są tego powody, opisywałem w tym artykule.
Załóżmy jednak, że średnie oprocentowanie tych obligacji będzie mniej więcej 6%. Być może w przyszłym roku NBP zacznie obniżać stopy procentowe, inflacja trochę odpuści – pozwólmy sobie na odrobinę optymizmu. To oznacza, że od 40 mld zł długu trzeba będzie płacić 2,4 mld zł rocznie samych odsetek.
A jeśli łączne zadłużenie sięgnie tych 200 mld zł, to przyjdzie płacić 12 mld zł rocznie za same odsetki. Dla porównania, to więcej niż łączne budżety najważniejszych instytucji finansujących naukę i badania w Polsce: Narodowe Centrum Badań i Rozwoju (ok. 8 mld zł w 2022 r.) i Narodowe Centrum Nauki (1,5 mld zł).
Z samych odsetek można by było podwoić wydatki na badania naukowe i jeszcze mieć resztę, by sfinansować odbudowę Pałacu Saskiego lub bloku w elektrowni w Ostrołęce. I to co roku. A to wszystko pod warunkiem, że jednak znajdą się inwestorzy, którzy będą chcieli kupować obligacje Funduszu Wspierania Sił Zbrojnych.
Są więc trzy czynniki ryzyka dotyczące wydawania pieniędzy na zbrojenia. Po pierwsze: będziemy wydawali dolary i euro (co nie wpłynie dobrze na wartość złotego), będziemy kupowali sprzęt, który – jeśli nie jest produkowany w kraju – nie generuje wartości dodanej, lecz głównie koszty i jeszcze będziemy od tego wszystkiego płacili odsetki. Po drugiej stronie jest szansa, że dzięki temu obronimy kraj przed potencjalnym zagrożeniem.
Źródło zdjęcia: Staff Sgt. Christopher McCullough/Domena publiczna