Idzie kryzys, więc niektórzy czytelnicy „Subiektywnie o inansach” robią przegląd niepotrzebnych instrumentów finansowych. Pan Paweł postanowił pozbyć się karty kredytowej. Wydawałoby się, że od strony technicznej sprawa jest prosta – przecinam kartę i gotowe. Ale od strony procesowej tak łatwo nie jest. Minęło pół roku, a karta według banku… nadal jest aktywna. Mimo że „wstępna deklaracja zamknięcia” została złożona już trzy razy!
Bardzo mało jest na rynku kart kredytowych, które opłaca się mieć, jeśli nie są często używane. Przeważnie miesięczna albo roczna opłata za kartę jest na tyle wysoka, iż sprawia, że taki „plastik” warto po prostu zlikwidować, żeby nie kosztował kilkudziesięciu lub kilkuset złotych rocznie. Wyjątek: sytuacja, w której nie mamy żadnego innego awaryjnego finansowania, a płynność domowego budżetu nie zachwyca. Wówczas lepiej mieć kredytówkę „na wszelki wypadek”.
- Bezpieczna szkoła i bezpieczne dziecko w sieci, czyli czego nie robić, by nie „sprzedawać” swoich dzieci w internecie? [POWERED BY BNP PARIBAS]
- Wybory w USA: branża krypto wstrzymała oddech. W świecie finansów to ona ma najwięcej do ugrania. Po wyborach nowe otwarcie? [POWERED BY QUARK]
- Pieniądze w rodzinie, jak o nich rozmawiać, żeby nie było niemiło? Natalia Tur i Maciej Samcik [POWERED BY BNP PARIBAS / MISJA OSZCZĘDZANIE]
Pana Pawła ten dylemat jednak nie dotyczy, więc postanowił zrezygnować z karty kredytowej, którą miał w Banku Pekao. Silne postanowienie w tej sprawie powstało już w styczniu tego roku. Pan Paweł złożył w banku rezygnację, ale dziwnym trafem okazało się, że rezygnacja zaginęła. Mój czytelnik nie miał podstaw do wszczęcia awantury, bo nie poprosił o kopię druku wypowiedzenia i nie był w stanie udowodnić, że w ogóle taka dyspozycja powstała. Wiosną zrobił drugie podejście.
„W kwietniu złożyłem kolejną rezygnację, tym razem za potwierdzeniem, bo tamtą zgubili w banku. Oczywiście nie bez problemów. Pani w placówce nie chciała przyjąć wypowiedzenia, odesłała mnie do Pekao24, czyli bankowości internetowej. Tam jednak nie udało mi się złożyć deklaracji rezygnacji. Podobno nie ma takiej opcji w systemie, a przynajmniej tak mnie poinformowano na czacie. Wróciłem do oddziału. Złożyłem wypowiedzenie i dostałem jakiś dziwny papier. Było na nim napisane: wstępna deklaracja zamknięcia produktu. Pani mi powiedziała, że taka ma być i tak to u nich wygląda”
– opowiada pan Paweł. Wstępna deklaracja to sugestia, że klient nie jest do końca zdecydowany, więc pan Paweł spodziewał się telefonu z działu utrzymania klientów z jakąś ustną perswazją. Ale czas mijał, telefon nie dzwonił, a wstępna deklaracja nie chciała zamienić się w ostateczną. Po kilku tygodniach pan Paweł zadzwonił do Banku Pekao, gdzie dowiedział się, że… żadnej deklaracji zamknięcia jego karty nie mają. Widać ta, którą złożył, była tak wstępna, że aż została uznana za nieważną.
„Trzeci raz poszedłem do oddziału banku zamknąć kartę i znów dostałem do podpisania „wstępną deklarację zamknięcia produktu”. Powiedziałem, że potrzebuję nie wstępnej deklaracji, tylko po prostu „deklaracji zamknięcia produktu”. A ona na to, że mi nie da żadnej innej niż wstępna. Nie rozumiem tego banku. Trzy razy próbuję zamknąć kartę i od stycznia się z tym bujam.”
Pan Paweł podejrzewa, że deklaracje są celowo gubione, ponieważ pracownicy są karani za „utratę” klientów. Zapewne do ich obowiązków należy stanięcie na uszach i spowodowanie, by klient zmienił zdanie. I dlatego wymyślili „wstępną” deklarację, za którą nie mogą zostać ukarani przez szefów od monitorowania efektywności pracy. I wybiera się do Banku Pekao z czwartą wizytą w celu złożenia zwykłego wypowiedzenia umowy. Ciekawe, czy tym razem się uda.
Co ciekawe, nieco podobną sytuację miała inna klientka Banku Pekao, która w ostatnich miesiącach chciała zrezygnować z karty debetowej do konta (żeby nie płacić 6 zł miesięcznie za jej obsługę). Jak zrelacjonowała, dostała do podpisu dwa dokumenty: „deklarację zamknięcia karty” oraz „wstępną deklarację zamknięcia karty”. Pani w banku twierdziła że nie zamknie karty, o ile klientka nie podpisze także „wstępnej deklaracji zamknięcia”.
Moja czytelniczka stanęła okoniem i kulturalnie, acz stanowczo oświadczyła, że nie podpisze żadnej wstępnej deklaracji, bo nie jest wstępnie zdecydowana na zamknięcie umowy o kartę, tylko docelowo. Pracownica banku ponoć bardzo się oburzyła, ale skonsultowała się z „bazą”, czyli z przełożonym i nabazgrała na dokumencie, że klient odmówił podpisania deklaracji wstępnej.
Wygląda na to, że w ramach motywowania pracowników do szczerych rozmów z klientami, namawiania ich do utrzymania i dalszego zazębiania relacji z bankiem, powstała w banku zasada, iż trzeba umieć udowodnić przełożonemu w oddziale albo w regionie, że się próbowało rezygnującego klienta zatrzymać.
Lepsza byłaby zasada, która pozwalałaby pracownikom elastycznie negocjować z klientami warunki produktów (np. zwolnienie z opłaty, specjalne warunki korzystania z karty za granicą) albo dawała im inne narzędzia, dzięki którym rzeczywiście mogliby coś kuszącego klientowi zaproponować, zamiast podsuwania „wstępnej deklaracji” i liczenia, że ona gdzieś zaginie. Gorąca prośba do twórców procedur bankowych: ta jest do zmiany.
——————-
Posłuchaj podcastu „Finansowe sensacje tygodnia”
Zagraniczne wycieczki zorganizowane w ciągu roku zdrożały aż o ponad 40% – wynika z danych GUS. W tym odcinku „Finansowych Sensacji Tygodnia” rozmawiamy o tym, jak zaoszczędzić na wypoczynku za granicą: gdzie można kupić walutę taniej oraz jakimi kartami płacić, żeby nie popłynąć na kosztach przewalutowania i innych prowizjach. Gościem podcastu jest Robert Błaszczyk, dyrektor departamentu klienta strategicznego w firmie Cinkciarz.pl. Zapraszamy do posłuchania! Można to zrobić pod tym linkiem albo na siedmiu popularnych platformach podcastowych, w tym Spotify, Google Podcast i Apple Podcast.
zdjęcie tytułowe: Elioenai/Pixabay, kadr z kreskówki „Don Kichot z La Mancha”