Od kiedy premier „zagroził” wprowadzeniem narodowej kwarantanny, średnia liczba wykonywanych testów magicznie spadła z prawie 70.000 dziennie do 40.000-50.000. A jak mniej testów, to i mniej oficjalnie wykrywanych przypadków zachorowań. Czy to rząd ogranicza testowanie, żeby nie musieć ogłaszać lockdownu? A może to sami Polacy uznali, że rozsądniej będzie przechorować Covid-19 „po cichu”, w domu i nie dołączać do oficjalnych statystyk? A jeśli to ostateczna klęska polityki testowania tylko chorych, zamiast wszystkich Polaków? Ale jak w tej sytuacji zbadać rozwój pandemii, skoro testy coraz mniej mówią? I czy bez testowania na dużą skalę da się w ogóle zatrzymać wirusa?
„Wygraliśmy pierwszą bitwę w wojnie z drugą falą pandemii” – powiedział w czwartek premier Mateusz Morawiecki. W ubiegłym tygodniu – po raz pierwszy od dwóch miesięcy – średnia liczba nowych oficjalnie wykrywanych zakażeń Covid-19 zaczęła spadać. Jeszcze niedawno zbliżaliśmy się do 30.000 przypadków dziennie, a teraz jest już tylko nieco ponad 20.000.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Przypadek? Prezydent Donald Trump w czerwcu otwarcie mówił: „jeśli robi się dużo testów, to ma się dużo przypadków wirusa. Będą zalecał moim ludziom, żeby spowolnili tempo testów”. Czy znalazł w Polsce godnych naśladowców tej „strategii”? Pojawiają się teorie spiskowe, że to rząd zaniża liczbę przeprowadzanych testów. A spadającą z tego powodu liczbę wykrywanych przypadków przedstawia jako swój sukces, choć przecież nie musi to świadczyć o tym, że wirus rozprzestrzenia się wolniej.
Ale czy rzeczywiście tak jest? Czy spowolnienie epidemii to fatamorgana? Jak jest z dostępnością testów? Jak w tej sytuacji rzetelnie mierzyć rozwój pandemii?
Czytaj też: Dramatyczny wybór rządu. Ratować ludzi czy gospodarkę?
Czytaj też: Ile kosztowałoby wykupienie „polisy ubezpieczeniowej” od drugiego lockdownu?
Kwarantanna na horyzoncie, testy w odwrocie
Używając statystyki można udowodnić dowolną tezę, w zależności od tego, jakie sobie dobierzemy dane. Na szczęście jest jeszcze Michał Rogalski, słynny 19-latek, który prowadzi kroniki pandemii od dnia jej wybuchu. Gdy przyjrzeć się jego danym, to okazuje się, że liczba nowych przypadków koronawirusa spada, gdy mniej jest testów. Ostatnio wykonuje się ich 40.000-50.000 dziennie (stwierdzając 20.000-21.000 przypadków). W najbardziej „wydajnych” dniach było to 68.000 testów dziennie (średnia siedmiodniowa).
Drastycznie rośnie odsetek pozytywnych testów w pobranych próbkach. Robimy mniej testów, a z tych osób, które testujemy, coraz więcej ma koronawirusa. Testujemy pacjentów, co do których jest w zasadzie pewność, że są chorzy – nie walczymy z pandemią, nie staramy się jej wyprzedzić o krok, czy nawet pół kroku, ale wykrywamy tylko tych, którzy już mają objawy.
Aby testy miały sens, to według WHO odsetek pozytywnych wyników powinien być na poziomi 3%. Wtedy można kontrolować pandemię i izolować chorych od zdrowych. Bystry nastolatek pokazał, jak bardzo spada liczba testów w chwili, gdy premier zagroził, że wprowadzi narodową kwarantannę.
Rząd ma wpływ na liczbę testów. Ale czy to on jest winny, że testów jest mniej?
Czy rząd może zaniżać liczbę wykonywanych testów? Na pewno nie w 100%. W Polsce jest 12.000 lekarzy rodzinnych, którzy mogą zlecać darmowe testy. I trudno sobie wyobrazić, by rząd miał taką siłę oddziaływania, by zniechęcił ich wszystkich w jednym czasie do niewystawiania skierowań.
Od początku pandemii aż do września skierowania bezpłatne badania mogły wystawiać jedynie szpitale i stacje sanepidu. Dopiero gdy we wrześniu liczba zachorowań i osób zgłaszających się na testy zaczęła rosnąć, rząd zdecydował się włączyć do systemu lekarzy podstawowej opieki medycznej, którzy zyskali uprawnienia, by kierować na darmowe testy.
Początkowo, aby wystawić skierowanie, lekarz musiał potwierdzić u pacjenta wszystkie objawy takie jak: gorączka, duszność, kaszel, utrata węchu lub smaku lub zbadać go osobiście (fizykalnie) na wizycie. Dopiero 8 października rozporządzenie zmieniono w ten sposób, że lekarzy mogą kierować na badania w zasadzie każdego, u którego podejrzewają Covid-19.
To nie koniec, bo w ostatnich dniach rząd jeszcze bardziej rozszerzył możliwości testowania – skierowania na bezpłatne testy będą mogli kierować lekarze nocnej i świątecznej pomocy medycznej (dziwne, że do tej pory takie możliwości nie mieli). Naczelna Rada Lekarska postuluje, by wszyscy lekarze bez wyjątku mogli kierować na takie testy.
Dlaczego więc lekarze wystawiają mniej skierowań na testy? Być może mniej osób też bada się prywatnie – taki test kosztuje średnio 500 zł, jest dostępny od ręki, a wynik pozytywny trafia do statystyk Sanepidu (choć z kilkudniowym opóźnieniem), tyle, że jak wynika z praktyki, trwa to kilka dni dłużej.
Nasuwa się hipoteza, że Polacy świadomie przestali badać się na koronawirusa, jeśli czują się na tyle dobrze, że nie muszą korzystać ze służby zdrowia, czy trafić do szpitala. Jeśli ktoś ma tylko objawy grypopodobne i nie ma problemów z oddychaniem, to może wyjść z założenia, że lepiej #zostaćwdomu.
Czy ta hipoteza jest prawdziwa? O tym dowiemy się, gdy NFZ albo GUS podadzą dane na temat liczby udzielonych porad lekarskich u lekarzy rodzinnych w listopadzie. W całym ubiegłym roku w ramach podstawowej opieki medycznej udzielono 174 mln porad. Jeśli by się okazało, że w listopadzie liczba ta zaczęła spadać, to byłby to dowód, że Polacy robią celowy unik i uciekają w „koronawirusową szarą strefę”.
Czytaj więcej o modelu szwedzkim walki z pandemią: Czy Szwedom udało się uratować gospodarkę, ograniczając lockdown do minimum?
Jak mierzyć pandemię?
Testy – zarówno te droższe i dokładniejsze (PCR), jak i tańsze antygenowe (Elon Musk – między wysyłaniem kolejnych rakiet w kosmos – mówi, że robił cztery takie testy i ciągle nie dowierza, że jest zarażony), mogą służyć izolowaniu chorych od zdrowych i powstrzymywaniu pandemii, ale raczej nie muszą być miernikiem stanu rozwoju pandemii.
Nawet epidemiolodzy nie są zgodni, ile w rzeczywistości osób się dziennie zakaża i nie jest testowanych. Jedni mówią, że jest ich cztery razy tyle, ile oficjalnie wykrywanych przypadków, a inni – że nawet dziesięć razy tyle, ile pokazują testy.
Błędem rządu jest przyjęta strategia testowania jedynie osób „podejrzanych”, a nie losowo jak największej liczby obywateli. Przez to nie mamy szans wykrywać szybko bezobjawowych nosicieli i trudniej będzie zwalczyć wirusa w społeczeństwie. Ile kosztowałoby przetestowanie wszystkich Polaków? O tym pisaliśmy w jednym z poprzednich tekstów.
W tej sytuacji lepszym miernikiem postępu pandemii może być zapotrzebowanie na łóżka szpitalne. Tutaj trudno coś ukryć. Obecnie mamy zajętych 22.458 łóżek dla pacjentów Covid-19 oraz 2.103 respiratory. Dla porównania: tydzień temu było to 20.967 łóżek, a zajętych respiratorów było 1.804. Liczby więc rosną, mimo, że w nowych przypadków jest wyraźnie mniej.
Ale prawdziwe żniwo tej pandemii to zgony. O ile w okresie marzec-maj liczba zgonów była nawet mniejsza, niż w latach poprzednich, to w październiku nastąpiła prawdziwa eksplozja. Według udostępnionych właśnie przez Ministerstwo Cyfryzacji danych z Urzędów Stanu Cywilnego w październiku 2020 r. zarejestrowano aż 49.132 zgony. Tymczasem październikowa średnia z ostatnich czterech lat wyniosła 34.000.
Jak sprawdził portal MedOnet od końca sierpnia do listopada zmarły w Polsce 84.054 osoby. W analogicznym okresie w 2019 r. odnotowano 68.203 zgonów. Różnica wynosi prawie 16.000. Jakie jest żniwo Covidu? No właśnie, z powodu Covid-19 zmarło w tym czasie „tylko” 3.700 osób. Oznacza to, że pozostałe 12.000 tysięcy może być tzw. ukrytymi ofiarami epidemii. Ale nigdy się nie dowiemy, czy umarły z powodu braku dostępu do lekarza, czy z powodu koronawirusa nie zdiagnozowanego (po śmierci nie przeprowadza się testów).
Czytaj też: Czy płacimy na służbę zdrowia za mało? Czy rząd źle wydaje kasę? O co chodzi z protestem lekarzy?
NFZ wstrzymuje zabiegi. Czy po pandemii służbę zdrowia czeka fala pozwów?
To prawdziwy rozmiar pandemii – być może dziś więcej osób umiera nie przez koronawirusa, ale dlatego, że szpital – zgodnie z wytycznymi NFZ – wstrzymał planowane zabiegi, diagnostykę, a pacjenci, którzy w normalnej sytuacji poszliby do lekarza albo na pogotowie nie robią tego, bo bardziej od bólu w klatce piersiowej, boją się koronawirusa. Albo tego, że zostaną odesłani z kwitkiem. Sytuacja jest o tyle dramatyczna, że już przed pandemią śmiertelność polskich pacjentów była jedną z najwyższych w krajach rozwiniętych.
„Niska jakość usług zdrowotnych w najbardziej drastycznych przypadkach przekłada się na wyższą śmiertelność. Jednym ze wskaźników, jakiego używa się przy porównywaniu wydolności krajowych systemów ochrony zdrowia, jest zrelatywizowana śmiertelność z powodów, którym można zapobiec lub na w pełni uleczalne choroby. W obu tych przypadkach Polska wypada bardzo źle. Według OECD na 100.000 obywateli 169 umiera z niedostatku profilaktyki (przy średniej 133 dla krajów OECD), co daje nam ósmą pozycję od końca”
– wynika z najnowszego raportu Polityki Insight na zlecenie fundacji Przyjazny Kraj. A przecież NFZ nie przestał pobierać składki na ochronę zdrowia i powinien realizować świadczenia. W praktyce karetki krążą od szpitala do szpitala w poszukiwaniu wolnych miejsc (prawdopodobnie jednak rząd nie wyśle wojskowych żeby ci szukali wolnych łóżek po oddziałach).
W tej sytuacji – jak wynika z danych Polityki Insight – coraz więcej Polaków decyduje się zaskarżać niezadowalające świadczenia, co znajduje odzwierciedlenie w pismach wysyłanych do Rzecznika Praw Pacjenta. W 2019 r., w tym czasie nastąpił największy wzrost zgłoszeń kierowanych do rzecznika – było ich ponad 86.000, czyli o 17.000 więcej, niż w roku 2018 r. Według Polityki Insight zdecydowana większość ich skarg dotyczyła naruszenia prawa pacjenta do świadczeń zdrowotnych oraz do dokumentacji medycznej.
Co to oznacza dla pacjentów? Po pandemii rząd powinien wydać białą księgę tego, co się udało, a co nie, jak zmieniała się liczba testów i porad lekarskich. A pacjenci powinni dokładnie dokumentować każdy przypadek łamania ich praw. Możliwe, że – tak jak pisaliśmy – służbę zdrowia po pandemii czeka zalew pozwów.
źródło zdjęcia: PixaBay