Od czterech lat czekam, aż jeden z telekomów wypłaci mi 65 zł, co nakazał mu Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Od tego czasu sprawa jest w sądzie, a końca nie widać. Dlaczego wymiar sprawiedliwości tak (nie) działa?
Ta historia zaczyna się w 2000 r. kiedy dostałem do ręki swój pierwszy smartfon (tfu, komórkę) marki Siemens (zdaje się, że ta firma nie produkuje już telefonów). Była to oferta pre-paid pod marką Tak-Tak w sieci Era GSM. To była inna epoka. Internetu w telefonie nie było, a ceny połączeń mogły przyprawić o ból głowy.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Minuta rozmowy, gdy dzwoniło się do innej sieci, np. do Idei (dziś Orange) albo Plusa kosztowała 2 zł. SMS-kosztował 50 groszy. Dziś płaci się jakieś 30-40 zł i można gadać bez limitu. No, może jednak limity są, o czym przekonał się nasz czytelnik, gdy dostał rachunek za telefon córki.
5 zł, które wywróciło porządek rzeczy
Byłem wierny tej sieci na dobre i na złe, przeszedłem na abonament, wziąłem pierwszego iPhone’a z jej oferty, a potem też iPada. W międzyczasie Era GSM zmieniła nazwę na T-Mobile, ale nie bardzo interesowałem się sprawami właścicielskimi, bo byłem zadowolony z oferty. Do czasu.
Z biegiem lat rozwinęła się oferta konkurencji, Pojawiły się pakiety „no limit” z dużym pakietem internetu. Wyrównały się różnice w zasięgu sieci, a pod tym względem kiedyś Era była bezkonkurencyjna. Problem w tym, że wielu abonentów ciągle miało długoterminowe umowy na „starych” (wcale nie takich złych, ale bez szybkiego internetu) zasadach. W pewnym momencie T-Mobile postanowił „uszczęśliwić” klientów i podniósł abonament w starszych taryfach o okrągłe 5 zł. W ten sposób chciał zachęcić ich do migracji do nowszych ofert.
5 zł – niby niedużo, ale tryb podwyżek oburzył klientów. Operator poinformował abonentów o zmianie, lecz nie wystąpił do nich o złożenie oświadczenia o rozwiązaniu umowy w razie odrzucenia nowych warunków. Jeśli ktoś zmienia mi umowę (czytaj podwyższa ceny), to jako klient powinienem móc się z nim rozstać bez konsekwencji. T-Mobile twierdził, że dochował formalności, ale… sprawą jednak paru miesiącach zainteresował się Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Owocem owego zainteresowania była solidna kara.
Sąd Ochrony Konkurencji i Konsumentów – nierychliwy i sprawiedliwy?
30 grudnia 2015 r. prezes UOKiK uznał, że treść umów firmy z klientami nie dawała podstaw do takiego podniesienia abonamentu, ponieważ nie zawierały odpowiednich klauzul. Ponadto, jak czytamy w uzasadnieniu decyzji, „jednostronna zmiana warunków umowy naruszała dobre obyczaje, gdyż dotyczyła istotnych jej elementów”.
UOKiK uznał, że T-Mobile Polska naruszył zbiorowe interesy konsumentów, zmieniając bezpodstawnie wysokość abonamentu. I wydał decyzje: po pierwsze każdy konsument, który dostał informację o jednostronnej zmianie wysokości abonamentu, powinien otrzymać 65 zł rekompensaty (jednym z nich jestem ja). Nie wiem niestety, ilu osobom przysługuje ten zwrot, ale raczej nie były to jednostkowe przypadki.
Po drugie firma miała zapłacić 4,5 mln zł kary. Ponieważ nikt nie lubi być karanym, więc nic dziwnego, że firma się odwołała. W cywilizowanych krajach każdy – nieważne, czy jest szarym Kowalskim, czy wielką korporacją – może się odwołać od decyzji. A T-Mobile z tego prawa skorzystał. Problem w tym, że zaraz miną cztery lata, a ostatecznego wyroku nie ma. I nie wiadomo kiedy będzie.
Gdy prześledzi się kolejne etapy i daty rozpraw, można się wkurzyć. Decyzja UOKiK zapadła 30 grudnia 2015 r. Pierwsza rozprawa, na której sąd uznał, tylko, że firma miała prawo się odwołać odbyła się… w maju 2018 roku. Wyrok brzmi mniej więcej tak: na skutek odwołania się powoda, sąd uchyla zaskarżoną decyzję. I po sprawie.
Na kolejną rozprawę w Sądzie Apelacyjnym trzeba było czekać 15 miesięcy. Wyrok z 30 sierpnia 2019 r. brzmi: Sąd uchylił zaskarżony wyrok w całości i sprawę przekazał Sądowi Ochrony Konkurencji i Konsumentów do ponownego rozpoznania. Uzasadnienie? Na stronie UOKiK-u do tej pory nie ma odpisu wyroku. Jak podały Wirtualne Media sąd nawet nie przyjrzał się istocie sprawy, tylko skupił się na kwestiach proceduralnych, czyli anulował decyzję prezesa UOKiK z powodu błędów w sposobie nałożenia kary.
I zabawa zaczyna się od początku.
Ile może UOKiK? Tyle, na ile pozwolą mu sądy
Kiedy będzie zatem ponowne rozpatrzenie sprawy? Nie wiadomo. A nawet jeśli zapadnie wyrok, to zapewne jedna z niezadowolonych stron i tak się odwoła. I kolejne miesiące, jeśli nie lata serialu. To już nie chodzi o te 65 zł, tylko to, żeby wiedzieć na czym się stoi. Wóz albo przewóz. Zbrodnia i kara. Albo uniewinnienie. A tak – stoimy piąty rok w rozkroku.
Czy nie dałoby się zrobić tego szybciej? Wiadomo, że najlepszym straszakiem na złych ludzi jest wizja szybkiej i nieuchronnej kary. Nawet jeśli sąd stwierdzi, że firma ma rację, to chciałbym, żeby zrobił to szybko, a nie po latach. I myślę, że wielu konsumentów również.
Zapytałem UOKiK, czy firmy każdorazowo odwołują się od niekorzystnej dla nich decyzji. Czy może są jakieś przypadki, że realizują postanowienia UOKiK bez odwołania się do sądu? Po jakim czasie (średnio) zapadają ostateczne wyroki, które sprawiają, że decyzje UOKiK stają się prawomocne? Jaki odsetek spraw kończy się pomyślnie dla UOKiK-u, czyli sądy podtrzymują decyzje Urzędu?
Takich szczegółowych danych nie ma. Urząd odpowiada, że przedsiębiorcy nie zawsze odwołują się od decyzji, zwykle jeśli w grę wchodzi jakaś duża sankcja finansowa. – Ale mamy możliwość nałożenia decyzji zobowiązującej, w której to sam przedsiębiorca proponuje rozwiązanie problemu. W takich przypadkach strony rezygnują z możliwości odwołania – wyjaśnia UOKiK.
źródło zdjęcia: YouTube