Świadectwo energetyczne jest już obowiązkowe. Za jego wystawienie możemy zapłacić nawet 1000 zł, ale zdarzają się oferty świadectw w… promocji. Czy znów obudzimy się z mnóstwem dokumentów, które w ogóle nie będą odzwierciedlały tego, ile energii „pożerają” nasze nieruchomości?
Niedawno w naszym kraju obowiązkowe stały się świadectwa energetyczne dla budynków. Kto chce sprzedać lub wynająć swoją nieruchomość, najpierw musi zdobyć dokument, który poświadcza zapotrzebowanie energetyczne budynku. Czy taki dokument faktycznie przybliży nas do zmniejszonej emisji? Sama niedawno takie świadectwo energetyczne wyrobiłam i mam już zdanie w tej sprawie.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Do 2030 r. nowe budynki muszą być zeroemisyjne, a do 2050 r. – wszystkie pozostałe. Żeby udało nam się osiągnąć ten cel, musimy sprawić, żeby zapotrzebowanie budynków na energię było możliwie najniższe. Kluczowe jest więc to, żeby każdy budynek był dobrze zaizolowany oraz miał nieemisyjne źródło ogrzewania.
Świadectwo energetyczne: u nas na razie głównie listek figowy
Na szczęście budownictwo od kilku lat idzie w tym kierunku. Nowe budynki muszą spełniać określone normy, standardem stał się 15-20 cm styropian na ścianach czy okna trzyszybowe. Inwestorzy zresztą sami patrzą na parametry, bo wiedzą, że słabo zaizolowany dom to wysokie koszty użytkowania. Dlatego podczas budowy zwracają uwagę na współczynnik przenikania ciepła okien, drzwi czy pustaków.
Coraz częściej inwestorzy rezygnują z balkonów, bo to dodatkowe mostki termiczne, przez które ucieka ciepło, a bryły nowoczesnych budynków są coraz mniej skomplikowane. Oprócz tego coraz więcej osób decyduje się na wentylację mechaniczną z odzyskiem ciepła (rekuperacja) po to, żeby obniżyć swoje rachunki.
Rekordy popularności w naszym kraju biją też od niedawna pompy ciepła, a fotowoltaika już od kilku lat stała się standardem w nowych domach. Właściciele domów decydują się na takie rozwiązania z własnej woli, choć te wszystkie dodatkowe elementy kosztują i pomimo różnych dofinansowań najpierw trzeba pieniądze wyłożyć, a zwrot z inwestycji trwa minimum kilka lat.
Jak widać, jest chęć w narodzie do tego, żeby dążyć do zeroemisyjności budynków. Ale chęci pojedynczych osób nie wystarczą, bo problem dotyczy całego kraju, a nawet Europy. Na naszym kontynencie budynki odpowiadają za 40% zużycia energii i 36% emisji gazów cieplarnianych.
Dlatego Europa, a w tym Polska, wprowadza dodatkowe odgórne regulacje, którą mają sprawić, że nasze budynki będą niskoemisyjne. Regulacją, która niedawno weszła w naszym kraju, jest obowiązkowe świadectwo energetyczne, czyli dokument, który poświadcza całkowite zapotrzebowanie budynku na energię.
Kara za jego nieposiadanie to 5000 zł, zaś koszt jego pozyskania to ok. 500-1000 zł w zależności od rodzaju nieruchomości. W Polsce na razie wszedł w życie obowiązek posiadania dokumentu przez osoby, które nieruchomość wynajmują, sprzedają, oddają dom do użytku. I na razie taki certyfikat pełni funkcję wyłącznie informacyjną dla nowego nabywcy.
Jeśli zerkniemy do regulacji zachodnich krajów, to zobaczymy, że tam świadectwo energetyczne ma poważniejszą funkcję. We Francji wprowadzono zakaz wynajmowania nieruchomości o klasie energetycznej gorszej niż G+. Podobne rozwiązania planuje Wielka Brytania.
Być może u nas za kilka lat pojawią się takie obostrzenia, choć na razie do termomodernizacji jesteśmy głównie zachęcani dotacjami w ramach rządowych programów (głównie „Czyste Powietrze”). Osoby, które planują pompę ciepła, mogą dostać dofinansowanie z programu Moje Ciepło lub Mój Prąd. Z tego drugiego korzystają też osoby, które zakładają fotowoltaikę.
„Świadectwo energetyczne? U nas niepotrzebne”
Koszt świadectwa to obecnie między 500 a 1000 zł dla średniej wielkości domu jednorodzinnego, choć ponoć jeszcze niedawno świadectwa kosztowały poniżej 300 zł. A więc mamy pierwszy efekt wprowadzenia nowych regulacji – podwyżki cen (choć może to tylko wpływ inflacji?).
Drugi efekt to długi czas oczekiwania na dokument. Dzwoniłam do kilku różnych firm i przedstawiciele trzech z nich powiedzieli mi, że na maj już nie mają terminów (a dzwoniłam na początku miesiąca). Musiałabym na świadectwo czekać ponad miesiąc. Jeśli ktoś przed wystawieniem mieszkania na sprzedaż zapomniał o świadectwie, to termin sprzedaży trochę mu się przesunie, bo notariusz będzie wymagać świadectwa przy podpisaniu aktu notarialnego.
I tutaj mała dygresja. Świadectwo energetyczne nie jest tak naprawdę niczym nowym i wymagane było już od jakiegoś czasu. Ale w praktyce mało kto to respektował. Nie wymagali tego nie tylko notariusze, ale też nadzór budowlany. I mówię to na własnym przykładzie. W 2021 r. zakończyła się budowa mojego domu, wtedy też został oddany do użytkowania. Przy odbiorach było sporo papierologi, ale cały proces przeszedł nie najgorzej.
Gdy niedawno zainteresowałam się świadectwami energetycznymi, to zaczęłam zastanawiać się, czy ja taki dokument w ogóle posiadam. Wyciągnęłam więc walizeczkę z projektem budowlanym i całą dokumentację. I nic takiego tam nie znalazłam. W projekcie miałam projektowaną charakterystykę budynku z odpowiednimi parametrami. Ale był to jedynie projekt, a nie świadectwo jakie powinno być wydane po zakończeniu budowy.
Zadzwoniłam więc do starostwa, które wydawało zgodę użytkowanie. Poinformowałam, że niedługo kończę budowę i chciałabym zapytać o świadectwo energetyczne. Inspektor budowlany powiedział mi, że faktycznie był kiedyś taki wymóg, ale oni już nic takiego nie wymagają. To pokazuje, jak bardzo przepis był martwy, póki nie zaczęły obowiązywać kary.
To samo świadectwo za 500 i 1000 – czym się różnią?
Świadectwo energetyczne to dokument, który ma kilka stron i zawiera informacje o współczynniku przenikania ciepła do poszczególnych przegród budynku czyli m.in. ścian, okien i drzwi. Znajdziemy tam też dane o sposobie ogrzewania i systemie przygotowania ciepłej wody. Na samym końcu znajdziemy podsumowanie rocznego wskaźnika zapotrzebowania na energię.
Poszukując informacji o świadectwach w internecie, znalazłam oferty sporządzenia świadectwa energetycznego za 500 i za 1000 zł. Dlaczego cena jest tak zróżnicowana? Okazuje się, że to zależy m.in. od tego, ile wykonawca włoży pracy. Osoby, które oferowały mi wyższe stawki mówiły, że przyjadą do mojego domu i dokładnie wszystko sprawdzą i na tej podstawie przygotują certyfikat. Niższe stawki uzyskać mogłam u osób, które certyfikat sporządzają tylko na podstawie wypełnionego kwestionariusza oraz ewentualnego przekroju domu z projektu.
Jednak wtedy nikt nie sprawdza, czy dom faktycznie był w 100% wybudowany zgodnie z projektem, czy faktycznie styropian ma 20 cm i czy poddasze jest ocieplone. Liczy się tylko to, co poda właściciel, choć to na audytorze spoczywa odpowiedzialność za podanie prawdziwych danych na dokumencie! Dzwoniłam do kilku audytorów i niektórzy bez przekroju domu nie bardzo chcieli się podjąć sporządzenia certyfikatu. A niektórzy mówili, że wystarczą im same informacje.
Ja ostatecznie zdecydowałam się na tańszą opcję, czyli certyfikat na podstawie formularza z przekrojem. Mój dom był zbudowany wg projektu, zgodnie z obecnie panującymi wymogami, przy wykorzystaniu dobrej jakości materiałów. Nie widziałam powodu, dla którego miałabym wydać dwa razy tyle, tylko po to, żeby ktoś dodatkowo sprawdzał parametry mojego domu.
Takie rozwiązanie tworzy spore pole do nadużyć. Ja nie mam powodów, żeby podawać nieprawdziwe dane. Nowe domy raczej i tak będą miały dobre parametry. Póki certyfikat ma jedynie cele informacyjne, to właściciele kilkuletnich domów raczej nie będą kłamać. Ale jeśli w przyszłości certyfikat będzie wpływał na atrakcyjność nieruchomości, to niektórzy mogą się pokusić się o podkoloryzowanie kilku informacji.
Zdecydowanie większa pokusa będzie u właścicieli starszych nieruchomości. Zwłaszcza jeśli za kilka lat świadectwo z kiepskim wynikiem będzie miało negatywne konsekwencje. A nie wszystko da się sprawdzić, nawet odwiedzając audytowany dom. Np. grubość styropianu na ścianach jest do sprawdzenia, ale już sprawdzenie wełny na poddaszu może być trudne, jeśli całe poddasze jest zabudowane płytami gipsowo-kartonowymi. Nikt przecież nie będzie zrywał płyt, żeby zobaczyć, czy pod spodem jest 10 czy 30 cm wełny. Nikt też nie udowodni, że zamiast porothermu na klej, ściany są zbudowane z gazobetonu na tradycyjną, grubą zaprawę.
Świadectwo w promocji. Za 120 zł albo i za dychę
W internecie znalazłam nawet ofertę świadectwa energetycznego za… 120 zł. Trafiłam też na stronę, która oferuje świadectwo energetyczne za 10 zł + VAT. Właściwie to cena była uzależniona od „liczby wygenerowań”, a więc można to zrobić hurtowo. Podejrzewam więc, że można sobie takie świadectwo wygenerować bez żadnej weryfikacji. Na stronie nie było żadnej zakładki kontaktowej, a żeby uzyskać dokument należało się zarejestrować.
W sprawie certyfikatów nie podoba mi się jeszcze jedna rzecz. Certyfikat obecnie trzeba sporządzić przy oddawaniu nowo wybudowanego domu do użytku. Nie dotyczy to jednak domów do 50 m2 oraz do 70 m2 (jeśli właściciel nie zamierza sprzedać ani wynajmować domu). To nie jedyne ułatwienie dla posiadaczy małych domków. Inwestor, który taki buduje, nie musi też mieć pozwolenia na budowę ani kierownika budowy.
Z jednej strony mamy więc całkiem sporo regulacji przy budowie domu, dzięki którym nasze domy są wybudowane w nowoczesnej technologii. Z drugiej – mieszkańcy małych domków mogą budować dom bez żadnego nadzoru i nie muszą sprawdzać, jakie zapotrzebowanie na energię ma ich budynek. Oznacza to, że osoba, która tnie koszty za wszelką cenę, może sobie postawić dom zupełnie nieefektywny energetycznie i nikt tego nie sprawdzi. W praktyce taki domek może być bardziej emisyjny niż duży 200-metrowy dom z dobrą izolacją i pompą ciepła.
Tymczasem jednak takie domy nie cieszą się dużą popularnością, a projekt „dom 70m bez pozwolenia” nie okazał się sukcesem. Jeśli jednak staną się sposobem na omijanie regulacji, to ich popularność może rosnąć.
————
ZAPISZ SIĘ NA NASZE NEWSLETTERY:
>>> Nie przegap nowych tekstów z „Subiektywnie o Finansach” i korzystaj ze specjalnych porad Macieja Samcika na kryzysowe czasy – zapisz się na weekendowy newsletter Maćka Samcika i bądźmy w kontakcie! W każdą sobotę lub niedzielę dostaniesz e-mailem najnowsze porady dla Twojego portfela.
>>> Zapisz się też na nasz „powszedni”, poranny newsletter „Subiektywnie o świ(e)cie” – przy porannej kawie przeczytasz wszystkie najważniejsze wieści dla Twojego portfela, starannie wyselekcjonowane i luksusowo podane przez Macieja Danielewicza i ekipę „Subiektywnie o Finansach”.
————
zdjęcie: Pixabay