Zgodnie z przedwyborczymi sondażami Partia Pracy po 14 latach wraca do rządzenia Wielką Brytanią. I to wraca w wielkim stylu. Będzie miała bezwzględną większość w Izbie Gmin i może przeprowadzać przez kolejne lata wszystkie zmiany, które wynikają z jej programu oraz z zapowiedzi przedwyborczych. Czy rządy lewicy w Londynie oznaczają dobre zmiany dla brytyjskiej gospodarki? Jakie będą konsekwencje dla partnerów handlowych Wielkiej Brytanii? Co będzie z funtem brytyjskim, który jest ważną walutą dla wielu Polaków pracujących na Wyspach i ich rodzin w kraju?
W dwupartyjnym brytyjskim systemie politycznym właśnie nastąpiła zamiana ról. Przy tak dużej przewadze – 410 miejsc dla posłów Partii Pracy na 326 potrzebnych do zwykłej większości – nowy rząd nie będzie miał żadnych problemów z przeprowadzaniem wszelkich możliwych reform. Bierze odpowiedzialność za Zjednoczone Królestwo i od tej chwili wszystkie sukcesy i porażki będą szły na konto laburzystów i ich lidera Keira Starmera.
- Pięć lat PPK. Ile zarobili ci, którzy na początku zaryzykowali? Gdzie (dzięki PPK i nie tylko) jesteśmy na drodze do dodatkowej emerytury? Słodko-gorzko [WYCISKANIE EMERYTURY BY UNIQA TFI]
- Ile złota w portfelu w obecnych czasach? Jaki udział powinien mieć żółty kruszec w naszych inwestycjach? Są nowe wyliczenia analityków [STAĆ CIĘ NA ZŁOTO BY GOLDSAVER]
- Zdjęcia w smartfonie: coraz częściej pierwszy krok do… zakupów. Czy pożyczki „na fotkę” będą hitem sezonu zakupowego? Bać się czy cieszyć? [BANKOWOŚĆ PRZYSZŁOŚCI BY VELOBANK]
Partia Pracy będzie starała się pokazać wsparcie państwa dla słabszych grup społecznych, wzmocnienie jakości usług publicznych, np. opieki zdrowotnej i zwiększenie siły nabywczej obywateli. Jak chce tego dokonać? Jak osłabi wpływ wysokiej inflacji na portfele Brytyjczyków? Jak uzdrowi system publicznej opieki medycznej i publicznej edukacji? Od lat Brytyjczycy najbardziej skarżą się właśnie na poziom usług publicznych. Wielu obywateli nie stać na leczenie, edukację czy mieszkanie.
Brytyjska lewica nie jest tak radykalna, jak np. francuska. Dąży do przewidywalnego i racjonalnego centrum. Ale niewykluczone, że będzie z tej drogi zbaczać w kierunku skrajności. Rządzący Wielką Brytanią do tej pory konserwatyści zanotowali dwa lata temu taki odchył, który spowodował upadek rządu premier Liz Truss. Wydawało się, że jej propozycje mieszczą się w repertuarze akceptowanych rynkowo decyzji, a jednak spowodowały panikę wśród inwestorów i masowy odwrót od brytyjskiej waluty i brytyjskich obligacji.
Smutna historia Liz Truss może być nauczką dla lewicowo-socjalnego rządu laburzystów. Wiadomo już, że nawet tak potężny organizm polityczno-gospodarczy jak Wielka Brytania, musi działać ostrożnie i brać pod uwagę realia rynkowe, poziom zadłużenia, skalę powiązania z globalnymi rynkami finansowymi. Pierwszą taką przestrogą był upadek funta brytyjskiego we wrześniu 1992 r. (w momencie próby wejścia funta do pierwszego mechanizmu strefy euro – mechanizmu ERM). Drugie ostrzeżenie to był właśnie upadek rządu Liz Truss. Nie ma co prowokować trzeciego razu.
O upadku rządu Liz Truss i historii brytyjskiego funta w latach 90. XX w. pisałem tu:
Ogromna porażka konserwatystów to podsumowanie ostatnich kilku lat ich rządów, kiedy Brytyjczycy mieli wrażenie, że kraj nie jest dobrze zarządzany, mimo tradycyjnej opinii o torysach, że na gospodarce i pieniądzach się znają. Kto stracił, kto zyskał – pokazuje poniższe podsumowanie BBC:
Co zastaje Partia Pracy nad Tamizą?
Wybory w Wielkiej Brytanii to nie tylko siła nabywcza obywateli i ich troski materialne. Mieszkańcy Wysp są od lat zaniepokojeni nielegalną imigracją, poziomem bezpieczeństwa na ulicach miast, a także bezpieczeństwem zewnętrznym w wyniku agresji Rosji na Ukrainę.
Konserwatyści starali się te obawy „zaopiekować”. Stąd ogłoszony przez premiera Rishiego Sunaka plan odsyłania nielegalnych imigrantów do Rwandy. Umowa z rządem Rwandy miała być m.in. straszakiem dla chętnych do przybywania nad Tamizę. Niestety – według mediów brytyjskich – na razie nie spełniła oczekiwań, nielegalni imigranci wciąż przybywają, m.in. na małych łódkach przez kanał La Manche z Francji, a żaden uchodźca nie został jeszcze odesłany do Rwandy.
Rząd brytyjski stara się rzetelnie i przejrzyście monitorować przyjazdy imigrantów. Obywatele i media mogą sprawdzać dane na specjalnej stronie rządowej. Z wykazu liczby osób przepływających kanał małymi łódkami w latach 2018-2024 (stan na 16 czerwca 2024 r.) wynika, że w pierwszej połowie tego roku jest to o ponad jedną czwartą więcej niż w tym samym okresie roku ubiegłego. W ujęciu rocznym jest lepiej, co pokazuje poniższy wykres sporządzony przez niezależne Obserwatorium Migracyjne Uniwersytetu w Oksfordzie:
Poza obietnicą rozwiązania kwestii imigracji, podstawą programu ostatniego konserwatywnego premiera były sprawy gospodarcze. BBC podsumowało pięć obietnic rządu Rishiego Sunaka z okresu obejmowania rządów, czyli jesieni 2022 r. Jedna z najważniejszych obietnic to zmniejszenie o połowę męczącej Brytyjczyków inflacji, która pod koniec 2022 r. wyniosła 10,7%. Od kwietnia tego roku inflacja na Wyspach oscyluje w pobliżu celu inflacyjnego Banku Anglii, czyli 2%. Tę obietnicę rząd konserwatystów spełnił.
Pytanie jednak, czy spadek inflacji to na pewno zasługa rządu. Tym tematem zajmuje się bank centralny. Do rządu w większym stopniu należą takie sprawy jak wsparcie rozwoju gospodarczego i redukcja zadłużenia.
Tymczasem gospodarka Wielkiej Brytanii skurczyła się w IV kwartale 2023 r. o 0,3%, a w całym zeszłym roku urosła zaledwie o 0,1%. Teraz delikatnie przyspiesza (0,6% wzrostu w pierwszych miesiącach 2024 r.), ale szału nie ma. Zadłużenie? Tu też nie ma się z czego cieszyć. Najnowsze dane za kwiecień 2024 r. pokazały, że dług publiczny sięga 97,9% PKB, czyli o 2,5 pkt proc. więcej niż rok temu. Wielka Brytania co roku notuje deficyt budżetowy znacznie przekraczający poziom 3% PKB, który rynki finansowe uważają za w miarę bezpieczny dla stabilności finansowej.
Brytyjczyków powszechnie i na co dzień interesuje opieka medyczna. Jeśli narzekasz na stan polskiej ochrony zdrowia to wiedz, że w Wielkiej Brytanii zapaść jest jeszcze większa. W kwietniu 2024 r. liczba osób oczekujących na leczenie inne niż nagłe w Anglii wyniosła 7,6 mln. To ok. 200 000 mniej niż w momencie, gdy listy oczekujących osiągnęły szczyt we wrześniu 2023 r. Pełne statystyki można odszukać na stronie NHS England (National Health Service).
Z takim bagażem wielu niespełnionych obietnic konserwatyści ruszyli na wybory. Za sobą mają długą drogę zmagania się z największymi wyzwaniami XX w. Objęli rządy w 2010 r. jeszcze w czasie, kiedy nad brytyjską gospodarką unosił się cień wielkiego kryzysu finansowego. Potem kolejne burze – brexit, pandemia, wielka inflacja. Czy bez ich działań mogłoby być lepiej? Tego nikt nie sprawdzi.
Jedno jest pewne – narracja podkreślająca walkę konserwatystów o portfele obywateli, o utrzymanie siły nabywczej, o niższe ceny i zwiększenie możliwości konsumpcyjnych, a także o sprawne usługi publiczne okazała się słabsza niż społeczne zmęczenie ich rządami.
W logice wyborów w okręgach jednomandatowych, gdzie wygrana partia otrzymuje bardzo dużą premię, wynik rywalizacji był nieubłagany i musiał faworyzować jedną siłę – Partię Pracy. Tu można posłuchać, jakie plany miał konserwatywny premier Rishi Sunak co do nielegalnej imigracji, ale też – jakie miał plany gospodarcze. Opowiada o tym w podcaście Przemysław Biskup, ekspert PISM:
Starmer obiecuje wielką zmianę i naprawdę Wielką Brytanię
Partia Pracy ma za sobą niezbyt udany okres. Po błyskotliwym premierostwie Tony’ego Blaira nie mogła potem przez wiele lat stanąć na nogi. Tony Blair poprowadził laburzystów do zwycięstwa w 1997 r. i rządził przez 10 lat. To pod jego kierunkiem partia pozbyła się uzależnienia od związków zawodowych i zbliżyła do centrum, akceptując wolnorynkowe zasady gospodarcze. Następcą Blaira został Gordon Brown, któremu nie udało się wygrać wyborów w 2010 r.
Odtąd laburzyści są w opozycji. W 2015 r. przywództwo w partii na 5 lat objął skrajnie lewicowy Jaremy Corbyn, co zdecydowanie nie przysłużyło się laburzystom. Tym bardziej, że przez kilka lat krążyły informacje o akceptowanym przez niego antysemityzmie w szeregach partyjnych. Dopiero zmiana na stanowisku lidera zapoczątkowała odrodzenie w partii.
Szefem w 2020 r. został Keir Starmer, który teraz zostanie premierem. Podkreśla swoje robotnicze pochodzenie i deklaruje przynależność do średniej klasy, czyli – najszerzej brytyjskiej grupy społecznej. Obiecuje naprawę zarządzania krajem, usprawnienie działania usług publicznych, wsparcie stabilnego wzrostu gospodarczego, ogólnie – wielką zmianę i naprawdę Wielką Brytanię.
Program Partii Pracy skoncentrowany jest, podobnie jak program rządu Rishiego Sunaka sprzed niemal dwóch lat, na pięciu najważniejszych punktach. Co możemy przeczytać w deklaracjach na oficjalnej stronie Partii Pracy?
Temat nielegalnej imigracji jest dla Partii Pracy zupełnie innym problemem niż dla konserwatystów. Tradycyjnie lewica nie jest skłonna do atakowania imigrantów. Partia Pracy chce raczej powstrzymać gangi przemytników ludzi od organizowania przepraw małych łódek przez kanał La Manche.
Co jeszcze obiecywał Keir Starmer w kampanii wyborczej? Jedna z flagowych obietnic dotyczyła skrócenia list oczekujących w ramach NHS, czyli opieki medycznej. Starmer chce zapewnić o 40 00 wizyt lekarskich więcej tygodniowo, finansowanych w ramach zwalczania unikania płacenia podatków i eliminowania „luk podatkowych”. Edukacja? Starmer chce zatrudnić dodatkowo 6500 nauczycieli. Skąd wziąć na to pieniądze? Ze zniesienia ulg podatkowych dla szkół prywatnych.
Kolejna wielka przedwyborcza propozycja to zapewnienie mieszkań dla młodych Brytyjczyków. Chodzi o wsparcie budowy 1,5 mln nowych domów poprzez reformę przepisów dotyczących planowania przestrzennego i wprowadzenie programu zapewniającego osobom kupującym dom po raz pierwszy „pierwszeństwo” w zakupie nieruchomości na nowych osiedlach mieszkaniowych.
Propozycje typowo gospodarcze idą w kierunku rynkowym. Partia Pracy chce być, podobnie jak konserwatyści, kojarzona z partią biznesu. Nieco wbrew tradycji swojej partii, Starmer zarzucił niektóre mocno lewicowe projekty gospodarcze, m.in. projekt zwolnienia studentów z czesnego na uniwersytetach czy nacjonalizacji przedsiębiorstw energetycznych i wodociągowych. Obiecuje za to ulgi podatkowe dla małych i średnich firm oraz wsparcie dla handlu detalicznego na ulicach brytyjskich miast w obliczu zagrożenia tego sektora przez żywiołowy handel w sieci.
Temu miałaby służyć reforma podatku od nieruchomości niemieszkalnych, takich jak puby, restauracje, magazyny, fabryki, sklepy i biura. Laburzyści chcieliby znacząco obniżyć koszty działania dla małych firm.
Laburzyści wyznaczyli pięć kierunków zmian. Są to: wsparcie dla inwestycji, w tym mieszkaniowych; program dla rozwoju taniej, zielonej energii, która ma zapewnić bezpieczeństwo energetyczne; plan odbudowy systemu publicznej opieki zdrowotnej; działania zapewniające poprawę bezpieczeństwa w kraju i na granicach; aktywna walka z bezrobociem, w tym rządowa pomoc w zwiększaniu kwalifikacji młodych ludzi na rynku pracy. Laburzyści chcą też obniżyć oprocentowanie kredytów hipotecznych.
Koszty? Wysokie. Skąd pieniądze? Szereg pomysłów laburzyści chcą sfinansować z podwyżek podatków i oszczędności. W sumie ma to przynieść ok. 10 mld funtów rocznie. Ok. 3,5 mld funtów rocznie Partia Pracy zamierza pozyskać z pożyczek na finansowanie inwestycji w zieloną energię.
Proponowane podwyżki podatków obejmują wprowadzenie podatku VAT w szkołach prywatnych, 1% dodatkowej opłaty skarbowej od cudzoziemców kupujących nieruchomości oraz podwyższenie podatków od premii dla menedżerów funduszy hedgingowych i firm private equity. Dochody budżetowe miałyby wzrosnąć także w wyniku domknięcia „luk” w istniejących już zasadach opodatkowania niektórych grup podatników oraz firm naftowych i gazowych.
Partia Pracy zaprzeczała wielokrotnie, że jej pomysłem na dodatkowe dochody są podwyżki podatku dochodowego, ubezpieczenia społecznego i VAT. Wykluczyła także podwyższenie głównej stawki podatku dochodowego dla firm. Nie wiadomo jednak, czy nie wzrośnie stawka podatku od zysków kapitałowych.
Co z funtem? Inwestorzy czekają na szczegóły
Jak zareagują inwestorzy? Była ona przewidywana i właściwie wybory potwierdziły tylko to, co od tygodni było oczywiste nad Tamizą. Zdecydowana wygrana jednej partii daje krajowi premię inwestycyjną, ponieważ trudno spodziewać się w tej sytuacji jakichś niebezpiecznych perturbacji politycznych. Rząd brytyjski może planować działania w perspektywie średnioterminowej i nie będzie niepokojony utarczkami partyjnymi, które często są bolączką parlamentów i rządów z niestabilną większością.
Niepewność inwestorów jest o wiele mniejsza niż we Francji, w której odbywają się wybory do Zgromadzenia Narodowego. Za kanałem La Manche przed pierwszą turą rosła niepewność spowodowana silnym poparciem dla Rassemblement National, skrajnie prawicowego ugrupowania Marine Le Pen. Jednak przed drugą turą główne siły polityczne zawarły sojusz, więc niepewność inwestorów znacznie zmalała i zmienność cen francuskich aktywów również się zmniejszyła.
Nad Tamizą od czasu upadku rządu Liz Truss utrzymują się bardzo wysokie rentowności obligacji. Jest to też wciąż efekt przedłużającego się kryzysu powiązanego z wysoką inflacją i cenami energii i paliw. Na to nakładały się wewnętrzne strukturalne problemy konserwatystów z zarządzaniem krajem. Niektórzy komentatorzy w tym kontekście mówią o odłożonych i widocznych teraz skutkach brexitu i odcięcia gospodarki brytyjskiej od chłonnego rynku unijnego. Czy laburzystom uda się szybko poprawić tę sytuację? Ich działania będą na pewno uważnie obserwowane.
Jeszcze trzy lata temu brytyjskie 10-letnie obligacje miały rentowność ok. 0,66%, obecnie jest to aż 4,2%, czyli poziom niewiele niższy niż w czasie pamiętnego kryzysu spowodowanego ultra liberalnymi projektami premier Liz Truss z września 2022 r. To jeden z najwyższych poziomów oprocentowania długu wśród krajów najbardziej rozwiniętych. Dla porównania – polskie obligacje 10-letnie mają dziś rentowność na poziomie 5,7%.
Na wykresie poniżej macie dwie linie: niebieska pokazuje rentowność obligacji o różnym czasie do wykupu, jaką rynek widział rok temu, a czarna – pokazuje sytuację obecnie. Po lewej stronie obu linii są obligacje o krótkim czasie do wykupu, a po prawej – te, którym do wykupu zostało jeszcze bardzo dużo czasu.
W porównaniu z poprzednim rokiem krzywa rentowności obligacji wygląda korzystniej dla nowego brytyjskiego rządu w perspektywie krótko- i średnioterminowej. Dopiero w dłuższej perspektywie, za ok. 20-letnie obligacje, inwestorzy żądają zdecydowanie większej niż rok temu premii za ryzyko i rentowności są wyższe.
Wybory w Wielkiej Brytanii: dobra wiadomość dla nas?
Jedno jest pewne – bez wsparcia rynków finansowych nowy rząd brytyjski nie będzie miał szans na pozyskanie finansowania na swoje pomysły. A laburzyści w krótkim czasie muszą udowodnić, że są partią nie tylko działającą sprawnie, ale również potrafiącą zadbać o publiczne finanse i o dosypanie ogromnej ilości pieniędzy do opieki zdrowotnej, edukacji i administracji. Nie obejdzie się bez wydatków w nowoczesną energetykę i na system bezpieczeństwa. Wyzwań jest sporo, a oczekiwania bardzo rozbudzone.
Jednocześnie laburzyści mają to szczęście, że nie muszą już popełniać błędów konserwatywnej premier Liz Truss, która nie oglądając się na realia finansowe zaproponowała wielkie – liberalne – cięcie podatków, a jednocześnie plan zwiększonych wydatków prorozwojowych.
Na pewno nie będzie łatwo poprawić stanu budżetu, który przez wiele lat wydawał więcej pieniędzy niż zbierał z podatków. Po pandemii nie udało się zmniejszyć skali zadłużania. Pokazuje to poniższa grafika, na której widać, że kwartalne deficyty często znacznie przekraczały 5% PKB. Przy takiej strukturze wydatków publicznych trudno będzie zapewnić jakościowy skok nowych wydatków i wzrost rządowych inwestycji. Kolejna fala zadłużania się nie jest rozwiązaniem.
Jednak wszystko względne, także dług. Brytyjski urząd statystyczny (Office for National Statistics) w swojej ostatniej analizie finansów publicznych zestawia budżetowe parametry w najważniejszych światowych gospodarkach. W innych krajach zadłużenie w relacji do PKB jest o wiele wyższe. Ale czy to oznacza, że Wielka Brytania ma jeszcze miejsce do powiększania długu publicznego? Przypadek Liz Truss pokazuje, że nie jest to pewne. Dług na poziomie ok. 100% PKB to już jest spore obciążenie dla budżetu. A wzrost odsetek od takiego długu może zmasakrować budżet państwa.
Brytyjczycy są co prawda poza Unią Europejską, ale pozostają ogromną europejską gospodarką, powiązaną bardzo silnie z wieloma największymi krajami. Jest to również jeden z naszych głównych partnerów handlowych. Co prawda trudno się spodziewać, że samo dojście do władzy proeuropejskich laburzystów ponownie włączy Wielką Brytanię do Unii Europejskiej, ale być może relacje między dwoma organizmami polityczno-gospodarczymi będą bardziej przyjazne.
W Partii Pracy odzywają się głosy o potrzebie nowego referendum, które dałoby szanse Brytyjczykom na zweryfikowanie swojej postawy wobec wspólnego rynku, ale nie jest to oficjalny program partii, więc zapewne szybko do takiego referendum nie dojdzie. Laburzyści mogą mieć jednak silniejszą wolę dogadania się w tych sprawach, głównie relacji handlowych i wzajemnego dostępu do swoich rynków, które mogłyby zostać z korzyścią dla wszystkich poprawione.
W interesie Polski jest, żeby brytyjski rząd był stabilny i mógł bez przeszkód wewnętrznych realizować swoją politykę. To zapewni stabilność brytyjskiej waluty, naszego handlu i stabilność sytuacji Polaków mieszkających na Wyspach. Dziś notowania funta są relatywnie nisko i w pewnym sensie są efektem niezbyt skutecznych rządów konserwatystów. Kto wierzy w to, że lewicowe rządy przyniosą wzrost gospodarczy i poprawę poziomu życia obywateli (a pośrednio też atrakcyjności inwestycyjnej kraju) bez zwiększania zadłużenia do niebezpiecznych poziomów, może to uznać za okazję inwestycyjną.
Źródło zdjęcia: Elliott Stallion/Unsplash