Większość z nas co miesiąc przekazuje – w formie składki na NFZ odciąganej od dochodów – kilkaset złotych na dostęp do lekarzy. W sumie to prawie 100 mld zł z naszych kieszeni. Jakie mamy prawa, jeśli państwowy szpital odmówił nam pomocy albo nie znalazł się żaden lekarz, który mógłby nam pomóc? Czy za brak możliwości leczenia, mimo opłacanych składek, należy się nam jakieś odszkodowanie? Czy można o nie walczyć? I jak?
Każdemu z nas cierpnie skóra gdy widzi obrazki z kolejkami karetek pod Szpitalnymi Oddziałami Ratunkowymi. Albo wtedy, gdy słyszy rozmowy dyspozytorów, którzy z rozbrajającą szczerością mówią, że w szpitalu nie ma już miejsc. „Mamy udar, będziemy za 5 minut” – mówił kierowca karetki. „Aktualnie nie mamy miejsc na SOR” – odpowiada mu dyżurny ze szpitala. Karetka postawiła szpital przed faktem dokonanym i miejsce się znalazło.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
A to przecież tylko pilne przypadki – co mają powiedzieć osoby, które miały zaplanowany zabieg, a z powodu pandemii zostały odesłane z kwitkiem? Każdy z nas łoży grube pieniądze na służbę zdrowia. Ale możliwości korzystania z niej są coraz bardziej ograniczone. Jakie możliwości obrony ma pacjent i jego rodzina, gdy szpital mówi, że go nie przyjmie? Sprawdzam!
Płacisz tysiące złotych rocznie na publiczną służbę zdrowia. Co dostaniesz w zamian? Głównie kolejki
Wydatki na służbę zdrowia rosną – chwali się rząd i trudno temu zaprzeczyć. Diabeł tkwi w szczegółach. Budżet Narodowego Funduszu Zdrowia, który dystrybuuje kasę do placówek medycznych, wynosi w tym roku 97 mld zł. To o kilkanaście miliardów złotych więcej, niż w poprzednich latach. To owoc wzrostu PKB i poprawiania się sytuacji na rynku pracy – coraz więcej osób w ostatnich latach pracowało na etatach (i zarabiało więcej), płacąc składki na ubezpieczenie zdrowotne.
Ile to jest w konkretnych liczbach? Etatowcy płacą 9% pensji. Przy zarobkach 5.000 zł jest to 388 zł miesięcznie, czyli 4.656 zł rocznie. Osoby samozatrudnione płacą z reguły „ryczałtowe” 362 zł obliczane w relacji do średniego wynagrodzenia, osoby na umowach o dzieło – nie płacą nic. Od umów zlecenia płaci się natomiast składkę zdrowotną tak, jak na etacie (9% wartości umowy).
Do NFZ trafiają poza tym też dotacje z budżetu państwa, z czego finansowane jest leczenie wysokospecjalistyczne, darmowe leki dla seniorów, czy ratownictwo medyczne. Ta ostatnia pozycja jest najkosztowniejsza – to 3 mld zł.
Wiemy już, ile płacimy. Ale czy wiemy, jakie usługi w zamian dostaniemy? Gdy mam polisę zdrowotną, to wiem jakiego zakresu usług oczekiwać, jakie są terminy do poszczególnych lekarzy i warunku świadczenia pomocy. Wkładając pieniądze do publicznej kasy, nie mogę być pewny żadnej z tych rzeczy: na wizytę u ortopedy czeka się 11 miesięcy, u kardiologa pół roku, a na zabiegi szpitalne listy kolejkowe są zajęte na wiele lat do przodu.
Niektórzy Polacy wolą zapłacić dwa razy i kupić sobie – niezależnie od płaconych obowiązkowych składek do NFZ odliczanych od pensji – prywatną usługę medyczną, dostępną ad hoc. Wydatki Polaków na prywatne konsultacje i zabiegi to już 27 mld zł rocznie (bez leków, dane firmy PMR). W sumie już 3 mln Polaków płaci regularnie – w formie abonamentu albo polisy zdrowotnej – za dostęp do prywatnych lekarzy.
Dlaczego system jest tak zatkany? Być może płacimy za mało, albo zbyt wielu jest pasażerów na gapę, którzy korzystają z służby zdrowia, ale się na nią nie składają? Wydajemy na służbę zdrowia 5-6% PKB, a średnia dla państw rozwiniętych (OECD) to 10%. Z drugiej strony poziom absurdów polskiej służby zdrowia i marnotrawienia pieniędzy jest olbrzymi – dlaczego np. prywatne szpitale wypisują chorego po jednym dniu, a państwowe czekają 3 dni aż „zapracują” na pełną refundację kosztów z NFZ?
Teraz do tego wszystkiego dochodzi pandemia. Nowe, fatalne rozdanie kart dla każdego, kto ma nieszczęście zachorować. Płacisz składki, podatki i jeszcze nigdy nie miałeś/miałaś tak złego dostępu do lekarzy. Jak można walczyć o swoje?
Czytaj też: Czy płacimy na służbę zdrowia za mało? Czy rząd źle wydaje kasę? O co chodzi z protestem lekarzy?
Szpital wystawił chorego do wiatru. Czy poniesie konsekwencje?
Nie życzymy tego nikomu: zawał, udar, otwarte złamanie, wybita szczęka, duszności… Szpital nie może odmówić udzielenia świadczenia zdrowotnego osobie, która jej natychmiast potrzebuje ze względu na stan zagrożenia życia lub zdrowia. Tyle sucha definicja. Ale jak ocenić, że ów stan nam zagraża? Poprosiliśmy o komentarz w tej sprawie prawnika, mecenasa Krzysztofa Urbańczaka, z kancelarii SMM Legal. W teorii wszystko jest proste:
„Zgodnie z definicją ustawową stan zagrożenia życia lub zdrowia jest to stan polegający na nagłym lub przewidywanym w krótkim czasie pojawieniu się objawów pogarszania zdrowia, którego bezpośrednim następstwem może być poważne uszkodzenie funkcji organizmu lub uszkodzenie ciała lub utrata życia, wymagający podjęcia natychmiastowych medycznych czynności ratunkowych i leczenia (art. 3 pkt 8 ustawy o państwowym ratownictwie medycznym). W przypadku wystąpienia stanu nagłego zagrożenia zdrowotnego u pacjenta i braku możliwości udzielania mu pomocy medycznej z przyczyn leżących po stronie szpitala (np. brak miejsc, brak sprzętu medycznego) lub w związku z wystąpieniem siły wyższej (np. powódź), szpital jest obowiązany zapewnić pacjentowi udzielenie świadczeń opieki zdrowotnej przez inny podmiot leczniczy (art. 19 ust. 3 ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych).
Jeśli szpital powie, że „nie ma miejsc”, to zgodnie z prawem ambulans zamienia się w taksówkę, która jeździ po mieście w poszukiwania kogoś, kto miejsce na oddziale ma. Ale z drugiej strony…
„Lekarz ma obowiązek udzielać pomocy lekarskiej w każdym przypadku, gdy zwłoka w jej udzieleniu mogłaby spowodować niebezpieczeństwo utraty życia, ciężkiego uszkodzenia ciała lub ciężkiego rozstroju zdrowia. Jak wskazał Sąd Najwyższy, „w kontakcie z pacjentem lekarz zobowiązany jest ocenić nie tylko stan jego zdrowia na podstawie aktualnej diagnozy, ale także w wypadku stwierdzenia zagrożenia rozważyć prawdopodobieństwo jego zwiększenia. Jeśli przewidywany wzrost zagrożenia wskazuje na możliwość zaistnienia skutków wymienionych w art. 30, to, pełniąc funkcję gwaranta, lekarz jest zobowiązany do niezwłocznego udzielenia właściwej pomocy medycznej, chyba że zwłoka w jej udzieleniu nie zmieniłaby stopnia zagrożenia (wyrok SN z dnia 27 września 2010 r., sygn. V KK 34/10)”
Czyli jeśli z naszym zdrowiem jest naprawdę źle, to argument „nie ma miejsc”, schodzi na drugi plan. Ale co jeśli karetka z pacjentem jest pozostawiona sama sobie? Krąży od drzwi do drzwi SOR-u i odbija się jak od ściany? Co może zrobić i jakie ma prawa (oczywiście post factum) pacjent (jeśli przeżyje) lub jego rodzina (jeśli nie przeżyje)?
„Przede wszystkim pacjent ma prawo domagać się pisemnego uzasadnienia odmowy przyjęcia go do szpitala. Zgodnie z § 24 ust. 2 rozporządzenia Ministra Zdrowia z dnia 6 kwietnia 2020 r. w sprawie rodzajów, zakresu i wzorów dokumentacji medycznej oraz sposobu jej przetwarzania, w przypadku odmowy przyjęcia do szpitala pacjent lub jego przedstawiciel ustawowy otrzymuje informację o rozpoznaniu choroby, problemu zdrowotnego lub urazu, wynikach przeprowadzonych badań, przyczynie odmowy przyjęcia do szpitala, udzielonych świadczeniach zdrowotnych oraz ewentualnych zaleceniach. Powyższa dokumentacja może mieć bardzo istotne znaczenie dowodowe w przypadku ewentualnego późniejszego postępowania cywilnego bądź karnego”
Proces karny to głównie domena prokuratury, pacjent lub jego rodzina może być oskarżycielem posiłkowym. Odpowiedzialność karną ponosi lekarz, który naraził pacjenta choćby nieumyślnie na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, a w niektórych przypadkach także przełożony lekarza, który wydaje choćby nieformalnie polecenie odmowy przyjęcia pacjenta do szpitala.
Czy za to, że lekarz lub szpital odmówił nam pomocy możemy domagać się odszkodowania?
A co z roszczeniami pieniężnymi? Zadośćuczynienia lub odszkodowania możemy domagać się na podstawie procedury cywilnej. Sprawa jest bardziej skomplikowana. Co do zasady za błędną decyzję o odmowie przyjęcia pacjenta odpowiada szpital. Jeżeli decyzję podjął lekarz zatrudniony na umowę o pracę, nie będzie on ponosił odpowiedzialności odszkodowawczej wobec pacjenta. W przypadku pracy na tzw. kontrakcie odpowiada lekarz solidarnie ze szpitalem. W przypadku jeżeli powyższe szkody są wynikiem zaniechania po stronie pogotowania rachunkowego (np. odmowa przysłania karetki, zwłoka w przysłaniu karetki) odpowiedzialność odszkodowawczą ponosi pogotowie ratunkowe. I to ono będzie adresatem roszczeń.
Czego mamy prawo się domagać? Pacjent lub jego rodzina mogą domagać się odszkodowania, jeśli poniosą stratę majątkową albo zadośćuczynienia za doznane krzywdy. Np. jeśli zmarł jedyny żywiciel rodziny, można ubiegać się o odszkodowanie, które zapewni rodzinie byt. Jeżeli poszkodowany stał się inwalidą, można ubiegać się o sumę potrzebną na koszty przygotowania do innego zawodu. Jeżeli poszkodowany utracił całkowicie lub częściowo zdolność do pracy zarobkowej albo jeżeli zwiększyły się jego potrzeby lub zmniejszyły widoki powodzenia na przyszłość, może on żądać od zobowiązanego do naprawienia szkody odpowiedniej renty.
Takie mamy prawa jako pacjenci. Ale o tym czy rzeczywiście ktoś ostatecznie poniesie konsekwencje tego, że nie było dla nas czy członka naszej rodziny miejsca w szpitalu, będzie decydował sąd. A zajmie mu to pewnie kilka lat, bo procesy związane z odpowiedzialnością służb medycznych są długie i skomplikowane. Warto jednak znać swoje prawa i nie dać się „spychologii”. Być może dzięki temu zwiększymy swoje (albo kogoś bliskiego) szanse na przeżycie jeśli będziemy wiedzieli jakich argumentów użyć w rozmowie z dyspozytorem. Przynajmniej dopóki państwo nie będzie w stanie lepiej zagospodarować 100 mld zł wydawanych na służbę zdrowia.
Rząd daje podwyżki i zwalnia lekarzy z odpowiedzialności za błędy. Ale czy na pewno?
W Polsce jest najmniej lekarzy w przeliczeniu na 1.000 mieszkańców spośród wszystkich krajów Unii Europejskiej! Mamy ich 2,4 na tysiąc ludzi, a unijna średnia dla krajów OECD to 3,6 lekarza na tysiąc obywateli. Rząd chce wprowadzić dodatek 200% pensji za pracę przy pacjentach chorych na Covid-19, ale tylko jeśli lekarza oddeleguje wojewoda. Jeśli ktoś od początku pracuje w szpitalu przeznaczonym do walki z wirusem, podwyżki nie dostanie.
Zostanie też wprowadzona klauzula „Dobrego Samarytanina”. W przypowieści Samarytanin jako jedyny pomaga leżącemu przy drodze wędrowcowi, podczas gdy inni, po których można było się spodziewać ludzkiego odruchu, nie reagowali. Projekt ustawy mówi, że:
„Nie popełnia przestępstwa ten, kto w okresie ogłoszenia stanu zagrożenia epidemicznego albo stanu epidemii, udzielając świadczeń zdrowotnych w ramach rozpoznawania lub leczenia Covid¬19, dopuścił się czynu zabronionego, chyba że spowodowany skutek był wynikiem rażącego niezachowania ostrożności wymaganej w danych okolicznościach”
Czemu ma służyć ten zapis? Krytycy rządu mówią, że ma to być parasol nad niedoświadczonym personelem. Krystyna Ptok, przewodnicząca Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych powiedziała w radiu ZET, że pielęgniarki kieruje się teraz na godzinne szkolenie respiratotorowe, zamiast podrecznikowych trzech tygodni nauki. Rząd „zapomniał” zadbać o przeszkolenie awaryjnego personelu latem, gdy pandemia odpuściła. Kancelaria prawna Podsiadły-Powierża na swoim profilu na Facebooku skomentowała sytuację tak:
„Przepisy nie przewidują zwolnienia Was od innego rodzaju odpowiedzialności poza karną. Czyli nadal będziecie ponosić odpowiedzialność cywilną, czy też zawodową za ewentualne błędy medyczne powstałe wskutek udzielania świadczeń zdrowotnych związanych z Covid-19”
Pacjent będzie więc mógł nadal pozwać lekarza o odszkodowanie. Według szacunków prokuratury prawdopodobnie w Polsce popełnianych jest 30.000 błędów medycznych. Zgłaszanych jest kilka procent przypadków, czyli kilka tysięcy. Dlaczego tylko tyle? Udowodnienie błędu jest bardzo trudne. W pandemii problem wznosi się na nowy poziom – w wielu przypadkach lekarz nawet nie może się zająć pacjentem, bo w szpitalu nie ma miejsc.
źródło zdjęcia: PixaBay