„Wiatrak to też może być instrument finansowy” – mawiają niektórzy eksperci od zielonej energii. Nasz czytelnik uwierzył, że na inwestycji w wiatraki zarobi 10-15% rocznie. Zainwestował, a teraz żałuje. Gorączka związana z rozwojem odnawialnych źródeł niektórym odbija się czkawką
Gdzie w najbliższych latach będą płynąć pieniądze? Do zielonej energii. Unia Europejska wprowadza nowy „zielony ład”, a jej przyboczne, „zbrojne ramię” odpowiadające za finansowanie strategicznych inwestycji (EBOiR, EBI) zapewnią dziesiątki miliardów euro. Kasa, która płynęła do tej pory wąziutkim strumieniem od lat, teraz ma płynąć na szerokość rzeki Missisipi.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Co z tego ma zwykły Kowalski? Do niedawna nie miał nic. Fotowoltaika dopiero od kilku lat stała się dla przeciętnego zjadacza chleba atrakcyjną ofertą, która pozwala obniżyć ceny prądu, a nawet odłożyć nieco grosza na gorsze dni i być alternatywą dla lokat bankowych.
Ale prawdziwe pieniądze na OZE robili duzi inwestorzy, szczególni ci, którzy stawiali elektrownie wiatrowe. Nasz czytelnik, pan Michał, dał się skusić ofercie, która pozwala bez angażowania milionów złotych zarobić na budowie farm. Miał dostać nawet 15%. Teraz walczy o pieniądze. Co poszło nie tak?
Dochód pasywny i pieniądze z wiatru. „Dajemy niezależność od rynków finansowych”
Wiatr w Polsce ma przyszłość. Już teraz są dni, gdy energia z wiatru pozwala zaspokoić jedną trzecią zapotrzebowania Polski na prąd. Oczywiście, muszą do tego być sprzyjające warunki – najlepiej niedziela albo święto (małe zużycie przez fabryki i firmy) i do tego taki wiatr, że urywa głowę.
Niemniej jednak, wiatraków mamy dużo – jeśli spojrzeć na tak zwaną moc zainstalowaną, to jest jej więcej niż w Danii – ojczyźnie energetyki wiatrowej. My mamy 6 GW (cały system ma 46 GW), a Dania 4,2 GW. Różnica polega nie tylko na wielkości kraju, ale na tym, że Dania już od kryzysu paliwowego w 1979 r. zdała sobie sprawę, że nie może być uzależniona od dostaw węgla i ropy, dlatego zaczęła rozwijać wiatraki tam gdzie bardziej wieje – na morzu – ich efektywność jest 2-3 krotnie większa niż tych na lądzie.
Dlatego Dania wygrywa pod względem wielkości produkcji. My do stawiania wiatraków na morzu (w okolicach Łeby) dopiero się przymierzamy – to będzie koszt dziesiątek miliardów złotych.
Jak to się stało, że zostaliśmy lokalną, wiatrową potęgą? To zasługa dopłat do budowy takich elektrowni. Żeby Polska osiągnęła cele redukcji emisji CO2 musieliśmy inwestować w Odnawialne Źródła Energii. A żeby inwestorom to się opłacało, przez lata rząd do tego dopłacał. Do 2016 r. subsydia polegały na dopłacaniu do każdej wyprodukowanej porcji energii.
Gdy przyszła „dobra zmiana”, dalsze wsparcie OZE, w tym wiatraków, stanęło pod znakiem zapytania, a sama budowa elektrowni utrudniona – wprowadzono limity odległości od zabudowań i lasów. Ostatecznie system dopłat został zmieniony na nieco inny, aukcyjny. Jest pewna pula pieniędzy do wydania, ale dostaną ją ci, którzy najbardziej zejdą z ceną. Aukcja – jak to aukcja (o czym wiedzą tegoroczni nobliści z ekonomii) – nie każdemu pozwala wygrać. Ale ten, kto wygra „państwową aukcję”, ma gwarancję finansowania aż przez 15 lat.
To sprawia, że dla wielu osób wiatrak jest „instrumentem finansowym”. Nie stawiają farm dlatego, że wierzą w zieloną ideologię i walczą z globalnym ociepleniem (chociaż to być może też), ale robią to z chłodnej kalkulacji (i nie ma w tym nic złego).
Zgłosił się do nas pan Michał, który przez aukcje „umoczył” kilkadziesiąt tysięcy złotych. Przynajmniej tak to tłumaczy jego „deweloper” farm wiatrowych – firma Energy Invest Group. Wcześniej przekonywała na swojej stronie internetowej:
„Dajemy niezależność od rynków finansowych. Elektrownie wiatrowe i farmy fotowoltaiczne to biznes nie związany ze spekulacjami na rynkach finansowych, którego przychody stanowi sprzedaż realnego produktu – energii elektrycznej”
Na start inwestycji w wiatraki wystarczyć miało 50.000 zł i już można było mieć możliwość, by czerpać zyski w ramach dochodu pasywnego. Nie trzeba kiwnąć palcem, a pieniądze będą płynęły na konto. Ile? 10%-15% rocznie jeśli inwestujemy w Polsce i nawet 18% jeśli na Ukrainie.
Nie dziwię się, że pan Michał się skusił. Firma uchodzi za wiarygodną, to nie jest żadne przedsiębiorstwo-krzak, które dopiero stawia pierwsze kroki w zielonym biznesie, ma już kilka zrealizowany projektów, na rynku jest od lat. Poza tym, mało kto daje możliwość zarobku na wzroście popularności źródeł odnawialnych. Na rynku prawie nie ma produktów finansowych (funduszy inwestycyjnych, czy ETF), inwestujących z czystą energię. Dopiero ostatnio coś w tej sprawie drgnęło i powstają oddolne inicjatywy. Jednym słowem – grzechem było nie skorzystać.
Inwestycja w wiatraki to nie condohotel – tutaj nie ma „gwarantowanego” zysku
Inwestycja zaoferowana naszemu czytelnikowi miała polegać na objęciu udziałów w podwyższonym kapitale zakładowym spółki celowej, która miała budować farmę wiatrową w okolicach Łaska pod Łodzią – a w zasadzie to jeden wiatrak o mocy 1 MW za 9 mln zł. Wpłacone pieniądze miały być przeznaczone wyłącznie na sfinansowanie budowy.
Pan Michał, jako udziałowiec, zyskiwał prawo do dywidendy i to było źródłem zysku w inwestycji – co najmniej kilkudziesięciu tysięcy złotych. Inwestycji – dodajmy – bardzo długoterminowej, bo same aukcje kończą się umowami na 15 lat. Ale stopa zwrotu zależy od ostatecznej ceny ustalonej w drodze aukcji.
Pokusa była więc duża, a ryzyko? Czysto biznesowe – każdy projekt może przecież nie dojść do skutku, a pan Michał stawał się wspólnikiem zupełnie nowego przedsięwzięcia, nowej spółki. Rzecz w tym, że nie był on ekspertem od zielonej energii, nie wiedział pewnie jakie są ryzyka i jak to wszystko wygląda od kuchni. Na swojej stronie internetowej spółka nie czaruje:
„Stopa zwrotu z inwestycji nie jest gwarantowana i jest uzależniona jest od projektu, do którego można w danym momencie przystąpić, a także sytuacji rynkowej w danym okresie czasu. Inwestor otrzymuje symulację zysku i biznesplan w aktywnym pliku excel, w którym może testować własne scenariusze rentowności. Oprócz tego sami też prezentujemy trzy warianty – pesymistyczny, realny i optymistyczny. Wspólnik musi mieć świadomość, skąd bierze się zysk w spółce, do której przystępuje i że gwarancja wymagałaby pozyskania przez spółkę środków z innych źródeł na wyrównanie poziomu zysku do gwarantowanego poziomu”
Życzyłbym sobie, żeby takie „disclaimery” umieszczali w broszurach deweloperzy condohoteli, którzy bez wstydu jeszcze teraz obiecują 8% zwrot z inwestycji.
Co poszło nie tak? Projekt Synergia 4 co prawda wygrał aukcję, ale bank i tak nie udzielił brakującej kwoty kredytu na inwestycje. „Jest za duże ryzyko polityczne, żeby inwestować w wiatraki” – miał usłyszeć deweloper. Zwykle wkład własny przy projektach wiatrowych to 30%, więc bez kredytu ani rusz.
Jakie ryzyko polityczne? W 2016 r. polski rząd wprowadził niespotykane w Europie kryterium odległości farm wiatrowych od zabudowań („dziesięciokrotność wysokości elektrowni wiatrowej”), a także dwa lata więzienia za brak pozwolenia na użytkowanie wiatraka. Budowa wielu farm nie doszła do skutku, ale mało było takich, które wcześniej zachęcały inwestorów „z ulicy”, żeby włożyli w projekt swoje pieniądze.
Pan Michał prosi o pieniądze. A firma na to: „wiatraki będą, ale używane”
W tej sytuacji pan Michał stwierdził, że skoro inwestycja stała się bezprzedmiotowa, to zabierze swój wsad, który włożył w spółkę i zakończy temat. Ale gdy próbował to zrobić, okazało się, że… nie jest w stanie. „Firma nie chce oddać pieniędzy” – poskarżył się w mailu. Ale czy firma ma jakieś pieniądze? Czy nie zostały one wydane na przygotowania do budowy?
„Najczęściej środki te nie są nigdzie przechowywane, bo z wpłat inwestorów pokrywane są bieżące wydatki związane z budową infrastruktury oraz zakupem projektu i turbiny”
– czytam na stronie internetowej firmy. Czy pieniądze rozpłynęły się w wydatkach na przygotowania do budowy? Jedyne co może zrobić pan Michał to sprzedać innemu chętnemu udziały w spółce, albo grzecznie poprosić by spółka matka odkupiła od niego udziały. Na to się jednak nie zanosi. Co na to spółka?
Firma Energy Invest Group tłumaczy nam, że z inwestycji w wiatraki wcale nie zrezygnowała. Po pierwsze, faktycznie przez epidemię Covid-19 jest ona opóźniona. Po drugie, inwestorzy doszli do porozumienia w sprawie zmiany modelu inwestycji: spółka zrezygnowała z bankowego „lewaru” i zdecydowała się obniżyć koszty – kupi tańszą, używaną turbinę, zetnie koszty o połowę i sama sfinansuje budowę z wpłat inwestorów.
„Czytelnik, który się do Państwa zgłosił, zaoferował swoje udziały na giełdzie wewnętrznej i oferta jest dostępna, natomiast w związku z oczekiwaniem na zmianę pozwolenia na budowę zainteresowani jego udziałami wstrzymują się z decyzją do czasu uzyskania dokumentu. W ciągu najbliższych tygodni powinno wszystko wrócić na właściwe tory”
– usłyszeliśmy w Energy Invest Group.
A więc wiatraki będą. Zyski może też, ale później. Wtedy – jak przekonuje firma – pan Michał na pewno znajdzie chętnych na odkupienie swoich udziałów.
W sumie – marny interes zrobił pan Michał. Zamroził swoje pieniądze na wiele lat w zupełnie niepłynną inwestycję, z której teraz być może będzie musiał liczyć straty. Na ten moment walczy o odzyskanie choćby samego kapitału, o kilkunastu procentach rocznego zysku już nawet nie marzy.
Gorąco zachęcam! Podcast jest do odsłuchania pod tym linkiem
źródło zdjęcia: YouTube, kanał DailyTop20s