Za granicą lepiej płacić kartą walutową – lub wielowalutową – żeby uniknąć spreadów. Mój czytelnik tak właśnie zrobił. Niestety, system nie zrobumiał jego intencji. A potem nie zrozumiał ich drugi raz. Mojego czytelnika kosztowało to 1700 zł. Tak, to nie jest pomyłka, tysiąc siedemset. Jak to w ogóle możliwe w XXI wieku? Posłuchajcie i zadrżyjcie
Od dawna doradzam Wam korzystanie przy zagranicznych zakupach – czy to tych w realu, czy internetowych – z karty walutowej lub wielowalutowej. Jeśli Wasz bank – lub fintech, bo przecież karty walutowe są też w instytucjach pozabankowych – oferuje wymianę walut online, to możemy bardzo szybko zasilić kartę walutową (mając gwarancję niskiego spreadu) i zapłacić nią już bez żadnych kosztów (od razu w walucie „docelowej”).
- Szwecja radośnie (prawie) pozbyła się gotówki, przeszła na transakcje elektroniczne i… ma poważny problem. Wcale nie chodzi o dostępność pieniędzy [POWERED BY EURONET]
- Kiedy bank będzie umiał „czytać w myślach”? Sztuczna inteligencja zaczyna zmieniać nasze relacje z bankami. I chyba wiem, co będzie dalej [POWERED BY BNP PARIBAS]
- ESG w inwestowaniu: po fali entuzjazmu przyszła weryfikacja. BlackRock mówi „pas”. Jak teraz będzie wyglądało inwestowanie ESG-style? [POWERED BY UNIQA TFI]
Niedawno pokazywałem na żywym przykładzie różnice kosztowe między wykorzystywaniem karty złotowej i walutowej lub wielowalutowej przy zakupach poza krajem. Naprawdę jest o co powalczyć, mówimy o setkach złotych prowizji do uniknięcia.
Czytaj o tym „eksperymencie”: Wyjazd za granicę i trzy karty w portfelu. Która najtańsza?
Czytaj też: Nasz ranking kart wielowalutowych. Która najlepsza?
Masz kartę walutową i wielowalutową? Nie daj się namówić na przewalutowania !
W zasadzie jedynym problemem może być fakt, iż terminale, bankomaty i wszelkie inne urządzenia za granicą mogą „czytać” naszą kartę jako złotową i proponować przewalutowanie transakcji, którego nie potrzebujemy. Trzeba pamiętać, by odrzucać takie oferty i płacić w walucie lokalnej.
Jeśli próbujemy zapłacić kartą w euro, funtach, dolarach albo wielowalutową, ale transakcja zostanie przez sklep zarejestrowana jako „złotowa” (bo np. zgodzimy się na przewalutowanie) – tracimy podwójnie. Sklep przewalutowuje transakcję na złote i pobiera spread, a potem polski bank otrzymane złotówki przewalutowuje na walutę karty i pobiera spread drugi raz.
Straty mogą być gi-gan-ty-czne. Jeden z moich czytelników opowiedział o przygodzie, która spotkała go przy zakupie na eBay. Niefortunny zbieg wydarzeń sprawił, że opłaty za przewalutowanie i spready kosztowały go… 1700 zł. Mój czytelnik podjął próbę anulowania feralnej transakcji, ale odbił się od przykrego drobnego druczku w regulaminie. Ale po kolei.
E-sklep i bank naliczyły spread, więc zażądał anulowania transakcji. I się zdziwił
Pan Błażej kupił coś w brytyjskim serwisie aukcyjnym eBay (ebay.co.uk). Wartość transakcji była niemała, 10.000 zł. Mój czytelnik – zgodnie z moimi rekomendacjami – postanowił użyć karty walutowej, denominowanej w funtach brytyjskich, wydanej przez polski bank. Transakcja w brytyjskim sklepie kartą denominowaną w funtach – tu nie miało prawa być żadnych prowizji, opłat, ani spreadów.
Nie miało prawa, lecz jednak… Brytyjski eBay zaksięgował transakcję jako wykonywaną polską kartą płatniczą w złotych i przeliczył zakup na polską walutę z zastosowaniem solidnego spreadu. Nie wiem czy pan Błażej przez nieuwagę zgodził się na przewalutowanie czy też eBay sam „wiedział lepiej”, że skoro kartę wydał polski bank, to mogą być na niej tylko złotówki.
Po tym jak eBay powiększył kwotę w złotych o swój spread, bank z powrotem zamienił walutę transakcji na funty, pobierając spread po raz drugi. W sumie obie zacne instytucje z 10.000 zł pobrały panu Błażejowi kilkaset złotych spreadów (dwa przewalutowania, w sumie 12% strat na różnicach kursowych.
Tragiczne, ale gdyby tylko o tym miał być ten tekst, to bym go sobie odpuścił, bo kilka podobnych tematów już opisywałem. Najciekawsze rzeczy zdarzyły się później. Pan Błażej postanowił odzyskać pieniądze potrącone w spreadach i odstąpił od umowy zakupu na eBay, chcąc odwrócić wszystkie transakcje. Portal rezygnację przyjął i… oddał pieniądze. Znowu w złotych.
Bank, przyjmując owe złotówki, oczywiście znów przewalutował transakcję na funty, z zastosowaniem spreadu rzecz jasna.
W sumie te wszystkie przewalutowania kosztowały mojego czytelnika wspomniane wyżej 1700 zł.
„Wycofanie” to nie to samo co „zwrot”
Pan Błażej nie jest w ciemię bity, więc szybko doszedł do wniosku, że powinien skorzystać z zapisu regulaminu banku (chodzi o T-Mobile Usługi Bankowe, czyli de facto o Alior Bank) mówiącego o wycofaniu transakcji kartą.
„Wycofanie operacji wykonanej kartą, księgowane jest z datą otrzymania wycofania transakcji do rozliczenia przez bank. W przypadku, gdy waluta rozliczeniowa transakcji jest różna od waluty rachunku, Operacja taka przeliczana jest na walutę rachunku po kursie wymiany walut obowiązującym dla transakcji oryginalnej. W przypadku naliczenia prowizji od transakcji oryginalnej, jest ona zwracana na rachunek klienta w dniu rozliczenia wycofania operacji”.
Z tego paragrafu wynika, że przy anulowaniu transakcji na konto walutowe pana Błażeja powinna wrócić pierwotna kwota transakcji w funtach. Gdyby tak się stało, mój czytelnik „unieważniłby” wszystkie późniejsze przewalutowania.
„Po czterech reklamacjach (jedną bank zgubił, odpowiedzi na dwie były nie na temat) dowiedziałem się iż oni nie zastosują tego punktu regulaminu ponieważ księgowania nie były wycofaniami uprzednio wykonanych transakcji. Na wniosek klienta sprzedawca dokonał zwrotu kwot transakcji, a nie ich wycofania”
Dla pana Błażeja te niuanse są niezrozumiałe. Argumentuje, że gdy odstąpił od umowy powinna ona być uznana za nieistniejącą i obie strony powinny wrócić do stanu posiadania (finansów oraz przedmiotów) tak jakby umowa nie była nigdy zawarta.
Co może zrobić klient, by wywalczyć zwrot pieniędzy?
Sprawa jest z gatunku tych, w których jedno słowo wszystko zmienia. Czy to było „wycofanie” czy „zwrot”? Sformułowanie nie powinno mieć w tym momencie większego znaczenia. Klient się wycofał z zakupu i chciał odzyskać pieniądze. 17% prowizji to sporo, zwłaszcza gdy w efekcie do transakcji nie doszło, więc jest to prowizja za nic, „za darmo”.
Czy coś by pomogło, gdyby pan Błażej próbował załatwić sprawę z drugiej strony, czyli informując bank, iż transakcja nie była zgodna z jego intencjami i żąda jej anulowania? Wówczas rzeczywiście impuls do „posprzątania” poszedłby od strony „finansowej” a nie „towarowej”.
Tyle, że wcale nie jestem pewny, czy bank anulowałby transakcję w sytuacji, gdy nie był to ani fraud, ani sytuacja kwalifikująca się do charge-backu. Chociaż… skoro klient chciał zapłacić kartą w funtach, a policzono mu pieniądze w złotych, to można byłoby to podciągnąć pod niewłaściwe wykonanie umowy przez e-sklep. To już mógłby być pretekst do postulowania o charge-back.
I to chyba jest jedyne sensowne rozwiązanie. Można też oczywiście próbować wyegzekwować coś od eBay, ale jest mocno wątpliwe czy serwis zgodziłby się pokryć całość strat, biorąc pod uwagę, że część z nich była niezależna od jego błędu (o ile to był błąd, a nie nieostrożność klienta, który zgodził się na rozliczenie transakcji w złotych, bo karta była „polska”).
Sytuacja zmieniłaby się nieco, gdyby okazało się, że eBay wprowadził mojego czytelnika w błąd i owe przeliczenie wartości transakcji z funtów na złote wynikało z niepoinformowania klienta właściwie o naturze dealu. W sprawie wyjaśnienia tego aspektu zwróciłbym się do polskiej „delegatury” seriwsu eBay. Jeśli pan Błażej się na to zdecyduje – będę go wspierał i pilotował sprawę, by została potraktowana priorytetowo.
Jak nie dać się „nabić” w prowizje tak jak mój czytelnik?
Jeśli macie na oku większe zakupy w jakimś zagranicznym sklepie internetowym, a nie jesteście pewni jak wygląda kwestia akceptacji przez sklep „walutowości” karty wydanej w Polsce, to najpierw zróbcie niskokwotowy test – kupcie coś za małe pieniądze i sprawdźcie czy z Waszej karty walutowej zostanie ściągnięta dokładnie ta kwota, za którą coś kupiliście, czy inna.
Jeśli inna – to będzie znaczyło, że nastąpiło podwójne przewalutowanie – w sklepie z waluty obcej na złotego i w banku ze złotego z powrotem na walutę karty. I wtedy, zanim zaczniecie „poważne” zakupy, trzeba zrobić śledztwo i ustalić czy to Wy nie odznaczyliście jakiejś domyślnie zakreślonej zgody na przewalutowanie czy też sklep ma takie przewalutowanie „w automacie”. Wtedy w takim sklepie nie kupujemy, bo z oszustami się nie handluje.