W zeszłym roku jednym z najważniejszych tematów była repolonizacja banków – ukoronowana „odzyskaniem” Banku Pekao od Włochów – a w tym roku będzie to najpewniej konsolidacja branży energetycznej. Nie ma tu za bardzo co repolonizować, bo akurat większość koncernów paliwowych i energetycznych już jest pod kontrolą polskiego państwa, ale… Teraz „zabawa” może polegać na tym, żeby je ze sobą łączyć.
Dowiedzieliśmy się, że Orlen i Lotos, dwa kontrolowane przez rząd, lecz notowane na giełdzie koncerny paliwowe podpisały list intencyjny w sprawie połączenia. Z dokumentu wynika, że Orlen kupiłby 53% akcji Lotosu, które dziś należą do państwa. I tym samym stał się jego większościowym udziałowcem.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Czy Orlen po przejęciu Lotosu duży urośnie?
Zakup kosztowałby pewnie jakieś 5 mld zł (bo cały Lotos wart jest na giełdzie 10 mld zł). Dla Orlenu nie byłby to miażdżący wydatek – to mniej, niż firma zarabia na czysto w jeden rok. Przykładowo w 2016 r. Orlen pokazał 5,7 mld zł zysku netto, zaś w 2017 r. – już 7,2 mld zł. Zmartwiliby się co najwyżej akcjonariusze, bo jeśli transakcja nie będzie finansowana emisją obligacji, to Orlen może wypłacić po finalizacji transakcji mniejszą dywidendę (albo nie wypłacić jej w ogóle).
Orlen to dziś największe w Polsce przedsiębiorstwo, mające roczny obrót rzędu 100 mld zł (27% akcji kontroluje państwo) i pięć rafinerii w Polsce, Czechach, Austrii i na Litwie. Lotos z obrotami w wysokości jakieś 23 mld zł zajmuje w tej klasyfikacji piąte miejsce. Pomiędzy nimi są wydobywający gaz PGNiG, największa firma energetyczna PGE oraz największy koncern finansowy PZU – wszystkie ze strategicznym udziałem państwa.
Zatem ewentualne połączenie obu firm oznaczałoby „spuchnięcie” Orlenu o mniej więcej jedną piątą, do jakichś 40 mld dolarów (licząc w obrotach). I stworzenie firmy giełdowej wartej rynkowo ponad 50 mld zł. Ma to spowodować – zdaniem premiera Mateusza Morawieckiego, dla którego tworzenie „narodowych czempionów” to ostatnio konik – zwiększenie potencjału ekspansji zagranicznej polskiego kapitału. Chodzi o to, by „wielkiemu Orlenowi” było łatwiej organizować i finansować zagraniczną ekspansję.
Czytaj też: Nie znasz się na inwestowaniu? Też możesz zarabiać na sukcesach Orlenu, PZU, KGHM czy PGNiG-u. A jak?
Czytaj też: Czy warto pożyczyć pieniądze paliwowemu gigantowi? Orlen da zarobić więcej, niż bank
Czy „wielki Orlen” będzie znaczył więcej w Europie?
Czy to ma sens? W teorii tak, ale w praktyce… ryzyko jest większe, niż wydaje się na pierwszy rzut oka. Stworzenie jednego, narodowego koncernu petrochemicznego oznacza z jednej strony spadek konkurencji i ryzyko wyższych cen dla konsumentów w kraju (o tym napiszę dwa słowa za chwilę), z drugiej – brak jakiejkolwiek gwarancji, że owa ekspansja zagraniczna będzie miała większe szanse powodzenia.
Orlen po przejęciu Lotosu będzie ciut większy (o jakieś 6-7 mld dol. w obrotach), ale wśród zachodnich firm naftowych wciąż będzie maluchem. Największe koncerny w tej branży są dziesięciokrotnie od niego większe – Sauda Aramco, czy PetroChina to firmy z obrotami rzędu 450 mld dol. Amerykański Exxon Mobile, czy holendersko-brytyjski Royal Dutch Shell mają po 270 mld dol. obrotu, a brytyjskie BP i francuski Total – po ponad 200 mld dol. Norweski Statoil wart jest jakieś 85 mld dol. w przychodach.
Orlen, który dziś znajduje się mniej więcej w okolicach 45-50 miejsca w rankingach największych na świecie firm petrochrmicznych pewnie awansuje o kilka miejsc, ale nie wskoczy do innej kategorii, a o europejskiej Ekstraklasie naftowej będzie mógł nadal tylko pomarzyć. Może uda się przegonić austriacki OMV i wziąć palmę największej firmy energetycznej w Europie Środkowej. Ale to wszystko.
Orlen plus Lotos: czy to się może nie udać?
Po stronie ryzyk jest choćby to, że fuzja może „zamulić” firmę na kilka lat i spowolnić jej wzrost (dane pokazują, że tylko co trzecie połączenie wielkich firm przynosi efekty synergii). Nie wiadomo też czy UOKiK zgodzi się bezkrytycznie na połączenie firm i powstanie de facto monopolu na rynku hurtowego handlu paliwem.
Jeśli pojawi się problem antymonopolowy, to połączony koncern będzie się musiał pozbyć części aktywów, czyli dodatkowo się osłabić. Poza tym brak konkurencji w kraju może osłabić innowacyjność „wielkiego Orlenu” (nie będzie z kim rywalizować). Kiedy Donald Tusk powiedział, że „nie ma z kim przegrać” zaczęły się jego kłopoty. Ta zasada sprawdza się nie tylko w polityce.
Idąc dalej: każdy błąd strategiczny będzie ważył więcej w sytuacji, gdy mamy jedną wielką firmę petrochemiczną, niż gdybyśmy mieli dwie, które ze sobą rywalizują. Łatwiej będzie zdestabilizować rynek lub kraj – wystarczy uderzyć w jedną firmę, która trzyma w garści wszystkie sznurki.
Czytaj też: Wkurza cię coraz droższe paliwo? Zobacz jak zaoszczędzić na tankowaniu
Czytaj też: JustDrive zobaczył Orła cień, czyli tajemnicza klapa aplikacji do prostego tankowania i płacenia
Czy na stacjach paliw będzie drożej?
No i na koniec kwestia konkurencji i cen na stacjach paliw. Jakkolwiek daleki jestem od histeryzowania, to kontrolowanie przez jeden koncern 80% hurtowego handlu paliwami raczej nie wesprze konkurencji (choć – powiedzmy sobie szczerze – dziś i tak jest ona taka sobie, bo na własną rękę sprowadzają do Polski paliwo tylko niektóre zagraniczne sieci stacji i to w relatywnie niedużych ilościach)
Czy więc jakieś zmiany czekają nas na stacjach paliw? W kraju działa mniej więcej 6.800 stacji, z czego mniej więcej 1750 kontroluje Orlen (czyli co czwarta stacja, w której tankujemy jest spod znaku Orła). Lotos ma jakieś 500 stacji, co oznacza, że po fuzji połączona firma będzie kontrolowała co trzeci detaliczny punkt sprzedaży paliwa w kraju. A licząc tylko dużych sprzedawców – co drugi. Wśród głównych konkurentów z siecią 530 stacji zostanie BP, a także Shell (420 stacji) oraz Circle K (350 stacji).
Pod jednym właścicicelem znajdą się pierwsza i trzecia największa sieć stacji paliw w Polsce, co oczywiście nie musi oznaczać automatycznych podwyżek cen, ale… kiedy państwo chciało rozwinąć rynek telekomunikacyjny w Polsce to raczej nie umacniało Orange (pogrobowca Telekomunikacji Polskiej), tylko ułatwiało życie pozostałym graczom (Plusowi, T-Mobile, Playowi i innym). To mamy coś w rodzaju procesu odwrotnego.
Czytaj też: Zakaz handlu w niedzielę? Zobacz gdzie iść na spacer. Najbliższa stacja paliw też jest na tej liście
Czy państwowe firmy energetyczne i zrepolonizowane banki też będą się łączyły?
Ale wcale nie sam fakt łączenia Orlenu i Lotosu – co faktycznie nastąpi pewnie najwcześniej za rok albo i za dwa – jest w całej sprawie najważniejszy. Tak jak w życiu znaczenie ma nie tylko pojedyncze wydarzenie, ale trend. Jeśli fuzja czeka dwie największe firmy paliwowe, to jak myślicie, co będzie się działo na innych rynkach, na których dużą rolę gra państwo?
„Konsolidowanie” gospodarki zapewne nie ograniczy się do tej jednej transakcji. Premier Morawiecki poparł już wizję łączenia koncernów energetycznych. Rywalizujące dziś – w sposób ograniczony, bo ceny energii dla klientów indywidualnych są „urzędowe” – ze sobą cztery firmy, czyli Energa, Enea, Tauron i PGE mają być „sparowane”. Powstałby więc przykładowo PGE-Energa (Polska środkowa i północna) i Tauron-Enea („ściana” zachodnia).
A może by tak zaczął łączyć wielkie banki? Niewykluczone, że w pierwszej kolejności „zlepią” się będące pod kontrolą PZU dwa banki – Bank Pekao i Alior. Ale pojawiły się też spekulacje, że nie byłoby źle mieć jeden „narodowy” bank, łącząc PKO BP i Bank Pekao (w obu państwo ma kluczowy pakiet udziałów).
Czytaj też: Czy Pekao i Alior powinny się połączyć? Są trzy argumenty za. I trzy przeciw
Mówilibyśmy o powstaniu giganta zarządzającego aktywami rzędu 500 mld zł (ponad 30% rynku), czyli 110-120 mld euro. W skali Europy to wciąż byłby mikrus, ale już zauważalny. Na przykład Credit Agricole, Societe Generale, Barclays czy Santander zarządzają na świecie aktywami rzędu 1,4-1,8 bln euro.
Wychowałem się w dużej części w czasach gospodarki rynkowej, gdy to konkurowanie ze sobą przynajmniej kilku prywatnych przedsiębiorstw decydowało o tym po ile kupuję dany towar lub usługę. Jedna (państwowa) sieć stacji paliw, jeden (państwowy) dostawca prądu, czy jeden (państwowy) bank? To byłaby gruba przesada. Choć oczywiście jesteśmy o lata świetlne od takiej rzeczywistości.
Czytaj też: Były prezes banku premierem. Co przyniesie naszym portfelom? Siedem hipotez (także optymistycznych)
Budowanie siły międzynarodowej polskich firm może mieć sens. Obyśmy tylko nie zaszli w tej drodze o jeden krok za daleko, czyli nie doprowadzili do sytuacji, w której na wielu rynkach firmy państwowe będą miały na tyle dominującą pozycję, że ich prywatni konkurenci sami sobie pójdą.