Czy Ministerstwo Finansów będzie w stanie zbudować realną alternatywę dla bankowych depozytów i kont oszczędnościowych? Pierwsze kroki zostały już zrobione. W ciągu ostatniego półrocza zainwestowaliśmy 1,5 mld zł w krótkoterminowe obligacje skarbowe. A miesięcznie wpłacamy na obligacje już średnio po miliard złotych
Obligacje skarbowe zawsze były „zabawką” dla nielicznych oszczędzających. Przede wszystkim ze względu na ich długoterminowość. Owszem, pieniądze da się wyciągnąć przed terminem, ale zasadniczo okres lokowania w obligacjach skarbowych wynosił do niedawna co najmniej dwa lata (taki okres wykupu miały „najkrótsze” obligacje).
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Jeśli dodać do tego nienadzwyczajne oprocentowanie i wąską sieć dystrybucji (sprzedaż prowadzi tylko jeden bank – PKO BP), nietrudno odpowiedzieć na pytanie o niską atrakcyjność obligacji. W poprzednich latach ludzie kupowali obligacje za 3-4 mld zł rocznie. W tym samym czasie saldo depozytów zwiększało się o 30-60 mld zł rocznie (w zależności od koniunktury). Dlatego bankowcy patrzyli na obligacyjnego konkurenta z lekkim politowaniem.
Ogromne pieniądze ciułaczy płyną do obligacji. Co się dzieje?
Ale teraz coś się zmieniło. W pierwszych miesiącach 2018 r. miesięcznie sprzedają się obligacje o wartości zbliżającej się do miliarda złotych. W ciągu ostatniego półrocza saldo sprzedaży obligacji detalicznych przekroczyło 5 mld zł. To oznacza, że do Ministerstwa Finansów płynie już niemal co piąta złotówka naszych świeżych oszczędności. Z danych NBP wynika, że przez ostatnie pół roku oszczędności Polaków w bankach wzrosły z 673 do 700 mld zł, czyli o 27 mld zł. Ale z tego 3-5 mld zł to odsetki od „starego” salda.
Czytaj też: To ostatnio hit bezpiecznego oszczędzania. Jak kupować obligacje rządowe? I jakie?
Nową erę w postrzeganiu obligacji otworzyła ciekawa „innowacja” – Ministerstwo Finansów wprowadziło do obrotu nowy typ obligacji, trzymiesięczne. Okazało się, że jednak można trzymać pieniądze w obligacjach i nie blokować ich na co najmniej dwa lata. Już w momencie startu nowego typu obligacji przepowiadałem, że to będzie hit. No i jest.
Czytaj też: Startują nowe obligacje rządowe. Wreszcie będzie można oszczędzać na krótko! Banki mają problem?
W ciągu ostatniego półrocza w obligacje trzymiesięczne włożyliśmy 1,45 mld zł. Miesięczna sprzedaż tych papierów wynosi od 160 do 300 mln zł miesięcznie. Np. w marcu tego roku (danych za kwiecień jeszcze nie ma) Polacy włożyli w trzymiesięczne obligacje ćwierć miliarda złotych.
Dla porównania – w dotychczas najpopularniejsze obligacje dwuletnie przez ostatnie pół roku zainwestowaliśmy 1,75 mld zł, czyli tylko nieznacznie więcej, niż w nowinkę. Obligacje czteroletnie miały niemal dokładnie 1,5 mld zł sprzedaży. Dwa pozostałe typy obligacji detalicznych – trzyletnie oraz dziesięcioletnie emerytalne nigdy nie były hitem w naszych portfelach i dziś też nim nie są.
Tak banki przegrywają z obligacjami. Płacą dwa razy mniej!
Oprocentowanie obligacji trzymiesięcznych nie jest wysokie, wynosi obecnie 1,5% w skali roku (dla porównania – obligacje dwuletnie oferują 2,1% w skali roku). Jak to wygląda w porównaniu z analogicznymi depozytami bankowymi? Zaskakująco dobrze!
PKO BP na trzymiesięcznej lokacie płaci 0,4-0,7% (górne widełki są zarezerwowane dla lokat zakładanych przez internet lub smartfona), zaś za dwunastomiesięczną – 0,9-1,2%. Jedynie trzymiesięczna lokata na nowe środki zapewnia sensowne 1,5%, ale tylko raz, podczas gdy obligacje rządowe można przy tym samym (jak na razie) oprocentowaniu rolować ile dusza zapragnie.
Idźmy dalej. Bank Pekao? Tutaj trzymiesięczny depozyt daje 0,6%, zaś roczny 1,2%. Jeśli przyniosę pieniądze na dwa lata, to „żubr” zapłaci za nie 1,1%. Nie ma szans na osiągnięcie oprocentowania choćby zbliżonego do tego, które oferuje Ministerstwo Finansów. BZWBK? Tu sprawa jest prosta – za depozyt dostanę 0,5% w skali roku. mBank za nowe środki na dwa miesiące zapłaci już 1,5-1,9%, ale w standardzie daje dużo mniej – 0,5% lub 1% dla lokaty dwuletniej. To dwa razy mniej, niż płaci rząd.
ING? Tutaj konto oszczędnościowe daje aż 2,5%, czyli lepiej, niż obligacje, ale… tylko przez cztery miesięca. Potem oprocentowanie spada do 0,7%, czyli połowy tego, co oferuje Ministerstwo Finansów na trzymiesięcznych obligacjach. Dwuletni depozyt w ING gwarantuje 1%. W Banku Millennium na lokacie trzymiesięcznej założonej przez smartfona można dostać 2,5%, a np. w Neobanku – 2,4%.
Czytaj też: Tak Samcik inwestuje swoje oszczędności w obligacje. Do wyjęcia 5-6% rocznie
Będzie kolejny obligacyjny przebój? Wylosują ci fortunę?
Wniosek? Poza nielicznymi wyjątkami największe banki – te, które wymieniłem, gromadzą ok. połowy naszych depozytów – płacą połowę tego, co rząd w ramach inwestycji w obligacje. Profil ryzyka jest podobny – w obu przypadkach zysk jest z góry określony i gwarantowany przez rząd.
Na razie jeszcze banki nie mają powodów do niepokoju, bo saldo pieniędzy im rośnie. Owszem, w ostatnim półroczu bankowcy stracili ok. 4 mld zł na depozytach, ale za to przybyło 31 mld zł na rachunkach bieżących oraz kontach oszczędnościowych. Dopóki te pieniądze będą do banków płynęły, obligacyjna ofensywa im niestraszna.
Aczkolwiek gdyby Ministerstwo Finansów było w stanie zwiększyć sprzedaż do 2 mld zł miesięcznie i ok. 10-12 mld zł rocznie (czyli dwa razy więcej, niż obecnie), to bankowcom musiałoby zacząć robić się gorąco. I musielibyśmy zobaczyć jakieś większe podwyżki oprocentowania depozytów.
Pomysły na dalsze podgryzanie banków są. W ciągu kilku miesięcy do sprzedaży mają trafić tzw. obligacje premiowe, które będą się charakteryzowały „loteryjnością”. Niektórzy z posiadaczy tych obligacji otrzymają wysoką wygraną, innym zostanie zwrócona tylko kwota bazowa bądź oprocentowanie będzie niewielkie. Nie znamy jeszcze szczegółów, ale jeśli rząd to dobrze rozegra, to będzie kolejny obligacyjny hit.
na zdjęciu tytułowym: kadr z ostatniej reklamy obligacji skarbowych