Mój Prąd 4.0 już jest. Czy fotowoltaika na nowych zasadach się opłaca i relatywnie szybko zwraca? Tak. Czy firmy i klienci w to wierzą? Jeszcze nie bardzo. Rząd zasypał prezentami prosumentów, ale jak się odnaleźć w tej sytuacji? Kto zyska, a kto straci i od czego to zależy? Sprawdzam!
Europa stoi na rozdrożu. Polska chce zrezygnować z rosyjskich surowców do końca roku, prąd i gaz drożeją na potęgę. Ile wyniosą rachunki za prąd – to pytanie do wróżki. Zamiast zdawać się na astrologię, można iść w fotowoltaikę, która jest najlepszą tarczą finansową na niechybne podwyżki cen energii.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Ministerstwo Klimatu i Środowiska ogłosiło nowe zasady finansowego wsparcia – Mój Prąd 4.0. To koniec dopłat do „gołej” fotowoltaiki – teraz jest jak w banku: żeby skorzystać z promocji, trzeba dobrać dodatkowe produkty – magazyny ciepła, ładowarkę do e-aut czy system inteligentnego domu. Czy taka klęska urodzaju ma sens? Czy to wprowadzi nasze domy w XXI wiek? Firmy nie oglądają się na wsparcie, które i tak będzie w ograniczonym zakresie, ale zaczynają ostrą walkę o klienta.
Mój Prąd 4.0, czyli w drodze po 5 mln prosumentów
Trzy lata temu Jarosław Gowin ogłosił, że Polska będzie mieć 5 mln prosumentów (wtedy mieliśmy 30 000) i że rząd dołoży każdemu 5000 zł na budowę własnej fotowoltaiki. W tym roku na liczniku stuknie pierwszy milion, więc do „zagospodarowania” są jeszcze 4 mln dachów. Nie jesteśmy nawet na półmetku fotowoltaicznego boomu.
Ale ten boom będzie już inny – nastawiony na autokonsumpcję wytwarzanego prądu (tutaj piszę, jak można ją zwiększyć), a nie na oddawanie jak największej ilości energii do sieci – bo to powoduje jej rozregulowanie. Czy taka zmiana się finansowo spina i zachęci kolejne 4 mln gospodarstw domowych do instalacji fotowoltaiki? od 1 kwietnia wyłączony został system wsparcia polegający na upustach. Nowy net-billing nie jest zły, ale klienci są wpatrzeni w stare zasady. My przekonujemy, że dotacje cały czas są bardzo wysokie jak na europejskie standardy.
Żeby „pompować” inwestycje w fotowoltaikę Ministerstwo Klimatu i Środowiska ogłosiło warunki nowego programu – Mój Prąd 4.0. Ile tym razem wyniesie dotacja i w jakiej konfiguracji będzie przyznawana? Idea jest prosta – im więcej „bajerów” się wybierze, tym więcej państwo dołoży. Przyjmowanie wniosków rozpocznie się 15 kwietnia.
Dla kogo? Po raz pierwszy kategorie beneficjentów są wymieszane.
>>> Po pierwsze – nowe instalacje fotowotaiczne. Bezzwrotna dotacja wynosi 4000 zł. Czyli pomniejsza koszt instalacji z np. 25 000 zł do 21 000 zł. Do tego ulga termomodernizacyjna i system net-billing, i – jak policzyliśmy przy pomocy kalkulatora firmy Otovo – po 8 latach wydatek się zwraca.
>>> Po drugie – nowe instalacje fotowoltaiczne z wodotryskami. W tym wariancie dostajemy 5000 zł dotacji na fotowoltaikę – czyli o 1000 zł więcej – ale pod warunkiem, że dobierzemy: magazyn ciepła (dotacja 5000 zł) i/lub magazyn energii elektrycznej (dotacja 7500 zł) i na koniec domowy system zarządzania energią (dotacja 3000 zł) HEMS (z ang. home energy management system), o czym więcej za chwilę.
>>> Po trzecie – opcja dla istniejących i działających instalacji fotowoltaicznych, czyli takich, które działają w systemie opustów. Rząd daje marchewkę, żeby zrezygnować z opustów i przejść na net-billing. Ta marchewka to dodatkowe 2000 zł, jeśli korzystaliśmy już z Mojego Prądu, albo 4000 zł, jeśli korzystaliśmy z finansowego wsparcia. Dalej ścieżka jest taka sama, czyli dotacje na magazyny ciepła, energii czy smart home.
Budżet programu to 350 mln zł, co oznacza, że jeśli każdy korzystałby z maksymalnego wsparcia 21 000 zł, pieniędzy starczy dla niecałych 17 000 osób. Ministerstwo przyznaje, że to mało i deklaruje, że ta kwota będzie zwiększana.
Czy Mój Prąd 4.0 na nowych warunkach jest wart uwagi?
Czy opłaca się rezygnacja z net-meteringu (oddaję energię do sieci i odbieram ją np. zimą) i przejście na net-billing (sprzedaję energię do sieci i ją kupuję, jeśli potrzebuję) za dodatkowe 2000 zł? Na starych zasadach zwrot inwestycji w fotowoltaikę wynosi mniej więcej 7 lat i jest gwarancja działania opustów przez 15 lat od daty pierwszego wprowadzenia energii do sieci.
Dodatkowe 2000 zł, które dostalibyśmy do ręki za zrzeczenie się opustów, to gra niewarta świeczki. Nowy system jest bardziej wymagający, wspierający autokonsumpcję i ciąży na nim wiele niewiadomych (nie znamy przyszłych cen, po jakich będziemy sprzedawać nadwyżki prądu).
Ale dla obecnych posiadaczy fotowoltaiki jest też inna możliwość: 7500 zł dotacji na magazyn prądu, 5000 zł na magazyn ciepła i 3000 zł na budowę inteligentnego domu. Czy premia za zmianę jest na tyle duża, by zmienić sposób rozliczeń? Pytanie brzmi: czy wydanie pieniędzy (z uwzględnieniem dotacji) i zastosowanie tych wszystkich komponentów sprawi, że termin zwrotu z inwestycji się skróci?
Cena magazynu energii to ok. 30 000 zł. Dzięki niemu możemy zwiększyć swoją autokonsumpcję i ograniczyć zużycie drożejącego prądu. Również wtedy, kiedy system opustów wygaśnie. Dlaczego warto byłoby się zainteresować magazynami teraz? Bo za 15 lat, gdy wygaśnie system opustów, prawdopodobnie nie będzie już żadnych konfitur w postaci dotacji – rynek będzie na tyle rozwinięty, że każdy będzie musiał sfinansować domowe eko-inwestycje.
To zatem inwestycja w przyszłość, która na pewno się zwróci. Problem w tym, że wydajność magazynów energii spada z wiekiem, a sama technologia tanieje. Być może lepiej zjeść ciastko i mieć ciastko, czyli nie odmawiać sobie net-billingu, a magazyn energii kupić za 15 lat, gdy zaoszczędzimy na niego dzięki mniejszym rachunkom za prąd (przypomnijmy, że mniej więcej od 7 roku nasza fotowoltaika zarabia na siebie).
Państwo rozdaje bonusy jeśli zainwestujesz więcej. Warto to brać?
A czy warto skusić się na tę opcję programu Mój Prąd 4.0, która zakłada budowę fotowoltaiki w pakiecie z innymi urządzeniami, które uzupełniają system „samowystarczalności” energetycznej? Przypominam, że w takim przypadku jest wyższa dotacja (w zależności od dodatkowego sprzętu, który dobierzemy).
>>> Magazyn energii. Tutaj oszacowaliśmy, że wydatek na własny magazyn energii zwraca się po 10-11 latach. Nowe wyliczenia, o których mówi nam Kamil Jeznach z firmy Otovo, są nawet ciut lepsze (9 lat). Jeśli nas stać na wydatek do 30 000 zł, to odpowiedź jest prosta: brać.
>>> Magazyn ciepła. Jak precyzuje Ministerstwo Klimatu, chodzi o magazyny, które pozwalają na krótkookresowe (do kilku dni) magazynowanie energii w cieple lub poprzez wykorzystanie procesów elektrochemicznych. Chodzi o dodatkowe urządzenia wielkości np. sporej lodówki, wypełnione cieczą (np. woskiem, olejem), które są podgrzewane prądem z fotowoltaiki, by potem to ciepło oddać i wykorzystać do podgrzania wody.
Podgrzana ciecz w magazynie może nawet przez kilka miesięcy utrzymywać temperaturę około 90 stopni Celsjusza (choć są i takie, które wytrzymują nawet nagrzanie do 500 stopni). Po co tak się robi? Ponieważ ciepło jest łatwiej zmagazynować niż „czystą” energię elektryczną. Jaka jest efektywność takiego systemu? Czy da nam zarobić albo przynajmniej zaoszczędzić?
Nie wiadomo. To nisza – słyszę. W tym momencie to nie będzie coś, co zdecyduje o opłacalności (bądź nieopłacalności) fotowoltaiki, ale o obniżce domowych rachunków (bo przez dłuższy czas będziemy się ogrzewali dzięki własnej fotowoltaice). W tym kontekście powinniśmy pamiętać, żeby w pierwszej kolejności stawiać na ograniczenie zużycia energii, czyli termomodernizację domu, tak by ograniczyć zużycie ciepła. Więcej na ten temat w tym artykule.
>>> HEMS, czyli domowy system zarządzania energią. Brzmi skomplikowanie, ale to nic więcej niż smart home, czyli inteligetny dom, o którym już pisaliśmy. To hardware (coś w rodzaju routera albo routera podłączonego do rozdzielnika prądu) i software (aplikacja, która zarządza domową elektryką, np. lodówką, pralką podłączoną do internetu albo do konkretnego gniazda – w zależności jak bardzo wyszukany mamy system).
HEMS pozwala zarządzać wyprodukowaną energią, zwiększać lub zmniejszać autokonsumpcję, może mieć zakodowane informacje o cenach prądu (docelowo dynamicznych), sterować wentylacją, klimatyzacją, grzejnikami, fotowoltaiką, pompą ciepła czy stacją ładowania samochodów elektrycznych.
Koszt? Od 1500 zł. Górnej granicy cenowej właściwie nie ma – zależy, jak bardzo „smart” chcemy mieszkać. W praktyce jest to rozwiązanie, które lepiej sprawdza się przy budowie nowych domów, gdzie elektronikę łatwiej zainstalować bezpośrednio w murach. I na dziś cieszy się znikomym zainteresowaniem. Od firmy Otovo dowiaduję się, że falowniki obsługujące dodatkowe urządzenie Smart Meter instalują u co 20 klienta. Ale czy się opłaci? Musimy poczekać na kalkulacje – słyszę.
Mój Prąd 4.0, czyli komu to się opłaci?
Wraz z każdą kolejną podwyżką cen prądu fotowoltaika będzie się opłacać coraz bardziej (albo raczej: inwestycja trochę szybciej się zwróci). A z dodatkami finansowymi płynącymi w ramach programu „Mój Prąd” ów okres zwrotu jeszcze trochę się skróci. Konsument, który nie ma jeszcze fotowoltaiki, ma w zasadzie dwie opcje wyboru. Może liczyć na to, że podwyżki cen prądu nie będą na tyle wysokie, by zaczęły „zabijać” domowy budżet, albo wysupłać tych kilkanaście tysięcy złotych, żeby zamontować własną elektrownię, skorzystać z dotacji i czekać, aż fotowoltaika zacznie na siebie zarabiać.
Na razie prąd drożeje: w tym roku taryfa za sprzedaż kilowatogodzin wzrosła o 30%. Kolejne lata to najprawdopodobniej kolejne podwyżki (firmy energetyczne wnioskowały o ok. 40%), a prąd na giełdzie zdrożał w ciągu roku dwukrotnie. Fotowoltaiczną tarczę antypodwyżkową mają do wyboru jedynie osoby mieszkające w domach jednorodzinnych, które dysponują kawałkiem dachu.
—————————
„Finansowe sensacje tygodnia”: polskie banki i konta dla Ukraińców. Posłuchaj!
—————————
źródło zdjęcia: PixaBay