Przeczytałem w brytyjskim „The Telegraph” rozmowę z Chen Shih-chung. To minister zdrowia Tajwanu – 20-milionowego kraju, w którym na Covid-19 zachorowało 1.000 osób, zaś życie z powodu pandemii straciło… zaledwie 10 obywateli. I już rozumiem dlaczego my w Polsce nie mogliśmy wygrać tej wojny. Ale Chen Shih-chung mówi też o tym, co powinniśmy zrobić, żeby nie przegrać również z kolejnym wirusem, który na pewno przyjdzie. Warto posłuchać
Jak powszechnie wiadomo, azjatyckie kraje z pandemią Covid-19 poradziły sobie o niebo lepiej, niż europejskie. W Korei Południowej do dziś zachorowało 100.000 ludzi (a zmarło nieco ponad 1.700 osób). W Singapurze chorobą zakaziło się nieco ponad 60.000 ludzi (zmarło tylko 30 chorych). W Wietnamie Covid-19 pochłonął 35 ofiar wśród 2.600 osób u których oficjalnie zdiagnozowano chorobę.
- Szwecja radośnie (prawie) pozbyła się gotówki, przeszła na transakcje elektroniczne i… ma poważny problem. Wcale nie chodzi o dostępność pieniędzy [POWERED BY EURONET]
- Kiedy bank będzie umiał „czytać w myślach”? Sztuczna inteligencja zaczyna zmieniać nasze relacje z bankami. I chyba wiem, co będzie dalej [POWERED BY BNP PARIBAS]
- ESG w inwestowaniu: po fali entuzjazmu przyszła weryfikacja. BlackRock mówi „pas”. Jak teraz będzie wyglądało inwestowanie ESG-style? [POWERED BY UNIQA TFI]
Swoich obywateli przed pandemią zdołał uchronić również Tajwan, w którym do dziś doliczono się raptem 1.000 zakażonych, zaś z powodu Covid-19 zmarło… 10 osób. No i, byłbym zapomniał, mieli tam tylko jeden lockdown, zaś od lata zeszłego roku kraj działa w miarę normalnie. A Tajwan to nie jest mały kraj, mieszka tam 20 mln ludzi, czyli ponad połowa liczby mieszkańców Polski. Tyle, że u nas niedawno liczba zdiagnozowanych przypadków przekroczyła 2,2 mln, zaś liczba ofiar przekroczyła 50.000.
Powody sukcesów Azjatów w walce z pandemią zostały już zdiagnozowane, więc nie będę ich tutaj szeroko omawiał. Chodzi oczywiście o to, że wcześniej ten region świata zetknął się już z epidemiami SARS i MERS, więc był lepiej przygotowany na SARS-CoV-2. I o to, że tamtejsze społeczeństwa łatwiej akceptują konieczność poświęcenia prywatnej wygody dla interesu wspólnego.
Pamiętamy też, że państwom azjatyckim pomogło szybkie zamknięcie granic, skuteczne wyposażenie obywateli w maseczki i środki do dezynfekcji (nawet jak nie było pandemii, to niektórzy Azjaci po lotniskach chodzili w maseczkach), przekonanie ich do przestrzegania obostrzeń oraz bezwzględne karanie wszystkich, którzy ośmieliliby się tylko pomyśleć o ich złamaniu.
Nie bez znaczenia było także wdrożenie strategii śledzenia kontaktów obywateli za pośrednictwem specjalnych aplikacji (tych samych, które nie osiągnęły sukcesu np. w Polsce). Co prawda nie znam przykładów krajów, w których tzw. contact tracking miałby kluczowy wpływ na powstrzymanie kolejnych fal pandemii, ale w Azji mógł przyczynić się do jej opanowania.
Czytaj też: W Polsce rozpoczyna się drugi twardy lockdown. Co się zmieni w naszym życiu? Paradoksalnie niewiele
Masowe testowanie obywateli: kiedy może pomóc, a kiedy jest wyrzucaniem pieniędzy w błoto?
Osobny czynnik sukcesu to masowe testowanie obywateli – to samo, o które teraz trwa w Polsce kłótnia wśród polityków. Przypomnijmy, że w Polsce nigdy nie testowaliśmy obywateli „na ślepo”, więc nie mieliśmy szans na wykrycie dzięki temu pacjentów bezobjawowych, którzy jeszcze nie wiedzą, że są chorzy, ale już rozsiewają wirusa.
W Azji – w tym na Tajwanie – testowanie odbywało się przy każdej okazji i służyło jako instrument do ograniczenia paraliżu gospodarki oraz do wygrania wyścigu z wirusem w kontekście tzw. współczynnika R (czyli ile osób statystycznie zaraża jeden chory).
To kosztowny – o czym pisaliśmy na „Subiektywnie o finansach” – ale skuteczny instrument na początku rozwoju epidemii, gdy zakażonych jest stosunkowo niewielu obywateli i wychwycenie prawie wszystkich ognisk zakażeń może dać przewagę nad wirusem. A przy okazji przynieść wielomiliardowe oszczędności (przetestowanie wszystkich obywateli jest tańsze, niż leczenie na Covid-19 tych, którzy się zakażą).
W sytuacji, w której dziś jest Polska (prawdopodobnie każdego dnia wirusa „nosi” kilkaset tysięcy ludzi, jeśli nie milion), chyba testowanie „na oślep” byłoby już wyrzucaniem pieniędzy w błoto.
Pisałem o tym, gdy przepowiadałem kolejną falę pandemii: Covid-19 znów rozprzestrzenia się w Polsce. Czy czeka nas drugi lockdown? Ile kosztowałaby „polisa”, czyli przetestowanie wszystkich Polaków? Czy to ma sens?
Wydaje się jednak, że masowe testowanie może być też sposobem na powolny powrót świata do normalności. W Barcelonie przeprowadzono właśnie eksperyment, w którym wpuszczono na koncert (taki, jak za starych, dobrych czasów) aż 5.000 ludzi i dopuszczono do ich „zgęszczenia”. Ale uprzednio każdy musiał przejść przez test na Covid-19, trzeba było też przez cały czas być w maseczce. Jeśli okaże się, że nie powstało na tym koncercie ognisko zakażeń – być może będziemy mieli drugi sposób na powrót do względnej normalności. Pierwszy to oczywiście szczepienia i „paszport szczepionkowy” w smartfonie.
Minister zdrowia Tajwanu wytłumaczył mi, dlaczego w Polsce nie wygraliśmy z pandemią
Wracając jednak do wywiadu z Chen Shih-chung. Tajwański minister zdrowia i głównodowodzący walką z pandemią w tym kraju prawi bowiem ciekawie: wymienił kilka najważniejszych czynników, które zadecydowały o tym, że ten kraj uchronił swoich obywateli przed pandemią.
Po pierwsze: prawo i procedury przygotowane na czas pandemii. Tajwan po poprzednich epidemiach „odziedziczył” specjalną ustawę, która regulowała jak ma działać kraj i władze w takiej sytuacji. Jakie uprawnienia ma państwo, czego nie wolno obywatelom, jak ma wyglądać kwarantanna, jakie są kary za nieprzestrzeganie zasad. U nas przepisy rodziły się ad hoc, pisane na kolanie, dziurawe, nieprecyzyjne, czasem nielogiczne. Każde obostrzenie można było zakwestionować w sądzie i wygrać.
Czytaj więcej: Czy akcja #otwieraMY ma szansę powodzenia? To zależy od tego, czy zagłosujemy na nią swoimi portfelami
Po drugie: otwarta polityka informacyjna władz. Na Tajwanie odbywały się codzienne konferencje prasowe, na których przedstawiciele rządu tłumaczyli co robią, dlaczego to robią i w ten sposób budowali zaufanie obywateli. „Największym wrogiem w radzeniu sobie z pandemią jest panika” – mówi minister. I dezinformacja w internecie. Jeśli jednego dnia mówią, że maseczki są do niczego, a za chwilę, że jednak trzeba je nosić, a w międzyczasie pojawiają się patenty antycovidowe takie jak lód w majtkach – trudno mówią o tym, iż rząd buduje sobie autorytet i zaufanie obywateli.
A bez niego nie wygra się z pandemią. Nie można na każdej ulicy postawić policjanta, który będzie pilnował ludzi. Oni muszą sami się pilnować, a te nieliczne jednostki, które nie chcą się podporządkować, muszą być poddane presji pozostałych obywateli, przekonanych do tego, że rząd wie co robi.
Czytaj też: Cztery inteligentne sposoby na walkę z wirusem
Po trzecie: oddanie przez polityków steru ekspertom. Minister mówi w wywiadzie, że polityka w czasie pandemii musi opierać się na wiedzy i doświadczeniu epidemiologów, lekarzy i matematyków. Musi istnieć jasno określony system dowodzenia, żeby decyzje polityków nie kolidowały ze strategią wyznaczoną przez ekspertów.
„Jestem ministrem zdrowia i opieki społecznej, więc hierarchicznie prezydent i premier są nade mną. Ale nawet oni muszą szanować nasze decyzje. Przy mniejszej ingerencji politycznej nasza administracja jest bardziej skuteczna”
– mówi minister zdrowia. A więc w czasie walki z Covid-19 na Tajwanie było tak, jak w samolocie wiozącym prezydenta. Wiadomo, że to prezydent jest pierwszą osobą w państwie, ale w samolocie i tak rządzi pilot i to on podejmuje decyzje.
Jedną z przyczyn, które powodują, że w Polsce niepotrzebnie umiera na Covid-19 po kilkaset osób dziennie – a może umierać jeszcze więcej – jest brak jednego ośrodka decyzyjnego. Swoją strategię mają eksperci, ale decyzje podejmują politycy. Kościołów nie można zamknąć, bo zdenerwują się księża (i nie wezwą z ambon do głosowania tak, jak chcemy). Ludzi denerwuje lockdown, to luzujemy obostrzenia, żeby słupki wyborcze nie spadały. Dlatego umierają ludzie.
Czytaj też: Rok pandemii w Polsce. W jakim miejscu jesteśmy? Garść liczb, statystyk i wykresów
Minister zdrowia o tym, jak go namawiali do przerwania lockdownu
Po czwarte: żelazna konsekwencja. Jeśli wiesz co robisz, bo opiera się to na Twoim doświadczeniu, wiedzy i historii (która, jak wiadomo, lubi się powtarzać), to trzymasz się swojej drogi i nie schodzisz z niej, póki nie znajdziesz się u celu. Minister zdrowia Tajwanu mówi, że wielokrotnie żądano od niego decyzji o otwarciu gospodarki, ale ani razu się nie ugiął:
„Rząd nie powinien poddawać się presji publicznej i zbyt wcześnie rozluźniać obostrzeń, czyniąc sytuację pandemiczną niekontrolowaną. W maju ubiegłego roku również staliśmy w obliczu podobnej presji – opinia publiczna domagała się otwarcia gospodarki, ale trzymaliśmy się naszej polityki, aby nie otwierać jej, dopóki nie będzie ani jednego nowego przypadku zachorowania przez pewien czas. Powiedziałem obywatelom, że jeśli nie pokonamy wirusa, to nie będzie gospodarki, więc nie będzie co otwierać”
Trzeba powiedzieć, że minister zdrowia na Tajwanie trzymał społeczeństwo za twarz żelaznym uściskiem. Ograniczono prawo do podróżowania, wprowadzono długą kwarantannę dla osób, które miały kontakt z zakażonymi, wprowadzono rozwiązania technologiczne (aplikacje w smartfonie, system kamer na ulicach, które wzbudziły obawy obywateli o prywatność).
„Byłem krytykowany, ale po prostu musiałem się oprzeć tym atakom. Mieliśmy wiele konferencji prasowych po to, aby edukować społeczeństwo, tłumaczyć dlaczego nie możemy jeszcze uwolnić gospodarki. Chcieliśmy, aby nasze informacje były jak najbardziej przejrzyste i zrozumiałe. Zwiększyło to zaufanie publiczne i mogliśmy realizować naszą politykę”
Dzięki temu – czyli jednemu lockdownowi na samym początku, ale trwającemu dłużej, niż wydawałoby się to konieczne, wirus został wytępiony niemal do zera. Tajwan zrobił dokładnie to, co było potrzebne po pierwszej fali wirusa w Polsce (i o czym zresztą pisałem na „Subiektywnie o finansach”, gdy w Polsce mieliśmy 1000 ofiar) – nie spieszył się z otwarciem gospodarki. Władze na Tajwanie dobiły Covid-19, a ponieważ od tamtego czasu kraj jest zamknięty dla podróżnych z zagranicy – nie ma świeżego „dopływu” wirusa.
A Polska? Polska po drugiej fali nie tylko się nie zamknęła, ale wręcz postanowiła „zaprosić” do siebie wirusa w wersji brytyjskiej, przewożąc Polaków z Wielkiej Brytanii wielkimi dreamlinerami i nawet ich nie testując po powrocie do kraju.
Po piąte: „spacyfikowanie” antycovidowców. Nie wiem czy minister nie przesadza – bo to jednak nie jest takie proste, że wszyscy obywatele dobrowolnie kochają wspaniałą władzę – ale podkreśla też to, że rząd miał przez cały czas oparcie w na tyle dużej grupie obywateli, że „antycovidowa” mniejszość nie tylko była bezwzględnie tępiona mandatami i karami, ale też poddawana presji innych ludzi. Podobno było tak, że zdjęcia ludzi bez maseczek lądowały w internecie i nikt tam się nie przejmował żadnym RODO, tylko wszyscy mogli zobaczyć, że znajomy jest idiotą, który naraża na chorobę innych.
„Na Zachodzie wolność jest podkreślana bardziej i nie tak bardzo na Wschodzie, ale nie sądzę, że jest to decydujący czynnik w rozwiązywaniu tego problemu. Kluczowe znaczenie ma to, czy istnieje zaufanie publiczne do rządu”
O to zaufanie było łatwiej, bo na Tajwanie był tylko jeden lockdown, a od lata 2020 r. kraj działa w miarę normalnie (choć oczywiście w reżimie sanitarnym i z zamkniętymi granicami oraz kwarantanną w przypadku każdego „podejrzanego”). Nie było więc aż takiej frustracji ludzi, jak u nas w sytuacji, gdy przedsiębiorcy nie otrzymywali od rządu wystarczającej pomocy.
Po szóste: pokora. Z rozpędzonym wirusem nie wygra żaden system ochrony zdrowia na świecie. Według ministra głównym problemem Europy oraz innych rozwiniętych krajów było przekonanie, że mają na tyle sprawny system ochrony zdrowia, że są w stanie poradzić sobie z każdym wyzwaniem i z każdą chorobą. W Azji rozumieli od początku, że jeśli nie stłumią Covid-19 na początku, to nie istnieje taka służba zdrowia, która by sobie z nim poradziła.
„Wiele krajów uważało, że mają wystarczająco silny system społeczny i zdrowotny, aby zapobiec wszelkim rodzajom chorób. Ten rodzaj nadmiernej pewności siebie skłonił ich do podjęcia działań z opóźnieniem. Jako istoty ludzkie musimy wykazać się pokorą, nawet jeśli mamy wspaniałe systemy ochrony zdrowia. Gdy wirus jest szeroko rozpowszechniony, trudno jest go powstrzymać, a żaden system medyczny sobie z nim nie poradzi”
– mówi minister zdrowia. Tych sześć punktów zdecydowało o tym, że Tajwan uchronił swoich obywateli przed paskudną chorobą – choć za cenę ograniczenia ich wolności i prywatności – a my nie. U nich minister zdrowia ma bowiem żelazne cojones, a u nas w całym rządzie sami posiadacze jajek na miękko. Pytanie brzmi: co jest ważniejsze – wolność osobista i pełna prywatność, czy też… zdrowie i wolność od pandemii.
Czy po pokonaniu Covid-19 świat będzie jeszcze taki, jak dawniej? Tak Tajwańczycy pojadą na wakacje
Ta polityka trwa nadal. W zeszłym roku mieszkańcy Tajwanu nie wyjeżdżali z kraju na wakacje. W tym roku prawdopodobnie rząd zastosuje strategię „baniek turystycznych”. Dogadał się już z Palau, niedużym państewkiem na Oceanie Spokojnym (stowarzyszonym z USA), w którym dotąd nie zarejestrowano żadnego przypadku Covid-19, położonym 2000 km od Tajwanu.
16 czarterowych samolotów tygodniowo będzie woziło mieszkańców Tajwanu na Palau. Przed wyjazdem wszyscy będą testowani na Covid-19, a na miejscu będą lądowali w hotelach „nur fur Tajwan” z zastosowaniem procedur izolujących ich od miejscowej ludności. Możliwe będą tylko wyjazdy zorganizowane.
Tajwan nie zaczął jeszcze szczepień, ale ma już zamówionych 20 mln dawek. Pod koniec tego roku chce zacząć produkować własną szczepionkę, także po to, by rozbudować swoje moce produkcyjne na wypadek kolejnych pandemii. A co będzie po zaszczepieniu wszystkich obywateli?
„Jestem bardziej konserwatywny w myśleniu o otwarciu kraju nawet w sytuacji, gdy wszyscy obywatele są zaszczepieni. Po pierwsze dlatego, że po zaszczepieniu wirus może współistnieć u ludzi z przeciwciałami. Po drugie dlatego, że po zaszczepieniu ryzyko śmierci lub poważnej choroby jest znacznie mniejsze, ale nie spada do zera. Szczepionki wystarczą do ochrony osobistej, ale nie wiemy jeszcze, czy wystarczą do ochrony społecznej„
Minister zdrowia Tajwanu uważa, że bogata część świata wróci do względnej normalności do wiosny przyszłego roku, a w biedniejszych krajach potrwa to znacznie dłużej. A na pytanie „czy świat zmienił się już na zawsze” odpowiada:
„Podczas pandemii nasz styl życia bardzo się zmienił, ale nie sądzę, że będzie to trwała zmiana. Za każdym razem, gdy pojawia się nowa epidemia, ludzie traktują ją poważnie. Ale kiedy się skończy, wracają do swojego regularnego stylu życia. Ludzie mają tendencję do zapominania. Przy okazji Covid-19 pojawiło się wiele refleksji nad rozwojem cywilizacji. I nad niszczeniem przyrody przez ludzi, co doprowadziło do wzrostu liczby chorób wirusowych. Ale to nie powstrzymuje ludzkości przed niszczeniem planety”
Z jednej strony to optymistyczne, a z drugiej – jednak smutne. Wrócimy do normalności, może już pod koniec tego roku lub na wiosnę przyszłego. Ale wrócimy tylko do czasu kolejnej epidemii. I ona już może nie być tak łaskawa dla ludzkości, jak ta obecna. Co by nie mówić o Covid-19, to nie jest to jakoś bardzo zaraźliwy, ani śmiertelny wirus. Zabija tylko 1-2% ludzi, których dopada.
Szef BioNTech: albo będziemy umieli zaszczepić ludzkość w trzy miesiące, albo zginiemy
Niedawno czytałem w Bloombergu wywiad z dyrektorem generalnym BioNTech, firmy która – wspólnie z Pfizerem – wypuściła na rynek pierwszą dopuszczoną do użytku szczepionkę na Covid-19. Uważa on, że kluczem do przyszłości jest zwiększenie zdolności produkcyjnych szczepionek. I to nawet nie po to, żeby jak najszybciej pokonać Covid-19, lecz właśnie następne pandemie. Ugur Sahin ostrzega, że przyszłe pandemie mogą być bardziej niszczycielskie, a gotowość do szybkiego działania jest kluczem do ich pokonania.
„Celem dla firm farmaceutycznych i rządów powinno być to, aby mieć zdolności produkcyjne do zaszczepienia całego świata na każdą nową chorobę w ciągu trzech miesięcy od wynalezienia szczepionki”
Sahin nie ma wątpliwości, że – biorąc pod uwagę stan kampanii szczepionkowej – jest to ambitny cel.
„Nie byliśmy przygotowani do produkcji wystarczającej liczby dawek szczepionki dla całej populacji planety. To musi się zmienić. Musimy być przygotowani nie tylko na szybkie opracowanie szczepionki, ale także na produkcję wystarczającej liczby dawek”
Na razie tylko około 9% Europejczyków dostało co najmniej jedną dawkę. Producenci szczepionek zapowiadają, że dopiero w przyszłym roku będą w stanie produkować wystarczającą ilość dawek dla całego świata. Sahin przewiduje, że Pfizer i BioNTech mogą być w stanie wyprodukować 3 miliardy szczepionek w 2022 r. Do tej pory wirus zaraził prawie 120 milionów ludzi i zabił ponad 2,6 miliona.
zdjęcie tytułowe: The Telegraph/Centrum Kontroli Chorób Tajwanu