Czy właśnie zaczyna się kryzys energetyczny? Ropa naftowa jest najdroższa od trzech lat, co zapowiada kolejne podwyżki na stacjach benzynowych. Ceny paliwa już dziś są zresztą najwyższe niemal od dekady. Węgiel przez rok podrożał trzykrotnie, gaz – ośmiokrotnie. Nic dziwnego, że w ślad za tym ceny elektryczności biją historyczne rekordy. Jednocześnie zapotrzebowanie na prąd wystrzeliło w kosmos. Co się stało, że świat przeoczył zalążek nowego kryzysu energetycznego? Czy jest jeszcze szansa, by ograniczyć podwyżki cen prądu i wykupić sobie ofertę z gwarancją stałych cen?
Świat zmaga się z ogromnym wzrostem cen energii i olbrzymim na nią popytem, którego miejscami nie da się zaspokoić. W Wielkiej Brytanii bankrutują firmy sprzedające prąd, Chiny zarządzają przestoje w fabrykach, żeby oszczędzać prąd, a w Polsce przedsiębiorcy informują, że dostają od sprzedawców prądu „propozycje nie do odrzucenia”, czyli podwyżki cen energii o 60-70%. Konsumenci dostaną zapewne od przyszłego roku rachunki z 20% podwyżki.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
„Idzie zima. Grozi nam światowy kryzys energetyczny. To nie jest problem konkretnego kraju czy regionu. To może być ogromne wyzwanie dla całego świata” – mówi dziennikowi „Financial Times” Robert Rennie z firmy inwestycyjnej Westpac. Panikarska wypowiedź analityka mającego parcie na szkło? Niekoniecznie. Wystarczy rzut oka na to, co dzieje się z cenami surowców energetycznych (gaz, węgiel), kosztami emisji CO2, które ponosimy w Europie, żeby produkować energię z węgla, a także na finalną cenę samej energii – może nam grozić energetyczny szok.
Kryzys energetyczny: czy można było się tego spodziewać?
Pojawienie się koronawirusa SARS-CoV-2 to był dopiero pierwszy klocek domina. Kolejne składowe pandemii (lockdown, praca zdalna, kwarantanna, dodruk pieniędzy, zerowe stopy procentowe) wywołują niespodziewane skutki w gospodarce, które na wielką skalę zaczynamy odczuwać dopiero teraz.
Jednym z takich zaskoczeń jest zapotrzebowanie na energię. Gdy rządy w ramach walki z wirusem ogłaszały lockodowny i zniechęcały nas do podróżowania, zanotowano największy spadek konsumpcji ropy naftowej w historii – o 9,3% rok do roku. Spadło też zapotrzebowanie na prąd i surowce energetyczne, z którego jest produkowany – czyli na gaz, węgiel, ropę. W 2020 r. globalne PKB skurczyło się o 4,3%.
Najbardziej spośród surowców energetycznych (jak wynika z raportu BP na temat światowej energetyki) spadł popyt na ropę naftową i węgiel. Był to spadek znacznie większy, niż oczekiwali eksperci. Zapotrzebowanie na gaz spadło prawie tak, jak się tego spodziewano, czyli o niewiele ponad 2%. Przy okazji spadła też emisja CO2 – kolejny raz okazało się, że jedyną skuteczną metodą na ograniczenie emisji CO2 jest kryzys gospodarczy. Wzrost PKB i spalanie paliw kopalnych zawsze idą w parze.
Polska zużyła w 2020 r. mniej więcej 4 eksadżuli (EJ) energii (liczba zawierająca osiemnaście zer), co stanowi 0,7% globalnego zużycia. Dla porównania USA zużyły 88 EJ, Niemcy 12 EJ, a Chiny 145 EJ. W sumie globalne zużycie spadło o 4,5%, choć jest i tak większe o 1,9% niż w 2009 r. Szczegółowe dane z danymi o zużyciu energii, ropy, emisji CO2 są do wglądu w tabeli raportu BP.
Szybkie wychodzenie przez świat z pandemii spowodowało ogromny wzrost zapotrzebowania na surowce kopalne. A to dopiero początek. Zdaniem krajów OPEC popyt na ropę naftową przekroczy prognozy sprzed pandemii już w 2023 r. Chyba nikt nie był gotowy na taki scenariusz.
Z Chin dochodzą informacje o lokalnych wyłączeniach elektrowni i ograniczeniu zużycia prądu. Jak tłumaczy „New York Times”, to przykład pokazujący, do czego prowadzą regulacje cen: skoro produkcja prądu jest droga, a ceny ustalane przez rząd, to elektrownie robią „przestoje”, by nie tracić pieniędzy i nie dopłacać do produkcji prądu.
Rosnące ceny ropy naftowej, gazu i węgla. Winny COVID-19?
Splot kilku zdarzeń sprawił, że może nas czekać globalny kryzys w energetyce. Jak do tego doszło? Złożyło się na to kilka składowych.
Po pierwsze, większość prognoz mówiła, że odbudowa gospodarki będzie mozolna i długotrwała, a świat będzie odchodził od paliw kopalnych – to uśpiło czujność decydentów w firmach dostarczających surowce energetyczne.
Po drugie, tani pieniądz i zerowe stopy procentowe sprawiły, że kapitał – zupełnie tak jak w 2009 r. – popłynął w stronę surowców, które dla inwestorów są niczym więcej jak pozycją w tabeli ofert sprzedaży. Wzrósł popyt spekulacyjny, wzrosły inwestycje w instrumenty finansowe powiązane z cenami ropy czy praw do emisji CO2. Swoje dorzuca też inflacja – prawdopodobnie jesteśmy już w spirali – drożeją surowce, drożeją produkty, będą musiały rosnąć pensje, a w konsekwencji koszty produkcji i… tak w kółko.
Po trzecie, deficyt surowców jest realny. Kraje europejskie, w przeciwieństwie do Azjatyckich, nie napełniły na czas (czyli w lecie) magazynów gazu, który jest najważniejszym paliwem. Gazu pozazdrościły Europie Chiny, które też chcą w ciągu 40 lat odejść od węgla i przestawiają się na gaz zasysając z rynku jego ogromne ilości. To też ma wpływ na wzrost cen.
To w połączeniu z przykręcaniem kurka przez Rosjan sprawiło wystrzał cen. Kraje OPEC nie palą się, mimo polubownych wezwań prezydenta USA Joe Bidena, do zwiększenia produkcji, bo dla nich droga ropa to czysty zysk. Ostatnio prezydent USA wezwał do przeprowadzenia śledztwa w sprawie podwyżek cen na stacjach. Rachunek za taką politykę dostajemy my wszyscy. Cena na stacjach ostatnio znów wzrosły i coraz częściej przekraczają 6 zł za litr.
Po czwarte, skutki pandemii, czyli coś tak niepozornego jak kwarantanna i choroby pracowników kluczowych sektorów. Okazuje się, że wąskim gardłem w globalnym łańcuchu dostaw… są ludzie. Gdy zaczyna brakować pracowników w portach przeładunkowych, w hubach kontenerowych, w fabrykach, ale też za brakuje kierowców, którzy mogliby te towary rozwieść – gospodarka sypie się jak domek z kart.
Obecny kryzys energetyczny przypomina katastrofę lotniczą – dochodzi do niej w wyniku splotu co najmniej kilku różnych okoliczności – nigdy jednej. I tak właśnie jest teraz – gdyby wyjąć choćby jeden klocek z tej układanki, prawdopodobnie problemu by nie było.
Co to dla nas oznacza? Sygnalizowaliśmy, że nadchodzą energetyczni jeźdźcy finansowej apokalipsy i że zabolą nas ceny prądu, gazu i paliwa. Policzyliśmy, czym zastąpić ogrzewanie gazem, żeby było taniej, poszukaliśmy tanich ofert sprzedaży prądu i sprawdziliśmy, czy licznik pre-paid uchroni nasz portfel.
Czy są jeszcze jakieś sposoby ucieczki? Skoro można się ubezpieczyć od ulewy czy złamanej nogi, może można ubezpieczyć się też od wzrostu cen prądu?
Trzy lata ze stałą ceną prądu i… w portfelu zostało 400 zł. Czy są jeszcze takie oferty?
Wygląda na to, że w życiu są pewne już trzy rzeczy: śmierć, podatki i podwyżki cen prądu. Rachunki mają wzrosnąć od przyszłego roku o 20%. Firmy, które nie mogą korzystać z ofert taryfowanych przez URE, już informują, że koncerny energetyczne przysyłają im nowe cenniki z cenami wyższymi o 65-70%. Jak się można przed tym zabezpieczyć?
———————
ZAPROSZENIE: PIERWSZA W POLSCE APLIKACJA POZWALAJĄCA KONTROLOWAĆ RACHUNKI ZA PRĄD:
Już dziś kontroluj swoje rachunki za prąd! Trójmiejska firma Fortum – renomowany, pochodzący ze Skandynawii sprzedawca energii – oferuje rozwiązanie „Prąd w telefonie”, dzięki któremu – w powiązaniu z inteligentnym licznikiem w Twoim mieszkaniu – możesz bardzo łatwo obniżyć rachunki za energię i wygodnie doładowywać konto w czasie rzeczywistym. Maciek Samcik testował to na własnej skórze. Z propozycji dołączenia do tej innowacji możesz skorzystać KLIKAJĄC TEN LINK
———————
Można zmienić sprzedawcę prądu i znaleźć takiego, który w zamian za podpisanie umowy terminowej daje nam jakiś rodzaj gwarancji cen sprzedaży prądu. To działa. Jak sprawdziliśmy, takie oferty dają realną ochronę. Na przykład jeśli ktoś podpisał umowę na trzy lata w 2019 r. z firmą Enea (i jeśli nie była to umowa zakładająca „obniżkę od podwyżki”) to płaci dziś 0,29 zł za kilowatogodzinę energii. Tymczasem ceny prądu poza „sztywną” ofertą to już 0,35 zł za kWh. A zgodnie z prognozami prąd może zdrożeć w przyszłym roku do 0,4 zł za kilowatogodzinę.
Co to oznacza? Jeśli w domu zużywamy 2500 kWh, to mając „sztywną” cenę prądu płacimy 740 zł rocznie za zużycie prądu (i drugie tyle za dystrybucję, ale ta część nie podlega gwarancji). Mając „normalną” ofertę w pierwszym roku, zgodnie z cennikiem zapłacilibyśmy 875 zł, a po kolejnej podwyżce zapowiadanej na 2022 r. – aż 1000 zł. Oznacza to, że w pierwszym roku zaoszczędzilibyśmy 135 zł, a w drugim roku 260 zł. Razem: niebagatelne 394 zł.
Dziś takich ofert jest coraz mniej, bo firmy wiedzą, że prąd drożeje. Nie mają interesu dawać nam gwarancji cen. Rodzynki na rynku postanowiła wyłuskać firma Rachuneo, czyli internetowa porównywarka cen prądu z opcją zmiany sprzedawcy.
Mieszkańcy Warszawy mogą skorzystać z oferty od firmy Lumi ze stajni PGE. Firma daje gwarancję ceny 0,4 zł na dwa lata plus 6,99 zł opłaty handlowej miesięcznie. Mieszkańcy Warszawy domyślnie płacą już teraz te 0,4 zł, więc jest to oferta, która na starcie nie daje obniżek, ale zabezpiecza nas przed podwyżkami na przyszłość. Dodatkowo firma daje pierwszy miesiąc energii za darmo.
Brzmi ciekawie, ale zajrzeliśmy do regulaminu. Formalnie jest to opust, który polega na tym, że rzeczywiście firma nie potrąci nam opłat za pierwszy miesiąc trwania umowy, a zostanie to obliczone zgodnie ze średnim miesięcznym zużyciem (realnym, jeśli data umowy będzie się pokrywać z początkiem miesiąca, albo oszacowanym). Opust nie może przekroczyć 500 zł. Poza tym musimy pamiętać, że zapłacimy opłaty dystrybucyjne i 6,99 zł opłaty handlowej.
Ofertę z gwarancją ceny prądu ma też Orange. W firmach telekomunikacyjnych jest coraz mniej komunikacji. Play łączy się z operatorem kablówki UPC, Polsat to wehikuł usług dla domu, a Orange oprócz telewizji i telefonu sprzedaje prąd. I tradycyjnie już oferuje gwarancję ceny.
Gwarancja jest jednak „porowata” – firma nie zamrozi nam ceny, ale w 2022 r. zapewni cenę energii taką samą jak w najtańszej taryfie u operatora, który działa na danym terenie. A od 2023 r. do 2026 r. podwyższy ceny zgodnie z notowaniami prądu na giełdzie (jeśli średnie ceny wzrosną o 7%, o tyle wzrośnie cena prądu). Stawką wyjściową jest cena 0,56 zł brutto.
Na dziś to dość sporo, ale nie wiemy, jakie podwyżki zafundują nam firmy od 2022 r. Na ten moment zawieranie tego typu umowy wydaje się ryzykowne. Z drugiej strony umowa podpisywana jest aż na cztery lata, więc jeśli ceny energii będą szybko rosły, to oferta może się zacząć opłacać. Ale do kalkulacji trzeba jednak dodać 13,99 zł albo 19,99 zł opłat za pakiet ubezpieczeń assistance (oferta nie ma za to opłaty handlowej).
Na podwyżki cen prądu nie ma mocnych, o czym boleśnie przekonują się mieszkańcy nie tylko Polski. Można spróbować je ograniczyć, zaczynając od mniejszego zużycia. Przy cenach, o których jeszcze niedawno nikomu się nie śniło, każdy z nas powinien wyłączać światło, zmniejszyć chłodzenie lodówki, przemyśleć zakup klimatyzacji czy domowej pralko-suszarki.
źródło zdjęcia: PixaBay