Gdyby pandemia koronawirusa miała się przedłużyć, może być katastrofą dla nowoczesnych płatności mobilnych, a przynajmniej tej jej części, która opiera się na biometrii palca lub twarzy. Płacenie smartfonem nie jest już trendy. Okazuje się bowiem, że wygodniejszym instrumentem do płacenia za zakupy jest dziś plastikowa karta, a niekiedy nawet gotówka
Bardzo przyzwyczaiłem się w ostatnim roku (czy nawet dwóch) do płacenia mobilnego. Stałem się tak beztroski, że przestałem nawet zabierać z domu portfel. W zupełności wystarczył mi smartfon, w którym mam – poza kontaktami do znajomych, multimediami oraz aplikacjami ułatwiającymi podróżowanie – wszystkie banki i prawie wszystkie karty płatnicze.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Nie pamiętam, kiedy ostatnio płaciłem plastikową kartą. Niemal zawsze używam smartfona (aplikacji Apple Pay lub Google Pay). Do tej pory hitem był zwłaszcza Apple Pay, który – niezależnie od kwoty płatności – nie wymagał podawania PIN-u. Za małe i duże zakupy płaciłem poprzez dotknięcie palcem czytnika na moim iPhonie.
Tylko jeden, jedyny sklep – Piotr i Paweł na moim osiedlu – ma jakiś problem z akceptowaniem autoryzacji przez odcisk palca. Tam zawsze przy płatności powyżej 50 zł żądają klasycznego PIN-u. Podobno tak mają sparametryzowane terminale i już. I nic nie zmieniło się w tej polityce pomimo wprowadzenia przez branżę płatniczą możliwości zatwierdzania bez PIN transakcji do 100 zł.
Wszystko zmieniło się w momencie, gdy okazało się, że nie mogę wejść do sklepu bez rękawiczek i maseczki. Same zakupy może i są bezpieczniejsze, ale przy płaceniu – panika. Ręce zakryte, twarz zakryta, a w dłoni tylko smartfon, który żąda biometrycznego potwierdzenia transakcji. Zdejmowanie rękawiczek oznacza, że się „rozhermetyzuję”. Ale inaczej nie zapłacę, bo nie mam przy sobie karty.
Jak się „rozhermetyzuję”, to będę musiał nie tylko narazić się na potępiające spojrzenia innych kupujących i obsługi sklepu, ale i potem zdezynfekować smartfona (na jego powierzchni wirus potrafi przeżyć prawie 100 godzin).
No dobra, trochę koloryzuję. W dalszym ciągu dostępna jest opcja zatwierdzenia transakcji PIN-em, zamiast biometrycznie. Ale wrażenia już jakby nie te. Płacenie smartfonem właśnie dzięki możliwości wykorzystania biometrii było łatwiejsze, niż kartą, ale już nie jest.
Czytaj też: Koronawirusowa wojna gotówki z bezgotówką. Czego obawia się prezes NBP?
I tak się zastanawiam: jak niewiele trzeba, by wstrzymać bieg historii, zawrócić rzekę innowacji i odzwyczaić się od tego, co dobre. Taki mały wirus, a takie wielkie robi szkody w głowach. Może czas zrobić szybki przeskok na płacenie głosem? Albo przynajmniej kupić sobie smartwatcha z funkcją płatniczą? A może wystarczy poczekać trochę? Apple już testuje technologię, która potrafi rozpoznać człowieka nawet pomimo tego, że jest w maseczce.
Chociaż – to coś na „drugą nóżkę” – bankowcy zauważyli, że w erze koronawirusa Polacy 20% częściej logują się do banku przez internet. Spadł za to ruch w placówkach. Może więc koronawirus zaszkodził bankowości mobilnej, ale na pewno jest „darmową promocją” dla tej elektronicznej.
Czytaj też: Koronawirus na zakupach, czyli jak kupować, żeby się nie zarazić?
Czytaj też: Płacenie telefonem – podstawowe informacje od Visa
zdjęcie tytułowe: Pixabay