Znalezienie odpowiedniego miejsca dla oszczędności to najważniejsze zadanie dla każdego, kto zamierza je długoterminowo gromadzić. Jak znaleźć punkt równowagi jeśli priorytetem jest bezpieczeństwo, a co wybrać jeśli stawiamy na wzrost kapitału? A jeśli nie chcemy bardzo ryzykować, ale jednak pobić rosnącą inflację?
Na świecie znowu rośnie temperatura – i to zarówno ta odczuwalna na oknem, jak i polityczno-gospodarcza. Gospodarka jeszcze pędzi, płace i PKB rosną, ale słowo „recesja” zaczyna gościć coraz częściej na łamach gazet i serwisów internetowych, a liczba ryzyk czyhających na posiadaczy oszczędności od lat nie była tak duża.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Wojny handlowe i napięcia na linii Waszyngton-Pekin, Brexit, napięcie w Zatoce Perskiej, wokół Korei Północnej i zapędów Rosji. Niemcy – nasze największy partner gospodarczy – szykują się do recesji. Jak w tej sytuacji lokować oszczędności? Co wybrać, jeśli moim priorytetem jest bezpieczeństwo, czyli brak jakoegokolwiek ryzyka straty? A co, jeśli chcę jak najlepiej budować wartość oszczędności z myślą o emeryturze?
Priorytet podstawowy – chcę zarobić. Ale czy „chciwość jest dobra”?
Poszukiwania odpowiedniego miejsca dla oszczędności, to sztuka utrzymania równowagi. Mamy różne oczekiwania i potrzeby, ale każdy – bez wyjątku – chce zarobić. Nawet jeśli mówisz, że tylko chcesz chronić swój kapitał, to w głębi duszy oczekujesz choćby niewielkiego przyrostu oszczędności.
Dlatego wybór powinien się opierać na szukaniu balansu między bezpieczeństwem, które uchroni nasze cieżko zarobione pieniądze, a szansą na ich pomnożenie. Jak zabrać się do lokowania oszczędności? Pierwsze kroki opisał Maciej Samcik w poprzednim odcinku cyklu. Dziś nieco przybliżę kolejny etap, czyli wybór między bezpieczeństwem, a wzrostem oszczędności.
Wiele osób odpuszcza komponent oszczędzania i ochrony portfela i od razu przechodzi do inwestowania i to w najbardziej ryzykownej formie – kryptowaluty, forex, piramidy finansowe biją rekordy popularności. Większość tego typu lokat kapitału nawet trudno nazwać inwestowaniem. To raczej odmiana hazardu. Zysk praktycznie nieograniczony, ryzyko straty – też. Takich „zabaw” z oszczędnościami nie polecamy.
Po drugiej stronie szali jest absolutne bezpieczeństwo, czyli gwarantowany zysk bez ryzyka w banku. Jeśli mamy 10.000 zł czy nawet 100.000 zł, to perspektywa trzymania kasy w banku na lokacie 1,43% (tyle teraz wynosi średnie oprocentowanie depozytów) przy inflacji 2,9% jest trudna do przełknięcia. Bank to w zasadzie pewność, że nasze oszczędności będą nie tylko stuprocentowo bezpieczne (państwowa gwarancja depozytowa), ale i że będą realnie traciły na wartości.
Ale warto pamiętać, że w świecie inwestycji nie jest to sytuacja niespotykana. Dziś, w niepewnych czasach, zarówno mali, jak i dużi inwestorzy, dysponujący miliardami euro i dolarów, lokują pieniądze nawet na ujemny procent, by zapewnić im 100% bezpieczeństwa. Zysk, a zwłaszcza realny zysk, przekraczający inflację, wiąże się już z koniecznością zaakceptowania przejściowych wahań wartości naszych pieniędzy.
Wybór lokat kapitału to jak talia kart w ręku. Które są bezpieczne, a które to blotki?
Bez względu na to, czy moim priorytetem jest bezpieczeństwo (bank), czy wzrost wartości oszczędności (czyli inwestowanie) – pod żadnym pozorem nie można stawiać wszystkich pieniędzy na jedną kartę – to podstawowa zasada. Pojawia się drugie pytanie – jeśli nie jedna karta, to ile ma być tych kart? W talii jest ich aż 52 i to nie licząc jokerów. Czy aż tyle mamy wybrać inwestycji?
Jeśli rozłożymy kapitał na wiele produktów, to prawie od każdego zapłacimy prowizję. Im mniejsze pieniądze lokujemy, tym proporcjonalnie będzie ona większa. Zarządzający dużymi pieniędzmi nigdy nie wkładają do jednego miejsca więcej, niż 5% z nich. Ale przy naszych, mniejszych oszczędnościach być może próg powinien wynosić raczej 20-25%.
Druga zasada: na „wzrostowe” inwestycje przeznaczamy na początku niewielką część kapitału. Odłożyliśmy pierwsze 5.000 zł? Konserwatywnie tylko 1.000 zł przeznaczmy na pierwsze w życiu pozabankowe lokaty kapitału. Może to być np. fundusz inwestycyjny lokujący w akcje największych spółek na świecie. Albo fundusz kupujący obligacje największych na świecie firm.
Mogą to być akcje największego w kraju banku, czy firmy ubezpieczeniowej. Albo fundusz, który lokuje pieniądze w nieruchomości i żyje z czynszów (niewiele jest tego typu funduszy dostępnych dla klientów detalicznych). Można na początek wziąć też obligacje wyemitowane przez jedne z największych w Polsce firm. Ale naprawdę największych – takich, których ryzyko bankructwa niemal nie istnieje (choć mało jest takich firm emitujących obligacje, kilka lat temu robił to Orlen i GPW).
A reszta pieniędzy niech będzie bazą do budowania kapitału – można nią żonglować między różnymi bankami, które w danym momencie dają najlepszy procent. To wcale nie musi być takie czasochłonne. Można też spróbować obligacji skarbowych. Te długoterminowe (np. dziesięcioletnie) dają dobre oprocentowanie (inflacja plus 1,5%, czyli przy obecnych uwarunkowaniach grubo ponad 4% w skali roku).
Dlaczego powinno się zaczynać przygodę z rynkiem kapitałowym od niewielkich kwot? Chodzi o to, by ewentualne, niespodziewane spadki cen posiadanych akcji lub funduszy nie spowodowały nieracjonalnego, panicznego działania. Kupując akcje nabywamy kawałek majątku konkretnego przedsiębiorstwa. A przypadku zakupu jednostek funduszu inwestycyjnego – pośrednio stajemy się właścicielami wielu „kawałków” wielu firm. To normalne, że ich rynkowa wartość się zmienia. Ceny na bazarku z warzywami też nie są każdego dnia takie same.
Na małych pieniądzach łatwiej oswoić się z tym, że od strony czysto rachunkowej raz tych pieniędzy mamy więcej, a raz mniej. Ale nawet jeśli ich jest chwilowo mniej (bo np. akcje firmy lub notowania funduszu mocno spadły), to nie oznacza jeszcze, że straciliśmy pieniądze. Nie zawsze sprzedaż akcji lub udziałów w funduszu ze stratą jest racjonalna. Na takie nerwowe ruchy czekają inwestorzy-zawodowcy, którzy chętnie odkupią po zaniżonej cenie akcje lub fundusze od amatorów-panikarzy.
W tym kontekście fundusze inwestycyjne akcji pokazują tę przewagę nad akcjami kupowanymi bezpośrednio, że dają możliwość rozpoczęcia inwestowania jednocześnie w kilkadziesiąt spółek już od 50 zł. Gdyby chcieć kupić choćby po jednej akcji kilkunastu firm, trzeba by mieć do dyspozycji znacznie większą kasę.
Huzia na Józia, czyli jak nie zaczynać inwestowania
Ale na tym nie poprzestańmy – wejście na rynek metodą „huzia na Józia”, czyli jednorazowy zakup funduszu, akcji, obligacji lub innych aktywów, to ryzyko, bo nigdy do końca nie wiemy, czy moment dla inwestycji jest dobry. Ryzyko lepiej rozkładać w czasie i systematycznie dokupować udziałów, tak by uśrednić ceny zakupu.
Ten, kto wybiera drogę na skróty, kończy ze stratą. Wiele osób wszystkie swoje pieniądze wkłada w jeden, świetnie „oprocentowany” produkt, obiecujący np. 7-10% w skali roku. Efekty są opłakane. Taka oferta może rzeczywiście dać całkiem niezły zarobek, ale może też oznaczać utratę całego kapitału. Im większy potencjalny zarobek, tym większe ryzyko, że się nie uda.
Jeśli moim priorytetem jest wzrost kapitału, to przynajmniej częściowo wzrok muszę skierować na rynek kapitałowy, gdzie spotykają się potrzeby spółek, które sprzedają swoje akcje i inwestorów, którzy te akcje kupują z nadzieją na wzrost ich wartości i dywidendę.
Możemy spróbować wybrać porządne, pewne spółki sami, albo powierzyć pieniądze ekspertom i to oni wezmą na siebie dobór akcji, a całość „zaszyją” w fundusz inwestycyjny. Może być to fundusz akcji, albo mieszany – kupujący trochę akcji, ale dla bezpieczeństwa mający też komponent składający się z inwestycji w depozyty. Z doświadczenia wolę „czyste” sytuacje, czyli fundusz akcji.
Fundusze są droższe niż gdyby inwestycje poczynić samemu, ale przecież nie każdy ma głowę, wiedzę i czas na to, by samodzielnie inwestować. Fundusze inwestycyjne można porównać do dań gotowych, albo do cateringu pudełkowego – to nieco droższe niż przygotowywanie posiłków samodzielnie, ale za to wygodniejsze. Nie wiadomo natomiast czy zdrowsze.
Z wiekiem priorytety się zmieniają, choć pieniędzy też zazwyczaj przybywa. Większe środki do dyspozycji, to więcej opcji wyboru – możemy niewielką część – taką, która w razie jakiegoś niepowodzenia możemy spisać na straty – przeznaczyć na jakąś finansową ekstrawagancje – np. akcje producenta gier komputerowych, czy jednostki jakiegoś egzotycznego funduszu – zarówno jeśli chodzi o kraj działania, jak i to w co inwestuje. Z 10.000 zł zainwestowanych w akcje firmy, która będzie się dobrze rozwijała, po 20 latach możemy mieć nawet milion złotych. Polski rynek kapitałowy zna jakie przykłady.
Priorytet – bezpieczeństwo. Jak lokujemy pieniądze?
Tu wybór jest najłatwiejszy – pieniądze nigdzie nie będą tak bezpieczne, jak w banku. A przynajmniej do kwoty gwarantowanej przez Bankowy Fundusz Gwarancyjny, czyli obecnie do równowartości 100.000 euro.
To będzie dobra opcja, dla osób, które dopiero zaczynają budować swój majątek, albo dla kogoś, kto wie, że wkrótce będzie wygaszał aktywność zawodową (emerytura na horyzoncie). W takich okolicznościach nie można sobie pozwolić na ponoszenie ryzyka wahania się wartości oszczędności.
Możemy wybrać konto oszczędnościowe, które zapewnia nam swobodny dostęp do pieniędzy w razie potrzeby, ale przeważnie mniejszy procent, niż lokata (poza promocjami na pierwsze trzy miesiące dla nowych środków). Zwykle pieniądze w banku nie zarabiają na siebie tylko trzymają wartość, ale przy obecnym zestawieniu inflacji do oprocentowania depozytów raczej jednak tracą.
Lokatą kapitału, która może konkurować z depozytem bankowym jest fundusz rynku pieniężnego. To odmiana funduszu inwestycyjnego, która lokuje pieniądze klientów w depozyty międzybankowe (gdy banki pożyczają sobie nawzajem pieniądze), w bony skarbowe (kilku-, kilkunastotygodniowe „pożyczki” dla państwa) oraz obligacje, którym do wykupienia zostało już tylko kilka tygodni (czyli jest pewność, że firma nie zbankrutuje). Dochód może być nieco wyższy od oprocentowania depozytu, ale fundusze inwestycyjne nie gwarantują określonego zysku.
Niemal stuprocentowo bezpieczne są również obligacje skarbowe. Państwo spośród kilku rodzajów obligacji oferuje takie, które zawsze będą o krok przed inflacją (np. dziesięcioletnie) oraz takie o stałym oprocentowaniu (np. trzymiesięczne, dwuletnie). Oprocentowanie tych ostatnich to obecnie 1,5-2,1% w skali roku. Te długoterminowe dają nawet 4% w skali roku.
Ale na rynku dostępne są też obligacje, które emitują spółki. W sumie wartość takich obligacji notowanych na GPW to 42 mld zł. Czy warto je kupować? Czy to bezpieczne? Zwykle takie obligacje dają procent wyższy, niż na lokacie (czasem nawet 5-6% rocznie i więcej). Ale przykłady z ostatnich lat pokazują, że niektóre obligacje emitowane przez firmy okazywały się bardziej niebezpieczne niż akcje.
Jeśli firma ma problemy z płynnością finansową, a w końcu bankrutuje, to wierzyciele obligacji, jeśli nie były dodatkowo zabezpieczone (zwykli inwestorzy nie mają co liczyć na takie bajery), są na szarym końcu jeśli chodzi o zaspokojenie roszczeń.
Ale czy to znaczy, że należy obligacje korporacyjne omijać z daleka? Nie wszystkie. Jeśli nasze pieniądze chce pożyczyć korporacja typu Orlen, albo „operator” giełdy papierów wartościowych GPW, to jest to interes z bardzo niskim poziomem ryzyka. Tyle, że oprocentowanie takich obligacji nie przekracza zwykle stawki WIBOR powiększonej o 1%, czyli obecnie jakichś 3% w skali roku. No i takie obligacje nie są w ciągłej sprzedaży, a można je kupić tylko od czasu do czasu.
Na Zachodzie modnym sposobem bezpiecznego lokowania kapitału są REIT-y, czyli udziały w nieruchomościach komercyjnych (biurowce, centra handlowe). REIT „żyje” z czynszów wypłacanych przez najemców i wypłaca je (po potrąceniu swojego wynagrodzenia) klientom. Zwykle taki REIT przynosi 4-5% w skali roku, a zabezpieczeniem interesu jest hipoteka na nieruchomości. Niestety, w Polsce takich produktów nie ma. Natomiast zdarzają się fundusze inwestycyjne „udające’ REIT-y.
Jak skomponować sobie portfel inwestycji zawierających komponent „wzrostowy” i bezpieczny – pisał Maciek Samcik w tekście poświęconym strategii czterech ćwiartek.
———————————————
ZAPROSZENIE: Jedną z kilku polskich firm finansowych, które oferują system do wygodnego gromadzenia oszczędności jest AXA. Polecam fundusze inwestycyjne tej firmy, bo mają niezwykle niskie – jak na polskie warunki – opłaty i przez lata pokazały dobrą jakość zarządzania pieniędzmi. Trzymam w nich część moich oszczędności.
Klikając ten link założysz – nie ruszając się z fotela – konto IKZE i wpłacisz na nie pierwsze pieniądze (wpłatę możesz odliczyć od podatku PIT za 2019 r., czyli nagroda nadejdzie wiosną 2020 r.).
Klikając ten link założysz – równie wygodnie – konto IKE, na którym możesz gromadzić pieniądze na emeryturę z gwarancją, że przy wypłacie nie zapłacisz żadnego podatku (ani dochodowego, ani od zysków kapitałowych).
Pamiętaj, by wpisać kod promocyjny „msamcik2019”, dzięki temu zasłużysz na sowitą nagrodę. Wpłacając na IKZE co najmniej 2000 zł dostaniesz w dwóch ratach 200 zł. Wpłacając na IKE co najmniej 2000 zł – również zasłużysz na 200 zł w dwóch ratach. Nagrody zostaną wypłacone w jednostkach uczestnictwa funduszy inwestycyjnych.
Tutaj regulaminy: Promocja IKE Subiektywnie (kliknij ten LINK) oraz Promocja IKZE Subiektywnie (kliknij ten LINK)
Jeśli będziesz potrzebował/a porady, który albo które fundusze inwestycyjne w ramach tych kont IKE lub IKZE powinieneś/powinnaś wybrac na początek, napisz e-maila na maciej.samcik@subiektywnieofinansach.pl. Postaram się pomóc i naświetlić różnice między poszczególnymi sposobami lokowania w fundusze.
———————————————
Finansowy wyścig wieloetapowy
Czasem frustruje nas, że mamy mało kapitału na start. I to mało w sensie ścisłym: 1000 zł, albo mniej niż 10.000 zł. To nie powód do zmartwień. Priorytetem jest systematyczność i nauka gromadzenia oszczędności – zamiast wydawania pieniędzy na rzeczy, które natychmiast tracą dużo na wartości. Z pewnością w domowym budżecie są rezerwy żeby część wynagrodzenia, albo nieplanowane większe wpływy, premie przeznaczać na fundusz lokowania oszczędności.
Z czasem to zaprocentuje, a inwestowanie i oszczędzanie to raczej wyścig o długości Tour de France, a nie jednodniowy klasyk kolarski. Im mamy więcej pieniędzy, tym łatwiej one na nas pracują, ale żeby to osiągnąć, będziemy potrzebować czasu. I to liczonego w latach, a nie miesiącach czy w kwartałach.
Wniosek? Udział na „wzrostowych”, ale wiążących się z ryzykiem rynkach zwiększajmy powoli. Czyli jak? Rozkładajmy zakupy w czasie i dokładajmy kolejne przelewy np. co kwartał. Ważne żeby nie tracić na regularności wpłat. I żeby myśleć o tym w perspektywie co najmniej 10-20 lat. Wtedy niegroźne nam bedą ani wojny handlowe, ani ekscentryczni politycy rządzący dziś światem.
——————————————————–
Partnerem cyklu „Wyciskanie emerytury” są fundusze inwestycyjne AXA.
źródło zdjęcia:PixaBay