Miliony turystów przeżywają tego lata stres związany z płatnościami w obcych walutach. Jedni drżą o to, czy starczy im gotówki wymienionej w kantorze przed wyjazdem, inni zastanawiają się jak znaleźć tani kantor na miejscu, a jeszcze inni – czy da się wyjąć trochę grosza z miejscowego bankomatu. Wszyscy razem – jak zabezpieczyć tę gotówkę przed złodziejami.
Teoretycznie istnieje proste rozwiązanie – wziąć ze sobą taką kartę płatniczą, która nie wiąże się z wysokimi kosztami przy jej używaniu za granicą. Wtedy tam gdzie się da – płacimy kartą (tak jak w kraju), nie przejmując się czy wystarczy gotówki, a co najwyżej czy saldo na koncie się nie „skończy”. A gdzie się nie da – płacimy gotówką wyjętą z zagranicznego bankomatu, dostosowując wartość wypłaty do potrzeb.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Jeszcze kilka lat temu takich kart nie było i każda próba użycia „polskiej” karty za granicą kończyła się kosztami wynoszącymi 5-10% wartości transakcji. To oznaczało, że każdy 1000 zł wydany za granicą „kosztował” dodatkowo od 50 do 100 zł w spreadach i prowizjach. Masakra.
Teraz większość banków ma karty wielowalutowe lub bezspreadowe i warto taką właśnie kartę zabrać za granicę. Tutaj macie listę takich kart.
Warto tylko przed wyjazdem sprawdzić czy nasz bank w ramach usługi wielowalutowej lub bezspreadowej obsługuje walutę kraju, do którego jedziemy. Zwykle banki „obsługują” najpopularniejsze waluty (euro, dolara, funta, czasem waluty krajów skandynawskich lub ościennych), ale przy mniej popularnych może się okazać, że jednak czekają nas jakieś przewalutowania.
Pozabankowe aplikacje. Wszystko jedno, której używam?
Dlatego niektórzy urlopowicze – niezależnie od tego jak bardzo banki chwalą swoje karty wielowalutowe albo bezspreadowe – i tak zabierają za granicę karty i aplikacje pozabankowe. Takie, które specjalizują się w niskokosztowych transakcjach w najróżniejszych walutach.
Najpopularniejszą tego typu aplikacją jest Revolut, którego używa już pół miliona polskich podróżników. Ale oczywiście nie jest to jedyny dostawca tego typu usług. Są i inni: DiPocket, Monese, Igoria, N26, Mistertango, Curve… Sprawdzałem warunki ich działania w tym wpisie – polecam.
Porównywanie pozabankowych aplikacji do płacenia za granicą jest dość ryzykowne, bo poza podstawowymi kwestiami – łatwość i natychmiastowość doładowania karty pieniędzmi, liczba obsługiwanych walut, funkcje aplikacji mobilnej obsługującej transakcje, sposoby płacenia (tylko kartą czy również płatności mobilne?) – liczą się też warunki finansowe. A więc kursy, po jakich przeliczane są transakcje.
Z tymi kursami oczywiście różnie bywa. Spready nie w każdej pozabankowej aplikacji są sztywne, czasem zależą od waluty, dnia tygodnia (w Revolucie w weekendy jest drożej), a pewnie też i od konkurencji między aplikacjami.
Pytacie czasem: czy to przypadkiem nie jest tak, że wszystkie wymienione wyżej aplikacje i karty działają mniej więcej tak samo i nie ma znaczenia, którą wybierzecie? Cóż, że działają mniej więcej tak samo – nie da się ukryć. Wszystkie służą do płacenia i wszystkie zapewniają niższe koszty wymiany walut. Jedna aplikacja jest wygodniejsza, w drugie wydanie karty nie jest darmowe, ale istota jest zawsze ta sama: używanie karty poza granicami kraju musi być tanie.
Postanowiłem sprawdzić jak to działa w praktyce. Udałem się „służbowo” do dwóch krajów, w których obowiązuje inna waluta, niż złoty. W jednym przypadku było to euro, a w drugim – korona czeska. Zabrałem ze sobą „naładowane” pieniędzmi karty kilku pozabankowych firm, by sprawdzić czy któraś z nich oferuje płatności za granicą na warunkach jakoś szczególnie odbiegających – in plus albo in minus – od pozostałych.
Do Czech mam za darmo. Ale z czym? Z Revolutem, DiPocket, Curve, N26, Monese, Igorią?
W Czechach wszystkimi kartami robiłem zakupy o porównywalnej wartości, plus minus 50 zł. I patrzyłem na warunki wymiany walut na poszczególnych kartach. Porównałem je z ceną pieniądza na rynku międzybankowym (a nie z kursami NBP, które są trochę „teoretyczne”). To właśnie różnica między ceną waluty na rynku międzybankowym a tą oferowaną przez aplikację stanowi jej zysk. Co się okazało?
Przypomnijmy – gdybym używał normalnej, „polskiej” karty płatniczej, obłożonej prowizjami, spreadami i tymi wszystkimi „przyjemnościami”, dzięki którym banki na nas zarabiają, to każda 50-złotowa transakcja mogłaby mnie kosztować średnio 2-3 zł dodatkowych obciążeń. A jak to wyglądało w moich „testach”?
Revolut – najpopularniejsza aplikacja pozabankowa do taniego płacenia za granicą zaoferowała mi wymianę waluty o ok. 10 gr. drożej, niż wynosił kurs międzybankowy na 50-złotowej transakcji.
DiPocket – w tej aplikacji nie ma kart walutowych, każda karta jest „przywiązana” do konkretnej waluty (dwa konta i dwie karty można mieć za darmo). Płaciłem kartą złotową, a nie w walucie kraju „docelowego” (czyli świadomie naraziłem się na co najmmiej jedno przewalutowanie). Na 50-złotowej transakcji aplikacja „nabiła” ok. 60 gr. dodatkowego spreadu ponad kurs międzybankowy.
Monese – to karta i aplikacja, która – dla odmiany – występuje tylko w wersji eurowej. Największym problemem jest więc jej „doładowanie”, bo użycie do tego celu karty polskiego banku może narazić na koszty (mnie naraziło). Ale sama płatność była tania – na 50-złotowej transakcji (równowartość w euro) Monese zaproponowała mniej więcej 15 groszy dodatkowego swojego zarobku.
N26 – to niemiecki bank występujący wyłącznie w formule mobilnej i internetowej. Tutaj też karta jest w euro, a dodatkowo można ją doładować tylko zwykłym przelewem (czyli nie jest to natychmiastowe). Ale po przejściu przez tę niedogodność samo płacenie jest już tanie – zapłaciłem równowartość 25 gr. spreadu na transakcji o równowartości ok. 50 zł.
Curve – na koniec użyłem aplikacji i karty Curve. Ona działa nieco inaczej, niż wszystkie pozostałe. Można ją skojarzyć z dowolną „polską” kartą i tym samym ta karta staje się… bezspreadowa. Ja przypiąłem do Curve kartę kredytową Citi Simplicity. Gdybym płacił kartą Citi za granicą, nadziałbym się na 6% spreadu. Ale dzięki usłudze Curve ta sama karta została obciążona kosztami zaledwie 4 gr. powyżej kursu międzybankowego dla 50-złotowej kwoty transakcji.
IgoriaCard – testowałem też kartę Igoria, ale efekty tego testu są dla mnie nieczytelne. Płaciłem kartą wielowalutową, a zasiliłem pieniędzmi wyłącznie subkonto złotowe. Igoria poinformowała mnie więc e-mailem, że nastąpiło przewalutowanie transakcji, ale nie podała kursu przeliczeniowego. Igoria nie ma apikacji mobilnej, co dodatkowo utrudnia ocenę. Szacuję, że spread na tej transakcji wyniósł ok. 1 zł.
Czas na podsumowanie. Wyjąwszy przypadek IgoriaCard – ta usługa jest dla mnie zbyt niewygodna, definitywnie z niej rezygnuję – mamy sytuację, w której aplikacje DiPocket, Revolut i Curve zaserwowały spread od 4 gr. do 60 gr. na każdych 50 zł, zaś Monese i N26 – równowartość 15-25 gr. dla transakcji o równowartości 50 zł w euro.
W tyn przypadku „pozamiatał” Curve. Niezależnie od tego widać, że karty pozabankowe pozwalają sporo zaoszczędzić. Gdyby nie chodziło o 50 zł, lecz o 1000 zł, to koszt przewalutowania przy ich użyciu wyniósłby – w zależności od karty, aplikacji i warunków rynkowych – od 1 zł do 13 zł. W porównaniu do „normalnej” karty polskiego banku, który nałożyłby ok. 6% kosztu (czyli 60 zł) mówimy o naprawdę dużych oszczędnościach.
Warto pamiętać, że karty pozabankowe mają limity – zwykle nie można bez opłat wymienić więcej, niż równowartość kilkuset, kilku tysięcy euro. Przeważnie jest to limit miesięczny. I to jest ich słabość (można ją znieść, wybierając opcję płatną, za kilkanaście, kilkadziesiąt złotych miesięcznie).
Hiszpania: płacenie mobilne i bezspreadowe. Kto wygrywa?
Następnie udałem się do Hiszpanii, gdzie – jak wiadomo – podstawową walutą jest euro. Tutaj utrudniłem sobie zadanie, bowiem postanowiłem, że z kart będą korzystał głównie przez smartfona – a więc przypinając je do jednej z dwóch usług płatniczych: Google Pay lub Apple Pay.
To oznaczało, że z palety kart odpadło kilka, które nie dadzą się „włożyć” do smartfona. M.in. mój ulubiony Curve, którym swietnie zarządza się z poziomu smartfona, ale niestety płatność wymaga już posiadania fizycznej karty Curve. Do eksperymentu zakwalifikowały się karty DiPocket (działa w G Pay), Monese (działa w Apple Pay) oraz Revolut (działa w obu systemach).
Tego samego dnia każdą z tych kart dokonałem płatności o mniej więcej tej samej wartości w południowej Hiszpanii. W przypadku każdej z tych kart wyglądało to nieco inaczej, bo niektóre z nich trzeba było zasilić, w innych przerzucić kasę między subkontami. Jak to wyglądało konkretnie?
Revolut: w jego przypadku sprawa była najprostsza. Wystarczy, że mam na jednym z subkont w Revolucie wystarczające pieniądze, a aplikacja sama zrobi potrzebne przewalutowania. Zasiliłem więc Revoluta kwotą ok. 300 zł (bez prowizji, bo zasilałem polskie subkonto kartą kredytową w złotych), a potem zapłaciłem 60 euro w sklepie. Z konta zniknęło 259,58 zł, co oznaczało przewalutowanie po kursie 4,32 zł.
DiPocket: Tutaj niestety nie mają karty wielowalutowej – w ramach portmonetki utrzymuję więc dwie karty: złotową oraz eurową. I dwa subkonta w tych walutach. Zanim użyję karty w euro muszę zasilić subkonto w złotych (bez prowizji, w ciężar polskiej karty płatniczej), a potem przerzucić te pieniądze na subkonto w euro. Tak właśnie zrobiłem i przewalutowanie „poszło” po kursie 4,35 zł, czyli nieco gorszym, niż revolutowy. Potem już poszło z górki – płatność mobilna w euro kartą w euro bez żadnych prowizji i przewalutwań.
Monese: Z tą aplikacją jest jeden drobny problem – zarówno subkonto, jak i karta jest w euro. A to oznacza, że koszty powstają na etapie zasilenia portmonetki. Jeśli zasilam kartą w złotych, to kurs niekoniecznie jest bardzo korzystny. W moim przypadku zasilenie Monese polską kartą debetową odbywało się po kursie 4,53 zł. Później oczywiście płaci się już bez żadnych prowizji. Można też zasilać Monese kartą w euro (to już odbyło się bez żadnych kosztów), ale powstaje pytanie: po jakiego diabła uzywać Monese jeśli ma się kartę eurową? No, chyba, że ta karta eurowa nie działa w Apple Pay, a Monese – i owszem.
Na koniec skonfrontowałem wyniki tego eksperymentu z płatnościami kartą bankową. Jedna to była karta bezspreadowa, a druga – tradycyjna, ze spreadem. Płatność kartą bezspreadową została przeliczona po kursie 4,37 zł, zaś kartą złotową bez funkcji bezspreadowej – po kursie 4,63 zł.
Widać więc, że Revolut i DiPocket mają porównywalnie dobre warunki (aczkolwiek Revolut jest nieco wygodniejszy). Usługa bezspreadowa od banku dodaje kilka groszy, a płatność tradycyjna – nawet kilkanaście groszy. Macie własne doświadczenia płatnicze z tych wakacji? Dawajcie znać!