Opóźnienia w budowie elektrowni atomowych – świat ma kłopoty? Na szczycie klimatycznym COP28 pod koniec ubiegłego roku Stany Zjednoczone i 21 innych krajów zobowiązało się do potrojenia mocy energetyki jądrowej do 2050 r. Większość zachodnich rządów – z wyjątkiem Niemiec – obecnie inwestuje w energetykę jądrową, ale wygląda na to, że te inwestycje będą mocno opóźnione. Coraz więcej pytań jest też o przyszłość polskiego atomu
Nie da się osiągnąć zerowej emisji netto do 2050 r. bez wzrostu udziału energetyki jądrowej w dostarczaniu energii – to zdanie wypowiedział podczas konferencji COP28 John Kerry, amerykański senator i wysłannik prezydenta Joe Bidena. Dziś elektrownie atomowe dostarczają ok. 10% światowej energii elektrycznej, a na świecie działa ok. 440 reaktorów. Dla porównania: ponad połowa światowej energii jest produkowana z węgla (35%) lub z gazu ziemnego (23%).
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Gigantyczne opóźnienia w budowie elektrowni atomowych
Dziś na świecie jest tylko 13 krajów, które wyprodukowały co najmniej jedną czwartą energii elektrycznej w elektrowniach jądrowych. Rekordzistą jest prawdopodobnie Francja, która uzyskuje ok. 70% energii ze swoich 56 reaktorów atomowych. W USA pracuje ponad 90 reaktorów.
Krótko pisząc: jeśli mamy mieć czystą energię, węgiel i atom muszą się zamienić rolami – z atomu powinniśmy produkować co najmniej 30% światowej energii, a z węgla i gazu nie więcej niż 20%. Reszta zapewne może pochodzić z energetyki odnawialnej – czyli z wody, wiatru i słońca. Kłopot w tym, że w ciągu 30 lat to się może nie udać.
„Obywatele, rządy i my, ludzie branży… wszyscy staliśmy się zbyt optymistyczni” – powiedział Ian Edwards, dyrektor generalny kanadyjskiego giganta inżynieryjnego AtkinsRéalis. W wywiadzie dla Financial Times. Jego zdaniem plan potrojenia produkcji energii z atomu w ciągu 25 lat jest niemożliwy do realizacji. Już dziś widać ogromne opóźnienia w realizacji trwających projektów (a w budowie jest ok. 50 nowych reaktorów).
Dwa z najbardziej dojmujących przykładów to projekt Hinkley Point C w Wielkiej Brytanii realizowany przez francuskiego giganta energetycznego EDF oraz elektrownia jądrowa Vogtle w USA, którą buduje (a w zasadzie rozbudowuje) wykonawca amerykański. Oba projekty złapały duży poślizg.
Na początku tego roku EDF ponownie przesunął przewidywany termin rozpoczęcia eksploatacji Hinkley Point C na lata 2029-2031, choć pierwsze reaktory miały ruszyć już w 2025 r. Koszty projektu również poszybowały – do szacowanych obecnie 43,5 mld dolarów z początkowo budżetowanych 23 mld dolarów.
Z kolei w elektrowni jądrowej Vogtle latem zeszłego roku rozpoczął działalność pierwszy nowy reaktor jądrowy uruchomiony w Stanach Zjednoczonych od 2016 r. Budowa dwóch kolejnych rozpoczęła się w 2009 r. Początkowo zakładano, że koszt wyniesie 14 mld dolarów, a komercyjna działalność rozpocznie się w 2016 r. (Vogtle 3) i 2017 r. (Vogtle 4). Projekt złapał znaczące opóźnienia budowlane, a oprócz tego znaczne przekroczenie zakładanych kosztów – obecnie 30 mld dolarów. Także w tym przypadku przekroczenie kosztów jest dwukrotne.
Wszystkie najważniejsze informacji o światowym przemyśle elektrowni jądrowych znajdziesz na stronie www.world-nuclear.org.
Polski atom też złapał poślizg
Polska – najbardziej uzależniony od węgla kraj w Europie – jest jednocześnie jednym z nielicznych, w których nie ma żadnej elektrowni atomowej. Za rządów PO-PSL powstała spółka, która miała rozpędzić inwestycję, ale skończyło się na „przepaleniu” 100 mln zł na pensje prezesów. Potem przyszła era PiS i kult węgla (a potem – dla odmiany – wysadzanie w powietrze niedokończonych elektrowni węglowych). A teraz kryzys energetyczny popchnął polityków do odkurzenia atomowych planów.
Na papierze są plany, by zbudować dwie albo trzy elektrownie atomowe i inwestować w rozproszone małe reaktory SMR (to nowa technologia, na wstępnym etapie rozwoju). Ale nikt jeszcze nie policzył, na ile energii z atomu nas stać i skąd weźmiemy na to pieniądze.
Wydaje się, że pierwszą elektrownię zbuduje w Choczewie na Pomorzu amerykańska firma Westinghouse i że będą to trzy reaktory w cenie szacowanej pierwotnie na 80-100 mld zł. Ten projekt zapewni nam prawdopodobnie jakieś 5% zapotrzebowania na energię w kraju. Nie wiadomo, jakie są losy drugiego projektu, który prowadzą dwie polskie firmy – państwowa PGE i PAK należący do Zygmunta Solorza – z koreańską firmą KHNP. Poprzedni premier mówił też o trzeciej elektrowni atomowej.
W Choczewie w maju ruszyły dopiero badania geologiczne. Do rozpoczęcia budowy jeszcze daleko, choć na przyszły rok rząd zarezerwował na ten cel 4,6 mld zł w projekcie budżetu państwa. Umowa z konsorcjum Bechtel-Westinghouse na budowę elektrowni atomowej została podpisana rok temu. Ale technicznie budowa może ruszyć najwcześniej w 2026-2027 r. Najpierw musi być gotowy projekt, decyzja lokalizacyjna, pozwolenie na budowę oraz dopięte finansowanie. Koszt odsetek od długoterminowych obligacji to często ponad połowa łącznych kosztów budowy.
Kilka dni temu polski internet zapłonął na wieść o likwidacji zespołu ds. energii jądrowej w Ministerstwie Klimatu i Środowiska. Od razu pojawiły się spekulacje, że to zamieszanie personalne może opóźnić budowę „atomówki” o kolejne miesiące. Co prawda departament nie tyle zlikwidowano, ile przeniesiono do Ministerstwa Przemysłu (bo to ono ma teraz nadzorować budowę „atomówki”, ale zmiany personalne chyba będą głębsze, bo pracę stracił dyrektor tegoż departamentu, czyli osoba bardzo dobrze zorientowana w projekcie:
Ministerstwo Klimatu już jakiś czas temu wypuściło informację, że pierwsza polska elektrownia atomowa może być uruchomiona dopiero w 2040 r. (potem tę wieść skorygowało, ale i tak poszła w świat). Oznaczałoby to aż 6-7 lat opóźnienia względem pierwotnego harmonogramu. Biorąc pod uwagę kończący się czas eksploatacji elektrowni węglowych, może to oznaczać, że wpadniemy w „lukę energetyczną”. Owszem, są dni, w które prawie cała potrzebna Polsce energia jest produkowana przez OZE, ale realnie źródła odnawialne gwarantują nam (niezależnie od okoliczności) 20-25% potrzebnej energii.
Wiele zależy od zaplanowania logistyki oraz podpisania umów z dostawcami części. Na niektóre czeka się – od momentu podpisania kontraktu – pięć-sześć lat. Aktualności dotyczące postępów w projekcie można obserwować na stronie spółki Polskie Elektrownie Jądrowe.
Naturalny uran, czyli nowa technologia obiecująca jądrowy renesans
Część analityków obawia się „atomowej pułapki”, czyli tego, że uciekając od węgla i gazu w niezależność energetyczną, wpadamy z deszczu pod rynnę. Surowce potrzebne do budowy OZE oraz uran zasilający elektrownie atomowe leżą bowiem w dużej części w chińskiej i rosyjskiej ziemi.
Naukowcy oczywiście pracują nad rozwiązaniem tego kłopotu. Ratunkiem może być technologia CANDU (Canada Deuterium Uranium). W dużym skrócie wykorzystuje ona tlenek deuteru – czyli ciężką wodę – jako schładzacz całego systemu. Oprócz tego może pracować z naturalnym – niewzbogaconym – uranem i wykorzystywać go jako paliwo, co jest bardzo znaczącą zmianą w kontekście uniezależnienia się od rosyjskich surowców.
Na razie jest, jak jest, czyli Unia Europejska podwoiła import rosyjskiego paliwa jądrowego w ubiegłym roku. Inna sprawa, że jest to „zasługa” państw z byłego bloku sowieckiego takich jak Czechy i Słowacja, które potrzebują rosyjskich surowców do napędzania swoich starszej daty elektrowni – przynajmniej tak wynika z analizy organizacji pozarządowej Bellona, która do swoich wniosków doszła na podstawie danych Eurostatu i międzynarodowej służby handlowej ONZ Comtrade.
Stany Zjednoczone intensyfikują własne dostawy paliwa jądrowego i technologii, w tym wspomnianych przed chwilą innowacyjnych projektów reaktorów. Rosnące ceny uranu skłoniły amerykańskich producentów do ponownego uruchomienia opuszczonych kopalń uranu, które nie były eksploatowane od ponad dekady, bo się to nie opłacało.
Oprócz tego Stany Zjednoczone inwestują w rozwój małych reaktorów (SMR) reklamowanych obecnie jako przyszłość energetyki jądrowej. W tym tygodniu TerraPower, firma pracująca nad rozwojem małoskalowych reaktorów jądrowych, wspierana przez Billa Gatesa, ogłosiła, że rozpoczyna budowę swojego reaktora nowej generacji w Stanach Zjednoczonych już tego lata.
W tym przypadku mowa o technologii Natrium, która charakteryzuje się reaktorem wyposażonym w szybkie chłodzenie sodem. Oprócz tego występować ma także system magazynowania energii oparty na soli stopionej. Demonstracyjny zakład Natrium ma zostać zbudowany w pobliżu wycofywanego zakładu węglowego w Kemmerer w stanie Wyoming.
Wyścig o zmianę miksu energetycznego coraz bardziej przypomina wyścig z czasem. Trzykrotne zwiększenie udziału energii atomowej w światowym popycie wydaje się coraz mniej prawdopodobne, nawet jeśli uda się w dużej części uniezależnić od dostaw uranu od takich państw jak Chiny czy Rosja.
zdjęcie tytułowe: world-nuclear.org