Sejm uchwalił ustawę, która w pierwotnej wersji miała ustalać zasady odwalutowania kredytów frankowych i eurowych – i tym samym spełniać obietnicę wyborczą PiS i prezydenta sprzed czterech lat – ale ostatecznie mówi tylko o pożyczkach dla tych posiadaczy kredytów, którzy nie radzą sobie z ich spłatą. Komu to pomoże? I jakie korzyści daje kredytobiorcom?
Cel uchwalenia tej ustawy jest znany: partia rządząca postanowiła za wszelką cenę zamknąć sprawę obietnicy wyborczej złożonej frankowiczom przed wyborami prezydenckimi w 2015 r., żeby w obecnie trwającej kampanii się z niej za bardzo nie wyśmiewano (przynajmniej w związku z realizacją tej konkretnej obietnicy, bo przecież kilka innych zagadnień zostało potraktowanych przez Prawo i Sprawiedliwość poważniej, niż frankowicze ;-)).
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Tak PiS walczył z frankami, czyli zamiast limuzyny będzie „resorówka”
Wyśmiewać się i tak będą, bo po pierwsze uchwalona ustawa z pomocą frankowiczom ma niewiele wspólnego (to tak jakby obieceli ci w prezencie samochód, a dostałbyś resorówkę), a po drugie już samo przypominanie jak partia rządząca i prezydent walczyli z materią, by spełnić swoje obietnice, jest niezłym żartem.
Pamiętacie? Najpierw kandydat na prezydenta Andrzej Duda obiecywał, że jak frankowicze na niego zagłosują, to on doprowadzi do przewalutowania im kredytów po kursie z dnia ich zaciągnięcia. Potem tę obietnicę powtarzali kandydaci PiS na parlamentarzystów, ministrów, sekretarzy i podsekretarzy stanu, premierów oraz wicepremierów.
A jak już oni wszyscy głosy zdobyli, to mieliśmy najpierw projekt „rozmiękczający” franka (dalsze spłacanie rat kredytu frankowego z ulgą w postaci odpisywania od długu części nawisu kursowego), potem prezydent chciał założyć frankowi „czapkę”, czyli przewalutować kredyty po kursie sprawiedliwym, a wreszcie zapragnął oddać kredytobiorcom spready. Po drodze był kabaret w postaci Rady Profesorów, którzy radzili prezydentowi wielowariantowo ;-).
Historia prezydenckich potyczek z frankiem: Tak prezydent chciał rozmiękczać franki. A tak chciał zakładać im czapkę. A jeszcze wcześniej chciał umarzać wszystkim wszystko. A potem poprosił o pomoc profesorów, którzy byli wialowariantowi
W końcu – gdy wszystkie te koncepcje zostały wyśmiane – powstał projekt ustawy, który osiągnął sukces największy, bo rozśmieszył nawet samych frankowiczów. Czyli pomysł z Funduszem Wsparcia, do którego banki by wpłacały pieniądze, a potem dobrowolnie dogadywały się z wybranymi posiadaczami kredytów walutowych po jakim kursie można by je odwalutować.
Zamiast przewalutowania będą… pożyczki. Nie tylko dla frankowiczów
Uchwalanie ustawy, która nie podoba się nikomu (nie tylko bankom i niezależnym ekspertom, ale i samym zainteresowanym) to średni interes przed wyborami, więc na koniec przyjęto ustawę-minimum. Czyli taką, która pozwoli odhaczyć „pomoc dla frankowiczów”.
Ustawa oferuje pożyczki osobom nie radzącym sobie ze spłatą kredytów hipotecznych (złotowych i walutowych). Brzmi znajomo? I słusznie. Jest to po prostu rozszerzenie funduszu, który został utworzony na mocy ustawy uchwalonej w poprzedniej kadencji parlamentu.
Fundusz słabo działał – po pieniądze zgłosiło się zaledwie kilkaset osób – bo z jednej strony zawierał dość trudne do spełnienia warunki, a po drugie zrzutka banków była warunkowa (to, co nie zostałoby wykorzystane z wniesionej puli 600 mln zł, wracało do skarbców). Banki więc szukały dziury w całym, by wsparcia udzielać jak najmniejszej liczbie osób i wnioski były odrzucane pod byle pretekstem.
Jak ma być teraz? po uchwaleniu ustawy z funduszu będzie można skorzystać o ile „pochwalimy” się: statusem bezrobotnego – tu bez zmiam – lub wysoką relacją raty kredytowej do dochodów (ale „załapią się” ci, którzy 50% dochodu przeznaczają na raty, teraz jest 60%), albo niskim dochodem (ok. 1200 zł na osobę w rodzinie po odliczeniu raty kredytu, dwa razy więcej, niż teraz).
Okres spłaty pożyczki będzie wydłużony do maksymalnie 12 lat, co oznacza, że raty – nawet jeśli wsparcie trzeba będzie zwrócić – staną się jeszcze mniej zauważalne w domowych budżetach. Kwoty też będą większe. Będzie można korzystać z przejęcia płacenia rat przez bank nawet przez trzy lata (dwa razy dłużej, niż teraz) oraz dostawać nawet 2000 zł miesięcznie (teraz tylko 1500 zł).
To oznacza, że nawet posiadacze stosunkowo dużych kredytów, którzy popadli w tarapaty (bezrobocie, niskie dochody) będą mogli scedować na Bank Gospodarstwa Krajowego przejęcie ich rat w całości, a nie tylko w części. Maksymalnie „nowy” fundusz będzie mógł wypłacić potrzebującemu 72.000 zł zwrotnej pomocy.
„Uwolnienie” pieniędzy z raty pomoże spłacić inne, drogie pożyczki?
Generalnie wciąż mówimy tu o zwrotnych pożyczkach (ale nie oprocentowanych i bardzo długoterminowych), dostępnych dla osób, które nie mają pracy, na ratę przeznaczają połowę tego co zarobią (lub więcej), albo po spłacie raty zostaje im mniej, niż 1200 zł na osobę w rodzinie.
Bardzo „rozluźniający” będzie zwłaszcza ten ostatni warunek (do tej pory niskie dochody na osobę w rodzinie były „skuteczną” podstawą tylko 15% wniosków). W ustawie chyba została opcja umorzenia części długu, ale przez osiem lat po zwrocie wsparcia trzeba będzie terminowo spłacać kredyt, a dopiero po tym będzie można poprosić Radę Funduszu o umorzenie pozostałej części. Jest to więc raczej opcja teoretyczna.
Oczywiście: z punktu widzenia frankowiczów, którzy liczyli na ustawowe odwalutowanie kredytów, to nie jest żadna atrakcja, że będą mogli przez trzy lata nie płacić rat, a potem tę ulgę będą mogli zwracać w miniratkach.
Ale z punktu widzenia osób, które rzeczywiście mają problem ze spłatą kredytu i oceniają go jako przejściowy (czyli spodziewają się, że ich kłopoty finansowe da się „posprzątać” w ciągu trzech lat) jest to pewien pomysł na podratowanie płynności finansowej – np. pospłacanie w tym czasie innych, wyżej oprocentowanych kredytów.
Ile osób może przyjść po pożyczkę z miniratką?
Ilu osób może hipotetycznie objąć fundusz? Według ostatnich danych KNF kredytów, które mają wskażnik DTSI – czyli rata do wysokości dochodu – powyżej 50% jest w Polsce jakieś 200.000 i są warte łącznie 45 mld zł (z czego 30 mld zł to złotowe). Dzieląc łączną kwotę przez liczbę kredytów otrzymujemy średni kredyt wart 130.000 zł.
Gdyby przyjąć, że to kredyt na 25 lat to rata wynosi jakoś koło 800 zł. A gdyby wszyscy posiadacze tych kredytów zgłosili się po wsparcie, trzeba by przejąć przez trzy lata opłacanie rat o wartości 5 mld zł.
Do tego trzeba dodać hipotetycznie jakieś parę osób, które przyjdą po wsparcie z tytułu bezrobocia oraz dość dużą grupę „uprawnionych” z tytułu niskich dochodów na osobę w rodzinie pozostających im do dyspozycji po spłacie raty. W zeszłym roku z ponad 200.000 udzielonych nowych kredytów aż 50.000 stanowiły te udzielone osobom zarabiającym mniej, niż 4.000 zł, zaś 4.200 kredytów dostały osoby z dochodem poniżej 2.000 zł.
Te ostatnie (czyli 2% wszystkich) w zdecydowanej większości „załapią się” na kryterium dochodowe, bo ich raty zapewne przekraczają 800 zł miesięcznie. Do tego dojdzie być może też mała część osób, które zaciągnęły kredyt i mają dochody w przedziale 2.000-4.000 zł
Przy założeniu, że kredytobiorców jest dwóch (to dotyczy pewnie większości kredytów), siłą rzeczy dochód na osobę to 1.000-2.000 zł. I po uwzględnieniu raty kredytu może spaść poniżej 1.200 zł. Zakładam, że może to dotyczyć co dziesiątego kredytu z tej grupy – czyli kolejnych 4.500 kredytów z tych, które zostały udzielone w zeszłym roku.
Gdyby rozszerzyć tę analizę na cały portfel kredytów udzielonych w poprzednich latach, to okazałoby się, że parametr dochodowy dotyczyłby 5% wszystkich kredytobiorców – czyli 210.000 ludzi.
Trudno powiedzieć na ile zazębia się grupa 200.000 kredytów, w których rata przekracza 50% dochodów kredytobiorców oraz grupa kredytobiorców (oszacowałem ją, bardzo nieprecyzyjnie, na 210.000 osób), w której dochód na osobę po uwzględnieniu comiesięcznych spłat spada poniżej 1.200 zł. Ale pewnie są to dość zbieżne ze sobą grupy.
Można więc przyjąć tezę, że banki hipotetycznie będą musiały pożyczyć klientom bez procentow te 4-5 mld zł i to pod warunkiem, że przyjdą po nie wszyscy uprawnieni. A to mało prawdopodobne, bo trzyletnie przejęcie spłaty rat i to w ramach pożyczki .
A co z frankowiczami? Banki wciąż mają czas, by wykorzystać mój pomysł „Franek 1000+”
Bankowcy więc na tym projekcie zdecydowanie wygrywają. A co z frankowiczami? Cóż, prezes Jarosław Kaczyński wskazał im jakiś czas drogę: „idźcie się sądzić”. Frankowicze mają już w tej dziedzinie sukcesy zarówno na niwie lokalnej (Sąd Najwyższy zmienia zdanie w sprawie przewalutowania umów), a za chwilę mogą mieć też w ręku orzeczenie europejskiego sądu TSUE, które może sprawić, że z odwalutowaniem prawie każdego kredytu poradzi sobie nawet najmniej rozgarnięty prawnik.
Tak właśnie stało się z opłatami likwidacyjnymi w przypadku polis inwestycyjnych. Sądy przyjęły pewien standard postępowania i klienci wygrywali sprawy niemal hurtowo, aż doszło do tego, że firmy ubezpieczeniowe oddają im pieniądze nawet bez procesu, którego wynik jest oczywisty.
Jeśli linia orzecznicza Sądu Najwyższego się utrzyma, a z TSUE nadejdą dobre dla frankowiczów wieści (podobno orzeczenie może być jeszcze przed końcem lata), to nie wykluczałbym, że banki same zaczną proponować klientom ugody, czyli zwrot części „strat” bez konieczności prowadzenia sprawy sądowej.
Pamiętacie? Zgłosiłem kiedyś program „Franek 1000+” – wtedy bankowcy nie skorzystali, ale może teraz moja koncepcja wyda im się bardziej interesująca?