Zadziwiające i pozornie sprzeczne z intuicją zjawisko polskiego rynku pracy – dane pokazały, że najwięcej zarabiają w Polsce pracownicy w okolicach czterdziestki. A im osoba starsza, tym statystycznie mniej zarabia. To odwrotnie niż w wielu krajach Zachodniej Europy. Jakie są przyczyny tego, że urodzeni w latach 70. XX wieku i wchodzący na rynek pracy w czasie transformacji ustrojowej otrzymują niższe wynagrodzenia? Sprawdzam kilka hipotez
Dla przypomnienia – jeszcze na początku XXI wieku, przed wielkim kryzysem finansowym, struktura wynagrodzeń w Polsce była progresywna. Na start młody człowiek zarabiał nieco ponad 60% średniego krajowego wynagrodzenia. Pracownik koło trzydziestki mógł liczyć już na 100%. Doświadczone osoby u szczytu kariery, czyli w okolicach 60. roku życia, zarabiały przeciętnie 130-150% średniej krajowej.
- Czym różni się oszczędzający Niemiec lub Francuz od Polaka? Jakie rodzaje lokat bankowych chwytają nas za serce? Niemiecka aplikacja to sprawdziła [POWERED BY RAISIN]
- Co z dobrymi czasami, które miały nadejść dla funduszy inwestujących w obligacje? Które fundusze warto wybierać? Nieoczywiste rady eksperta [POWERED BY UNIQA TFI]
- Tak Szwajcarzy walczą o dostęp do gotówki. Co do sekundy mierzą czas dostępu każdego obywatela do najbliższego „wodopoju”. Banki, poczta, bankomaty… [POWERED BY EURONET]
W trakcie pierwszej dekady lat dwutysięcznych coś się jednak zmieniło – poprawił się nieco punkt startowy, ale to w grupie 40-latków wynagrodzenia były najwyższe. Zarobki osób po 45 roku życia zmniejszyły się (relatywnie) i były nawet niższe od średniej krajowej dla pracowników przed sześćdziesiątką.
Ten trend utrzymuje się do dzisiaj. Czy pokolenie urodzone w epoce Gierka, czyli w latach 70. XX wieku, ma niższą wartość dla pracodawców? A może wchodzenie na rynek pracy w okresie załamania gospodarczego końcówki PRL i wysokiego bezrobocia okresu transformacji ustrojowej spowodowało nienaprawialne szkody?
Demografia sprzyja urodzonym w latach 70.?
Dobro, które jest rzadkie i trudno dostępne, jest wyceniane przez rynek zawsze lepiej. W drugą stronę – im czegoś jest pod dostatkiem, tym jednostkowa wartość jest niższa. Ekonomiści ostrzegają, że ze względu na starzenie się społeczeństwa może brakować rąk do pracy. Jeśli podaż pracy – czyli liczba pracowników – nie zaspakaja popytu ze strony firm, pojawia się silna presja na płace. Gdy zaś chętnych do zatrudnienia nie brakuje, to przedsiębiorcy mają silniejszą pozycję negocjacyjną i nie muszą się licytować na pensje.
Może więc jest kwestią demograficzną to, że 55-65-latkowie mają dzisiaj niższe płace niż 30-40-latkowie? Jest prawdą, że pod koniec lat 60. ubiegłego wieku liczba urodzeń zaczęła rosnąć. Ten drugi powojenny boom trwał przez całe lata 70., a swój szczyt osiągnął w połowie lat 80.
Patrząc jednak na liczby, nie można uznać, że „dzieci Gierka” zalały rynek pracy i przez swoją liczebność konkurowały o stanowiska i płace, czego efektem miałyby być dzisiaj ich mniejsze wynagrodzenia niż pokolenia urodzonego 10 czy 20 lat później. W 2022 r. osób w wieku 55-64 lata było w Polsce 4,6 miliona, tych w przedziale 35-44 lata zaś – ponad 5,9 mln, a 45-54 – niemal 5,1 mln.
Nie sama liczebność pokolenia tłumaczy jego pozycję na rynku. Sprawdziłem więc, jaka jego część pracowała. W 2004 r. było zatrudnione 1,8 mln osób w wieku 25-34 lata, a drugie tyle 35-44-latków. Każda z tych grup stanowiła 29% ogółu pracujących w gospodarce.
Obecnie, czyli prawie 20 lat później, zatrudnienie znacząco się zwiększyło. Dość przypomnieć, że w latach 2003-2004 przypadł szczyt bezrobocia III RP, gdy wskaźnik przekraczał 20%. Dzisiaj notujemy ok. 5% bezrobocia.
Pracowników w wieku 45-55 lat jest w Polsce 2,3 mln, zaś tych o 10 lat starszych – prawie 1,3 mln. Biorąc pod uwagę, że mówimy o mężczyznach w wieku przedemerytalnym, a w przypadku części kobiet – emerytalnym, to bardzo wysoki wynik.
Dla porównania – w 2004 r. w grupie 55-59 lat pracowało 13% osób. Teraz jest to prawie 40%! Wśród tych między 60 a 65 rokiem życia jest zatrudnionych ok. 16,5%, a na początku XXI wieku było to niecałe 5%. Nie można więc „dzieciom Gierka” odmówić pracowitości.
Luka płacowa w tych samych zawodach
Jedną ze wskazywanych przez badaczy przyczyn ogólnej luki płacowej jest to, że mężczyźni dominują w zawodach wysokopłatnych – takich jak programiści czy menedżerowie. Czy podobnie jest z luką wiekową?
Niestety GUS nie podaje zestawień, które pokazywałyby strukturę wiekową zatrudnienia w ramach pojedynczych zawodów. Z danych można jednak wyczytać, jak kształtują się wynagrodzenia w ramach tych samych stanowisk według wieku i stażu pracownika.
Pod względem liczby przepracowanych lat sytuacja wygląda „normalnie”. Im pracownik ma więcej „na liczniku”, tym przeciętnie więcej zarabia. Tak jest na wszystkich poziomach kariery: od pracowników wykonujących prace proste przez robotników przemysłowych po specjalistów.
Jedynym wyjątkiem mogą być menedżerowie, którzy – wg danych GUS – mając mniej niż 2 lata stażu, zarabiają więcej niż ci, którzy przepracowali już ponad 5 lat. Przypuszczam jednak, że to raczej jakiś statystyczny ewenement – nie ma wielu prezesów od razu po studiach – może być więc tak, że w tej kategorii mieszczą się szefowie startupów albo powołane do zarządu „na przyuczenie” dzieci właścicieli firm. Gdyby pominąć „dyrektorów-praktykantów”, to krzywa także dla kadry kierowniczej wyglądałaby podobnie jak w innych zawodach.
Gdyby jednak to samo ćwiczenie przeprowadzić nie według stażu pracy, tylko według wieku, to wnioski będą inne. Wraca zjawisko, które widać było także na poziomie całego rynku pracy – najwięcej zarabiają 30-40 latkowie. Osoby, których PESEL zaczyna się od cyfry 7, już na takie pieniądze nie mogą liczyć.
Trzeba zrobić jednak pewne zastrzeżenie, że dane o stażu pracy i o wieku mogą nie do końca być kompatybilne. Dla GUS najwyższa kategoria w pierwszym z tych zestawień to staż 20 lat i więcej. A tyle można mieć przepracowane już po czterdziestce. Interesująca nas kategoria wiekowa, czyli ludzie między pięćdziesiątką a sześćdziesiątką, urodzeni w latach 70., mogą mieć po 30 i 40 lat stażu. GUS już jednak tego nie rozróżnia.
Rynek pracy ceni kompetencje
W dyskusji, która toczyła się w komentarzach pod pierwszym artykułem na temat wiekowej luki płacowej, pojawiła się ciekawa hipoteza.
„Wydaje mi się, że starsze pokolenia mogły kiepsko znieść edukację w szalonych latach 90. i wcześniej. W świecie globalnego biznesu język to podstawa i chyba można przypuszczać, że czym dalej w las, tym jest z tym gorzej. Zresztą jeszcze w moim pokoleniu w mniejszych ośrodkach angielski i niemiecki wchodził dopiero jako język do szkół (w momencie wymierania nauczycielek rosyjskiego)”
– sugeruje czytelnik Piotr. Jak to jest z tą znajomością języków? Z pomocą przychodzi Eurostat. Najstarsze dane pochodzą co prawda z 2007 r., jednak zmiana, jaka się dokonała na przestrzeni kolejnych 15 lat, może rzucać sporo światła na tę kwestię.
W 2007 r. przynajmniej jeden język obcy znało około 40% osób wieku 25-55 lat. Różnice między pokoleniami wynosiły plus minus 2%, czyli bardziej w granicach błędu statystycznego niż realnych różnic. Słabiej wypadały osoby 55+, gdzie taką umiejętnością chwaliło się 34%. Piętnaście lat później młodsze pokolenie wyraźnie w tym przeważa.
Wśród trzydziesto- i czterdziestolatków obecnie (a właściwie w 2022 r.) ponad połowa zna przynajmniej jeden język obcy. A wśród pięćdziesięcio- i więcej-latków – jest to już około 40%. Jeśli języki miałyby być argumentem za różnicowaniem wynagrodzeń, to obecnie luka w tych kompetencjach jest wyraźna. Kilkanaście lat temu jej nie było.
Podobnie sytuacja wygląda z wyższym wykształceniem. W 2004 r., jak podaje Eurostat, dyplomem legitymowało się 23% osób w wieku 25-34 lata. Wśród starszych grup wiekowych ten odsetek wynosił kilkanaście procent.
Teraz wyższe wykształcenie ma 42% trzydziestolatków i 46% czterdziestolatków. Starsze pokolenia mocno jednak odstają. Niecałe 30% osób 45-54 lata ukończyło studia. A tylko 18% z najstarszej grupy wiekowej może się pochwalić takim osiągnięciem.
Migracje, negocjacje i postawy życiowe urodzonych w latach 70.
W komentarzach pod artykułem „Pokoleniowa luka płacowa straszy na Zachodzie…” nasi Czytelnicy przedstawili kilka naprawdę ciekawych hipotez, które mogą wyjaśniać, dlaczego osoby urodzone w latach 70. mają niższe wynagrodzenia.
„Migracja ze wsi do miast. Migrują zazwyczaj ludzie młodzi za pracą w dużym mieście. Zgodnie z tymi statystykami 30-latka pracująca w korpo na szeregowym stanowisku zarobi 1,5 tego, co jej matka pracująca w małym sklepiku/poczcie w jakiejś małej miejscowości. Czyli w statystykach mamy tu ujemną lukę płacową. Problem w tym, że za tą najniższą krajową w miasteczku da się nieźle żyć, a za 1,5 najniższej krajowej w Warszawie pewnie żyć się nie da”
– napisał użytkownik oxo. Intuicyjnie wydaje się to hipoteza zgodna z doświadczeniem. Obserwujemy przecież istotne migracje z terenów wiejskich do miast. Ale to nie jest do końca precyzyjne stwierdzenie. Dokładniej chodzi o ruch ludności z terenów peryferyjnych w kierunku aglomeracji. Napływy mieszkańców notują wsie leżące blisko dużych ośrodków, populacja zmniejsza się także w małych miasteczkach np. na obrzeżach województw.
Na to wszystko jednak trzeba nałożyć starzenie się społeczeństwa. W 2004 r. wg danych GUS w Polsce było 15,3 mln osób w wieku 18-44 lata, z czego 62% mieszkało w miastach. W 2022 r. – już to tylko 13,6 mln, a w miastach zamieszkuje z tej grupy 59%. To jednak nie oznacza, że zarabia się tam, gdzie się mieszka. Spis Powszechny z 2021 r. pokazał, że 5,2 mln pracowników (czyli prawie 40%) dojeżdża do pracy do innej gminy.
Jednoznaczne potwierdzenie lub zaprzeczenie tej hipotezy wymagałoby dużo bardziej zaawansowanych analiz demograficznych. Jest to jednak niezwykle ciekawa obserwacja. Podobnie jak komentarze innych użytkowników.
„Wydaje mi się, że ryzyko utraty starszego (50+) pracownika z powodu podjęcia decyzji o zmianie pracy jest dla pracodawcy mniejsze niż w przypadku osoby młodszej. Mamy teraz możliwości choćby emigracji zarobkowej i taka przeprowadzka będzie łatwiejsza dla osoby z mniejszym bagażem życiowym”
– sugeruje Jacek. W podobnym kierunku rozważania prowadzi Tomek.
„[…] 3. Młodsze pokolenie potrafi zawalczyć o swoje prawa i upomnieć się o wyższą pensję, nawet pod groźbą zwolnienia z pracy – dla pracownika wychowanego w kulturze szanowania pracy jest to nie do pomyślenia.
4. Starsi pracownicy, kilka lat przed emeryturą, chociażby nie otrzymali już żadnej podwyżki, to i tak się nie zwolnią, bo po prostu chcą „dociągnąć” do emerytury – co pracodawcy bezlitośnie wykorzystują.
5. Młodzi po prostu zmieniają częściej pracę, nie tkwiąc w firmie, która nie potrafi ich docenić, na co starsi nie mają siły ani ochoty.”
Ponownie są to argumenty, które na wyczucie wydają się mocne. Niestety nie ma twardych badań, które mogłyby jednoznacznie potwierdzić lub zaprzeczyć. Tym bardziej że pojawiają się badania takie jak opublikowany niedawno raport UCE Research i RISIFY.pl pt. „Czego boją się młodzi Polacy?”, który pokazał, że wśród największych lęków młodych ludzi są obawy finansowe: o brak pieniędzy (47%) i o utratę pracy (24%). Może to sugerować, że wcale młodzi nie są tacy skłonni, by stawiać kwestie zatrudnienia na ostrzu noża. Nie wiemy jednak, czego obawiają się starsze pokolenia.
Nie ma łatwych odpowiedzi
Konkluzja, moim zdaniem, jest banalna. W czasach mediów społecznościowych, gdy proste recepty najlepiej się klikają, a próby objaśnienia świata muszą mieścić się w ramach jednego tweeta, warto pamiętać, że w życiu nic nie jest takie proste.
Kuszące jest łącznie zdarzeń w pary – jeden skutek, jedna przyczyna. Wtedy łatwo komuś – czy to politykom, czy to marketingowcom – przekonać odbiorcę, że wystarczy jedno rozwiązanie. „Za wszystkie Twoje problemy odpowiada COŚ. Kup nasz produkt, zagłosuj na naszą partię, a usuniemy COŚ. I problemy też znikną.”
Dlaczego osoby urodzone w latach 70. mają niższe pensje? W tytule prowokacyjnie nazwałem to pokolenie „dziećmi Gierka” i „ofiarami Balcerowicza”. Pewnie dla kibiców jednej czy drugiej ideologii przedzieranie się przez kolejne akapity i wykresy analizujące trendy wynikające z danych było rozczarowaniem. Nie mam prostej odpowiedzi na tytułowe pytanie.
Pewnie demografia nie pomagała. Załamanie się PRL i ideologiczne szkolnictwo także odbiło się na perspektywach. Trudne początki gospodarki rynkowej i wysokie bezrobocie pozostawiło trwałe blizny. Zmian w mentalności pokoleniowej, w etosie pracy nie można pominąć. I trzeba o tym pamiętać, gdy następnym razem ktoś będzie próbował zwalić całą winę na jeden czynnik. Nie dajcie się nabrać na intelektualne lenistwo.
Źródło zdjęcia: Michel Huhardeaux/Flicr (CC BY-SA 2.0)