Bankowcy tłumaczą, że nie mają interesu w tym, by podwyższać oprocentowanie depozytów, ponieważ popyt na kredyty jest niewielki, a banki to tylko handlarze pieniędzmi. Płynność sektora bankowego jest wysoka i zapewne jeszcze wzrośnie. Czy to oznacza, że oprocentowanie depozytów już nie wzrośnie? A może bankowcy blefują? Czy w przeszłości można było dostrzec związek między sytuacją na rynku kredytowym a tym, ile możemy zarobić na bankowej lokacie?
Jesienią ubiegłego roku rozpoczął się cykl podwyżek stóp procentowych. Każda decyzja Rady Polityki Pieniężnej o podwyżce powoduje, że automatycznie podnosi się poprzeczka maksymalnego oprocentowania pożyczek gotówkowych czy kart kredytowych. W górę poszedł też wskaźnik WIBOR, od którego bezpośrednio zależy oprocentowanie m.in. kredytów hipotecznych, choć w ich przypadku oprocentowanie nie zmienia się automatycznie, lecz w cyklach trzy lub sześciomiesięcznych.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Polacy ponosili coraz wyższy koszt obsługi kredytów, a oprocentowanie depozytów stało w miejscu. Skąd taka niesprawiedliwość? Bankowcy używali często tego argumentu: nie podnosimy oprocentowania depozytów, bo ich nie potrzebujemy. A nie potrzebujemy, bo sektor bankowy jest nadpłynny.
W uproszczeniu oznacza to, że na depozytach leży więcej pieniędzy niż wynosi wartość kredytów. Gdyby było odwrotnie, a więc akcja kredytowa by rosła, banki musiałyby ściągać z rynku więcej depozytów. A to da się zrobić tylko w jeden sposób – podwyższając ich oprocentowanie.
Prawdą jest – jak mówią bankowcy – że sektor bankowy jest obecnie nadpłynny. Jak wynika z moich obliczeń, na koniec maja 2022 r. relacja wartości kredytów do depozytów wynosiła 82%. Pisząc w liczbach bezwzględnych, wartość depozytów jest mniej więcej o blisko 300 mld zł wyższa niż udzielonych kredytów. W przeszłości – od mniej więcej 2007 r. do 2018 r. – mieliśmy do czynienia z odwrotną sytuacją – banki miały „grubszy” portfel kredytowy niż depozytowy.
Przeczytaj też: Aż trzy rekordy na rynku depozytów! Czy wreszcie doczekaliśmy się licytacji banków o nasze oszczędności? I czy to potrwa dłużej?
Płynność sektora bankowego wpływa na oprocentowanie depozytów?
Ale czy rację mają bankowcy, przekonując, że stopień płynności sektora bankowego ma wpływ na oprocentowanie depozytów? Czy między tymi wskaźnikami zachodzi korelacja? Postanowiłem to sprawdzić.
Najpierw, bazując na danych publikowanych przez Narodowy Bank Polski, policzyłem „wskaźnik płynności”, a więc stosunek wartości kredytów do depozytów. Wziąłem pod uwagę kredyty i depozyty dla klientów indywidualnych i firm. Następnie na czerwoną linię płynności nałożyłem średnie oprocentowanie nowo udzielanych depozytów (granatowa linia) – to średnia również dla osób fizycznych i firm. Porównuje dane od 2005 r., ponieważ od tego roku dostępne są statystyki banku centralnego dotyczące średniego oprocentowania depozytów.
Poniżej zobaczycie te same zjawiska, tylko podane w inny sposób. Czerwona linia zamiast wskaźnika płynności pokazuje, o ile wartość kredytów przewyższa lub jest mniejsza od wartości depozytów. Niezależnie od tego, w jaki sposób spojrzymy na relację „płynność kontra oprocentowanie depozytów”, przekonamy się, że korelacja zachodzi.
Widać ją zwłaszcza w 2007 r. Przypomnę, że był to okres boomu na rynku kredytów mieszkaniowych, który załamał się w wyniku globalnego kryzysu finansowego, często nazywanego kryzysem zaufania. To właśnie wtedy instytucje finansowe przestały sobie ufać, a rynek pożyczek międzybankowych praktycznie zamarł.
By finansować akcję kredytową, banki rozpaczliwie próbowały pozyskać depozyty od klientów. Oferty lokat na 8–10% w skali roku nikogo wtedy nie dziwiły, choć inflacja była wówczas znacznie niższa. Akcja się bankom udała. Klienci rzucili się na lokaty i z początkiem 2009 r. banki zaczęły obniżać oprocentowanie depozytów.
Spadek płynności (więcej kredytów niż depozytów) obserwowaliśmy też w 2011 r. I wówczas oprocentowanie lokat też poszło w górę. A od 2012 r. obserwujemy stopniowy wzrost płynności banków i obniżanie się oprocentowania lokat.
Oprocentowanie depozytów już nie wzrośnie?
Najciekawsze i najważniejsze jest oczywiście to, co dzieje się obecnie. Od początku 2021 r. płynność sektora utrzymuje się mniej więcej na stałym poziomie (82–83%). Ale od połowy ubiegłego roku banki zaczęły podnosić oprocentowanie depozytów. Wzrosło ono średnio z 0,1% w sierpniu 2021 r. do 3,8% w maju 2022 r.
Skoro poziom płynności banków właściwie stoi w miejscu, to jak wytłumaczyć wzrost oprocentowania depozytów w ostatnich miesiącach? Teoretycznie, patrząc przez pryzmat zapotrzebowania banków na finansowanie, podnoszenie oprocentowania depozytów nie ma uzasadnienia. Równie dobrze banki mogłyby nadal nam płacić za depozyty średnio 0,1%, czyli tyle, ile jeszcze w połowie ubiegłego roku.
Tyle teoria. Pamiętajmy, że bank to instytucja, której podstawową działalnością jest gromadzenie depozytów i udzielenia kredytów. Jeśli kredyt jest drogi, a na depozycie klient zarabia 0%, to w praktyce bank przestaje być bankiem i staje się firmą pożyczkową.
Wzrost oprocentowania depozytów w ostatnich miesiącach należy tłumaczyć czynnikami „nierynkowymi”. Kilka miesięcy temu premier Mateusz Morawiecki zagroził bankom wprowadzeniem regulacji, jeśli te nadal będą trzymać nasze oszczędności na marny procent. Niedawno tę groźbę powtórzył Jarosław Kaczyński. Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać.
Oferty uatrakcyjniły banki „państwowe”, a że to najwięksi gracze, pozostałe instytucje też musiały coś zrobić z oprocentowaniem depozytów. Wydaje mi się też, że bankowcy uznali, że trochę przeginają, bo różnica między oprocentowaniem depozytów i kredytów stawała się coraz większa. Elementarne poczucie uczciwości podpowiadało zapłacić klientom nieco więcej odsetek.
Wreszcie pojawiła się konkurencja w postaci równie bezpiecznych jak depozyty obligacji skarbowych. Od lat Polacy mogą ulokować oszczędności w obligacjach indeksowanych inflacją. Problem z nimi jest taki, że trzeba zamrozić pieniądze na 4 lub 10 lat, a my lubimy „krótsze” inwestycje.
Ale od czerwca w ofercie jest nowy rodzaj obligacji, m.in. roczne z oprocentowaniem równym stopie referencyjnej NBP. Polacy rzucili się na nie jak na świeże bułeczki. W czerwcu rząd sprzedał obligacje za rekordowe 14,1 mld zł, choć boom na obligacje skarbowe może mieć też ciemne strony. Jakie? Przeczytacie w felietonie Maćka Samcika.
Co będzie dalej z oprocentowaniem depozytów? W niektórych bankach można dziś zarobić 6–7% w skali roku. Płynność sektora jest wysoka, ale należy spodziewać się, że jeszcze wzrośnie, spada bowiem akcja kredytowa. Z ekonomicznego punktu widzenia bankom nie opłaca się „wojenka o depozyty”.
Poza tym ostatnią podwyżkę stóp procentowych (o 0,5 pkt proc.) można nazwać symboliczną, na co zresztą zareagował wskaźnik WIBOR. Jeszcze 7 lipca WIBOR 3M wynosił 7,14%, 12 lipca spadł poniżej psychologicznej bariery 7% (do 6,99%). Może to zwiastować koniec podwyżek stóp procentowych, a w połączeniu z rosnącą nadpłynnością sektora bankowego prawdopodobnie to sygnał, że maksymalne oprocentowanie najlepszych na rynku depozytów nie skoczy wyżej niż 6–7% w skali roku. W takiej sytuacji może to być najlepszy moment na założenie dłuższego depozytu.
Źródło zdjęcia: Maciej Bednarek