Revolut ma problem? W tym roku na wakacjach po raz pierwszy od dawna karta Revolut kurzyła się bezczynnie w moim portfelu! Do płacenia bez prowizji w zupełności wystarczyły mi… karty bankowe. Ale spokojnie: banki doganiają Revoluta tylko w niektorych miejsach na świecie
Niedawno postawiłem na „Subiektywnie o finansach” tezę, że jeśli banki będą oferowały tylko 70-80% funkcjonalności oferowanych przez aplikacje typu Revolut, to te ostatnie będą miały problem z pozyskiwaniem nowych użytkowników. Oczywiście, zawsze będą miały swoich „wyznawców”, miłośników antysystemowej „niegrzeczności”, ale z punktu widzenia przeciętnego użytkownika przewaga konkurencyjna nie będzie znów aż tak duża.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Tego jeszcze nie grali. Revolut niepotrzebny?
Podróżowałem w tym roku po południowej Hiszpanii. Wcześniej przy tego typu wypadach – do Niemiec, Austrii, Francji… – obowiązkowym wyposażeniem mojego portfela była karta Revolut albo podobna (niemal identyczne funkcjonalności ma IgoriaCard od polskiej firmy, funkcjonującej pod naszym nadzorem bankowym).
Czytaj też: IgoriaCard, czyli być jak Revolut. Tylko po polsku
Tym razem też „napełniłem” Revoluta (najpierw złotówkami z karty kredytowej, a potem skonwertowałem to jednym klikiem na „twardą walutę” po bardzo dobrym kursie). Ale karta… się nie przydała.
Co się dzieje? W Polsce jest już siedem banków, które mają w ofercie karty wielowalutowe. Wystarczy taką kartę zamówić do konta i w ogóle nie trzeba się przejmować przewalutowaniami. Tak się składa, że używam jednego z tych banków i tym samym mogłem sobie taką kartę wyrobić. Płaciłem nią na wakacjach i kursy, po których przewalutowywano mi transakcje wcale nie różniły się znacząco od tych, które miałem w Revolucie.
Poza tym we wszystkich największych bankach są już kantory walutowe online, w których można wymienić walutę i przenieść ją na subkonto walutowe (otwiera się je niemal jednym kliknięciem przez internet). Do subkonta walutowego można sobie wyrobić kartę walutową (w większości z tych banków są one tanie w użytkowaniu albo np. płaci się tylko roczną opłatę za użytkowanie). Jako rezerwową kartę na wakację wziąłem więc kartę walutową w euro, zasilaną przez smartfona z bankowego kantoru online.
Czytaj też: Porównanie kart wielowalutowych oferowanych przez banki
Mając dwie takie karty – wielowalutową oraz eurową sprzężoną z kantorem online – byłem wystarczająco dobrze „zaopatrzony” przez bank, by nie potrzebować w ogóle karty Revolut. Czy to koniec Revoluta? Oczywiście nie. Po pierwsze są osoby, które mają konta w bankach mniej rozwiniętych technologicznie, nie oferujących kaet wielowalutowych oraz kantorów online. Po drugie Revolut oferuje coraz więcej usług dodatkowych, także nie będących standardem we wszystkich bankach. A po trzecie…
Czytaj też: Czy warto zapłacić 50 zł miesięcznie za czarną kartę Revolut? Prześwietlam!
Pan Jakub donosi z Rumunii. „Testowałem i wracam do gotówki”
Odezwał się do mnie na Facebooku pan Jakub, mój stały czytelnik – mam w stosunku do niego wyrzuty sumienia, bo od dawna nie mogę zmieścić na „Subiektywnie…” jego krwistej historii z Deutsche Bankiem w tle – przedstawiając wynik eksperymentu polegającego na używaniu karty płatniczej w Rumunii – kraju, gdzie nie obowiązuje żadna z globalnych walut (euro, dolar, funt, frank).
„Przed wyjazdem na wakacje do Rumunii główną kwotę wziąłem w gotówce – w euro (wymienionym w kantorze internetowym). Na miejscu wymieniałem euro na leje w bankach i kantorach. Wykonałem także dwie testowe transakcje kartowe: pobrałem 200 lei z bankomatu i zapłaciłem za benzynę 200 lei. Wszystko po to, aby mieć porównanie”
– opowiada pan Jakub. Oczywiście płatności kartowe nie odbywały się ani kartą wielowalutową, ani walutową denominowaną w lejach, bo banki nie oferują takiej waluty w swojej „wielowalutowości” (są wyjątki, ale mówimy o kartach dostępnych przede wszystkim dla VIP-ów). Karty wilowalutowe i walutowe można mieć z reguły tylko w najpopularniejszych walutach globalnych.
Efekty porównania: gotówkę pan Jakub wymienił po średnim kursie 1 lej po 0,9306 zł (wymiana złoty na euro w e-kantorze i z euro na leje po kursie kantorowym w Rumunii). Wypłatę lejów w bankomacie (też prawdopodobnie przewalutowanie złote-euro-leje) – przewalutowano po kursie 0,9575. Płatność kartą kredytową została przeliczona po kursie 1,0010.
Dodatkowy koszt transakcji bankomatowej w stosunku do używania gotówki i kantorów – 2,8%. Dodatkowy koszt z używania karty kredytowej – 7,5%. A byłoby jeszcze więcej, gdyby pan Jakub nie brał do Rumunii euro („zaliczając” mały spread w e-kantorze), tylko złotówki. W niektórych rumuńskich kantorach można było bezpośrednio wymieniać złote na leje po dobrym kursie.
„Tak oto, dzięki pazerności bankowców, po 20 latach powróciłem do gotówki. Gdybym korzystał z kart kredytowych, na całych wakacjach straciłbym kilkaset złotych. Nazwy banków celowo pomijam; nie sądzę, aby łupieżcze prowizje różniły się pomiędzy poszczególnymi bankami. Drodzy bankowcy, kiedy fintechy i blockchain wyśle was wszystkich na bezrobocie, nie uronię ani jednej łzy. Zdychajcie, tego wam właśnie z całego serca życzę”
– taki przekaz umieścił na koniec swojej opowieści pan Jakub. Czy można się z nim nie zgodzić? 7,5% dodatkowego kosztu używania pieniądza bezgotówkowego za granicą to 75 zł od każdego 1000 zł. Nie ma co kryć – to jest lichwa. I pan Jakub postąpił słusznie, że przeszedł na obrót gotówkowy. To nie chodzi o to, by dodatkowy koszt „bezgotówkowości” był równy zero. Gdyby wynosił 1-2% to byłby słuszna i usprawiedliwiona cena wygody, bezpieczeństwa i oszczędności czasu. Ale 7,5%?
„Nie piszcie mi o Revolucie. Rozważę, jak podda się regulacjom KNF i jurysdykcji polskiego prawa, z Rzecznikiem Finansowym na czele, to wtedy pogadamy”
– dorzuca pan Jakub. Cóż, rzeczywiście, gdyby Revolut nagle przestał działać, to byłoby kiepsko. Można byłoby pisać na Berdyczów, bo podobno na reklamacje odpowiadają tam głównie boty (choć słyszałem też, że jest potężny dział obsługi klienta w Krakowie). Ale nie da się ukryć, że jeśli podróżujemy poza strefę euro, dolara lub funta – wciąż bije banki na łopatki wygodą i funkcjonalnościami. Gdy będę wybierał się do Rumunii – z pewnością wezmę ze sobą Revoluta i będę namiętnie używał. W strefie euro – już niekoniecznie.
Revolut na Majorce: kursy jakby mniej fajne
Inny pan Jakub, również stały czytelnik „Subiektywnie o finansach” donosi mi systematycznie o wszelkich zmianach, które zauważył. I ostatnio zauważył, że kursy wymiany walut w Revolut są jakby mniej korzystne, niż kiedyś.
„Dzisiaj płaciłem dokładnie 1 euro na Majorce za kawę w Mc Donalds’ie. Proszę spojrzeć jaki kurs dostałem od Revoluta – 4.30 zł. To w kantorze w Krakowie dzisiaj euro było po 4.31 zł. Kiedyś te różnice na korzyść Revoluta były znacznie większe”
– pisze czytelnik, który daje Revolutowi żółtą kartkę. Bardzo jestem ciekaw czy Revolut będzie w stanie uciekać do brzodu, oferować nowe funkcjonalności i ściągać pieniądze użytkowników do nowych usług. Banki zaczynają deptać mu po piętach. A sam Revolut ma do opanowania jeszcze duże połacie świata (łącznie z Azją) i może być to dla niego ważniejsze, niż ściganie się z bankami w Europie.
źródło zdjęcia: YesHootsCom/Pixabay