Komisja Europejska w ramach Zielonego ładu chce, żeby do 2030 r. po europejskich drogach jeździło 30 mln zeroemisyjnych aut. Cel ambitny, ale realny, biorąc pod uwagę przyrost nowych samochodów elektrycznych sprzedawanych w Europie. Tylko czy elektryk rzeczywiście jest bardziej ekologiczny od auta spalinowego? Nie w Polsce! U nas kupując auto elektryczne… szkodzisz klimatowi!
„Polska już teraz jest liderem w elektromobilności” – niedawno głosił premier Mateusz Morawiecki. I faktycznie, możemy poszczycić się tym, że w naszym kraju produkuje się najwięcej baterii litowo-jonowych. Ich największym producentem na naszym terenie jest LG Energy Solutions. Z kolei w listopadzie zeszłego roku zapowiedziano kolejną dużą inwestycję koreańskiej firmy SK Nexilis. Nowa fabryka ma pochłonąć 3 mld zł, a firma już zapowiedziała plany budowy kolejnej.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Mamy więc już baterie do samochodów, ale co z pojazdami? Rok 2021 był rekordowy pod względem sprzedaży nowych aut elektrycznych w Polsce. Odnotowano wzrost aż o 93% w stosunku do roku ubiegłego. O 25% zwiększyła się tez liczba ładowarek. Takie dane brzmią imponująco, jednak jeśli spojrzymy na liczby bezwzględne, to nasza ekscytacja trochę przygaśnie.
Po polskich drogach jeździ zaledwie ok. 38 000 samochodów elektrycznych (z tego ponad 19 000 to hybrydy), a więc w rzeczywistości jesteśmy w ogonie Europy.
W ubiegłym, rekordowym dla elektryków, roku, zarejestrowano w Polsce 19 408 sztuk tego typu pojazdów. Łącznie w 2021 r. sprzedano 446 000 aut, co oznacza, że elektryki stanowiły zaledwie 4%. Jeśli porównamy to z innymi krajami Europy, najlepiej pod tym względem wygląda Norwegia. Aż 75% sprzedawanych nowych aut jest tam napędzanych prądem. W czołówce jest Islandia z udziałem 45%, a potem Szwecja – 32%. Nasz premier zapowiadał, że do 2025 r. na polskich drogach powinno być już milion aut elektrycznych, a więc pozostało nam jeszcze wprowadzić zaledwie 962 000 przez najbliższe 3 lata.
Brzmi nierealnie, ale być może premier pokłada ogromne nadzieje w polskiej produkcji samochodu Izera. Koszt budowy samochodu i fabryki szacowany jest na 5 mld zł, a pierwsze samochody mają zacząć wyjeżdżać z linii produkcyjnych pod koniec 2024 r. Ale Tesla była w stanie w 2021 r. sprzedać 936 000 nowych aut, więc dlaczego Izera miałaby nie powtórzyć tego sukcesu?!
Czytaj też: Car-sharing: Dacia Spring wjeżdża do Warszawy. Komu to się opłaci? (subiektywnieofinansach.pl)
Czytaj też: Samochód elektryczny: czy to się może opłacić? Prąd, gaz czy wodór? (subiektywnieofinansach.pl)
Jak zachęcić Polaków do zakupu auta elektrycznego?
W Polsce zarejestrowanych jest 38 mln samochodów osobowych, ale szacuje się, że tych faktycznie użytkowanych jest ok. 24 mln. Po naszych drogach jeździ więc bardzo dużo aut, ale w większości są to stare pojazdy. Wciąż popularną praktyką jest sprowadzanie ich z zagranicy. Średni wiek takiego samochodu to aż 12 lat. Można powiedzieć, że odkupujemy to, czego zachodnie kraje po prostu chcą się pozbyć. Powód takich działań jest prosty. Nowe samochody są dla nas po prostu za drogie.
Skoro mało kto może sobie pozwolić na nowy samochód spalinowy, to co dopiero elektryk, który jest nawet o 70% droższy. Aby ta różnica cenowa była choć trochę mniej przerażająca, w ubiegłym roku rząd uruchomił program Mój Elektryk.
Dofinansowania do zakupu samochodów elektrycznych są dość powszechną praktyką w Europie. W Polsce dodatkowa kwota, o jaką możemy wnioskować, to 18 700 zł, a maksymalna cena samochodu nie może przekroczyć 225 000 zł. Z Kartą Dużej Rodziny limit ulgi wzrasta do 27 000 zł i nie musimy się martwić maksymalną ceną samochodu. O dofinansowania mogą też – na podobnych zasadach – ubiegać się przedsiębiorcy. Wciąż nie są to kwoty, które sprawią, że elektryk stanie się bardziej opłacalny przy zakupie niż spalinowe auto, ale stanowią pewną zachętę dla osób, które mają większy budżet.
Mamy więc metodę marchewki, ale miasta i gminy mogą też zmotywować mieszkańców metodą kija. Pod koniec zeszłego roku weszła w życie ustawa dająca możliwość wprowadzania Stref Czystego Transportu przez samorządy. Do takiej strefy obowiązuje nielimitowany wjazd dla samochodów elektrycznych, zaś dla samochodów, które emitują zbyt dużo toksycznych substancji, mogą obowiązywać pewne restrykcje. Jakie konkretnie, zależy już od samorządu.
Mogą to być dodatkowe opłaty lub całkowity zakaz dla określonych grup pojazdów, np. diesli. Konkretny obszar również zależy od włodarzy miasta czy gminy. Póki co w Polsce nie mamy jeszcze żadnej takiej strefy, ale ustawa obowiązuje raptem od dwóch miesięcy, więc być może coś niedługo się pojawi.
Władze Krakowa już przygotowują się do ustanowienia SCT, rozważając różne scenariusze. W Europie takie obszary obowiązują w 250 różnych miastach. Na właścicieli elektryków w miastach czeka też kilka zachęt np. darmowe miejsca parkingowe czy możliwość jazdy po bus pasach.
Czytaj też: Zielona fala? Sterowanie ruchem? Tak działa inteligentny transport (subiektywnieofinansach.pl)
Dopłaty, większa świadomość kierowców i możliwe ograniczenia w poruszaniu się autami emitującymi szkodliwe substancje prawdopodobnie sprawi, że na polskich drogach będziemy widzieć coraz więcej samochodów z zieloną tablica rejestracyjną. Więcej samochodów elektrycznych na drogach to mniejsze uzależnienie od importu paliw kopalnych i mniejszy smog w miastach. Kluczowa zaletą elektromobilności jest zmniejszenie emisji CO2 do atmosfery. Tylko czy faktycznie w Polsce ten atut aut elektrycznych jest prawdziwy?
Samochody elektryczne nie posiadają rury wydechowej, a więc po drodze nie emitują żadnych spalin. Gdyby po Polsce jeździły tylko takie pojazdy, to moglibyśmy spacerować po mieście bez obawy o nasze płuca (oczywiście poza sezonem grzewczym). Brzmi pięknie do momentu, w którym uświadomimy sobie, że ten prąd do zasilania samochodów jakoś musi powstać.
I tu pojawia się problem. Bo o ile np. w Szwajcarii prąd produkowany jest w elektrowniach atomowych, sprawiając, że elektryki faktycznie są ekologicznym rozwiązaniem, to już w Polsce wygląda to trochę mniej kolorowo.
Czytaj też: Rządowe dopłaty do auta elektrycznego i zastępcze spalinowe. Opłaci się? (subiektywnieofinansach.pl)
Miks energetyczny Polski – jest lepiej, ale ciągle słabo
W 1990 r. aż 96% energii w Polsce było pozyskiwane węgla. Przez lata ten udział stopniowo malał i w roku 2020 udało się zejść poniżej 70%. W tym czasie zwiększył się udział odnawialnych źródeł energii do ok. 16%. Pozostałe źródła to przede wszystkim elektrownie gazowe. Choć idziemy w dobrym kierunku, to niestety tempo zmian jest wciąż zbyt wolne.
To niestety sprawia, że samochody ładowane w Polsce nie są tak ekologiczne jak w innych krajach. Właściwie to w ogóle nie są ekologiczne, przynajmniej tak wynika z danych przygotowanych przez firmę doradczą Radiant Energy Group, na którą powołuje się Reuters. Krajów, w których samochody elektryczne nie przynoszą zakładanych korzyści, są dwa – Polska i Kosowo.
Raport przedstawia, o ile procent możemy zredukować emisję CO2, jeśli wybierzemy elektryka zamiast zwykłego samochodu. I tak: jeżdżąc elektrykiem w Szwajcarii, Norwegii, Francji czy Szwecji te oszczędności wynoszą prawie 100% (w Szwajcarii jest to dokładnie 100%). W tych krajach główne źródła energii to elektrownie jądrowe i wodne, czyli w pełni czyste źródła.
Trochę gorzej wypadają kraje, w których postawiono na odnawialne źródła. Problem z OZE jest taki, że energii pozyskanej w taki sposób nie można tak łatwo magazynować. To sprawia, że „ekologiczność” samochodu elektrycznego zależy od pory dnia, w jakiej go ładujemy. Jak podają autorzy badania, ładowanie samochodu w słoneczne i wietrzne dni pozwala oszczędzić o ok. 16-18% więcej CO2 niż nocą, kiedy sieci zasilane są raczej gazem lub węglem.
Czytaj też: Elektryczny samochód. Zielona rewolucja czy ściema? Ekspert wyjaśnia (homodigital.pl)
Czytaj też: Pięć e-aut, które mogą zmienić nasze życie. Chyba że rewolucja… nas ominie
Czy to oznacza, ze mamy odpuścić rozwój samochodów elektrycznych?
Ten przykry wniosek stawia pod znakiem zapytania zasadność inwestowania w elektromobilność Polski. Wprawdzie dzięki większej liczbie elektryków na naszych drogach ograniczamy smog w miastach, ale nie osiągamy innego kluczowego celu, jakim jest zeroemisyjność.
Czy to oznacza, że powinniśmy dać sobie spokój z modą na elektryki i pozostać przy spalinowych samochodach? Nie tędy droga. Zamiast odpuszczać, powinniśmy się skupić na czystej energii. Odnawialne źródła energii to tylko jeden element, który powinniśmy usprawniać. Niestety pogoda nie zawsze pozwala na wyprodukowanie wystarczającej ilości energii, dlatego musimy inwestować też w inne czyste źródła, przede wszystkim energię jądrową.
Niestety do tej pory nie udało się w Polsce wybudować elektrowni atomowej, ale powoli coś zaczyna się w tym temacie dziać. Lokalizację już wybrano, elektrownia ma powstać na pomorzu w miejscowości Lubiatowo-Kopalino. Pierwszy blok ma zostać uruchomiony do 2033 r., a cała inwestycja zakłada budowę sześciu bloków.
Czytaj też: Plany Apple. Dali nam smartfona, dadzą okulary, a potem… samochód? (homodigital.pl)
źródło zdjęcia tytułowego: Kindel Media/Pexels