„Nie masz licencji taksówkowej? Nie szkodzi, i tak możesz wozić ludzi” – tak zaprasza kierowców do pracy firma przewozowa Bolt na facebookowym profilu. W komentarzach klienci szydzą: „Czy prawo jazdy dla waszego kierowcy też da się użyczyć?”. Tak firmy przewozowe szukają na gwałt kierowców
Uber Lex miało ucywilizować i ustandaryzować jakość usług na taksówkarskim rynku. I zamknąć lukę prawną, w której obok siebie funkcjonowali licencjonowani taksówkarze oraz ich „podróbki”, czyli Bolt, Uber i podobne firmy. Ale ustawa – uchwalona pod naciskiem tradycyjnych, licencjonowanych taksówkarzy – jest dziurawa jak ser szwajcarski.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Co prawda Uber Lex wprowadziło „licencje” dla każdego, kto wozi ludzi, ale są one liberalne – nie trzeba znać dobrze języka polskiego, a także zdawać egzaminu ze znajomości miasta, w którym chce się pracować. Trzeba za to odpowiednio oznaczyć samochód, zapłacić za specjalne ubezpieczenie i zacząć płacić podatki. Część „niedzielnych kierowców” się wycofała z zawodu, bo nie chciała ponosić kosztów początkowych, co przyniosło wzrost cen, przynajmniej wtedy, gdy rośnie popyt klientów na przewozy i widać dojmujący brak kierowców.
Ale jeśli ktoś sądzi, że od 1 października będzie go woził wyłącznie doświadczony kierowca z licencją, to jest w dużym błędzie. Na Facebooku trwa właśnie nabór wśród zupełnie „zielonych” kierowców na taksówki.
Bolt szuka kierowców. Brak licencji? U nas to nie problem!
W moje ręce wpadło ciekawe ogłoszenie zamieszczone w internecie przez firmę Bolt. Dowiaduję się z niego, że firma szuka do pracy kierowców. I wygląda na to, że szuka ich wśród nietypowej grupy ludzi. Brak licencji na wożenie ludzi – od niedawna, przypomnijmy, zliberalizowanej i obowiązkowej – to nie problem. ”Wypis udostępni Ci jeden z naszych partnerów flotowych, a Ty będziesz mógł jeździć i zarabiać kasę”. Bolt na swojej stronie internetowej tłumaczy to tak:
„Wypis z licencji taxi wydawany jest na samochód przedsiębiorcy, który ubiega się o licencję (bądź już ją posiada), a nie na konkretnego kierowcę. Oznacza to, że z jednego auta może korzystać wielu kierowców na zmianę. Dokument zapewnia legalność wykonywania usługi przewozu, jeśli tylko kierowca floty porusza się samochodem z wypisu. Potrzebujesz tyle wypisów, ile posiadasz aut we flocie. Ich koszt nie jest na szczęście duży, bo wynosi 11% ceny wyrabianej licencji. Jeżeli więc licencja kosztuje 200 zł, za każdy wypis zapłacisz 22 zł”
Czy Bolt robi coś nielegalnego? I czy nie wstydzi się – wobec własnych potencjalnych klientów – że próbuje pozyskiwać z rynku ludzi nie mających kwalifikacji charakterystycznych dla zawodowych kierowców chcących wozić ludzi? Czekając na wyjaśnienia firmy (które mam wkrótce dostać) o komentarz poprosiłem Jarosława Iglikowskiego, szefa związku zawodowego zrzeszającego warszawskich taksówkarzy.
Tłumaczy on, że przepisy działają w ten sposób, że firma (może być to jednoosobowa działalność gospodarcza, a i spółka akcyjna), która chce działać w biznesie przewozu osób, musi mieć na to licencję taksówkarską i mieć flotę oznaczonych jak taksówki samochodów (może być to jeden samochód, a może być i 1.000). Taka firma, jak każda inna – może zatrudniać pracowników.
Osoby te mogą pracować jako kierowcy firmy z licencją, ale sami licencji mieć nie muszą. Gdy zatrzyma ich policja do kontroli, mogą pokazać wspomniany przez Bolta „wypis”. Problemem jest to, że firmy, którzy zatrudniają kierowców, mogą nie przestrzegać np. czasu pracy (może nas wieźć przemęczony kierowca, co jest niebezpieczne), albo zatrudnić kierowców tylko na 1/8 etatu, żeby zminimalizować koszty i podatki.
Żeby być kierowcą taksówki nie trzeba mieć licencji taksówkowej – trzeba być zatrudnionym przez firmę (partnera flotowego), która taką licencję ma. Po prostu za jakość usług odpowiada wtedy właściciel floty i to on teoretycznie powinien zapewnić klientowi, że kierowca będzie umiał dowieźć go w miarę komfortowo do celu. Sam kierowca musi mieć ważne badania lekarskie (firmy pomagają je zorganizować w cenie 350 zł – całość trwa 2 godziny) i zaświadczenie o niekaralności (koszt – 30 zł).
No dobrze – ktoś powie, że przecież Uber Lex miał ukrócić kiepską jakość usług i wyciąć „przypadkowych kierowców” z rynku, a zostawić tych doświadczonych, z licencją. Sądząc z liczby komentarzy pod postem na Facebooku z ogłoszeniem Bolta, nie było dobrym pomysłem odkrywać się z tym, że firma szuka ludzi bez kwalifikacji do wożenia klientów. Prawdopodobnie wszyscy przewoźnicy taksówkowi (i quasitaksówkowi – teraz już wszyscy są w jednym worku) szukają rozpaczliwie kierowców. Ale co innego szukać, a co innego o tym pisać. Czy tylko mnie to dziwi?
Bolt nadesłanej do nas odpowiedzi pisze tak:
Wszystkie floty, podmioty wykonujące działalność gospodarczą współpracujące z Bolt muszą posiadać licencję taxi, czyli spełniać wymogi ustawy – bez żadnego wyjątku. Ważnym jest zauważenie, że licencja taxi jest wydawana na podmiot gospodarczy (flotę), a nie na osobę prywatną (kierowcę floty). Wiedząc, że stopa bezrobocia w Polsce rośnie systematycznie od początku roku, postawiliśmy za cel stworzenie alternatywy dla tych poszukujących pracy w tak ciężkiej sytuacji jaką jest pandemia. Naszym celem jest to, żeby osoby prywatne nie bały się formalności związanych z zostaniem kierowcą, szybko znalazły pracę jeśli tego potrzebują dołączając do partnerów flotowych którzy taką licencję taxi posiadają.
Zmiana prawa to nie troska o pasażerów. „Dziwna wojna” z Uberem
Uber Lex powołał nowy rodzaj działalności gospodarczej na rynku: pośrednika w przewozie osób. Żeby parać się tym zajęciem, trzeba mieć licencję, ale to raczej pro forma. Wystarczy 5000 zł kapitału, wpis do CEIDG. Ot, i cała licencja.
Od 1 października dodatkowo każdy samochód powinien być oznakowany (widzieliście te auta taxi-Uber?) i wyposażony w taksometr – może być elektroniczny – w aplikacji. W praktyce nie ma rozporządzenia, które określałoby jakie wymagania ma spełniać taka aplikacja, żeby można ją było używać zamiast taksometru. Jedni uważają, że kierowcy z licencją, ale bez taksometru działają nielegalnie, a inni – że taryfa „z aplikacji” jest w porządku, o ile jest ceną umowną, a więc nieuzależnioną od przejechanych kilometrów (bo wtedy i tak nie ma co mierzyć).
Co z oznakowaniem samochodów? Cały czas możemy spotkać na ulicy oznakowanego Ubera lub nieoznakowanego Ubera. Sytuacji nie pomagają rozwiązać senatorowie (którzy zgłosili taką poprawkę) i posłowie (którzy ją zaakceptowali), bo w ostatniej chwili wprowadzili okres przejściowy – pełne przepisy zaczną obowiązywać dopiero od 1 stycznia 2021 r.
Nowością jest to, że firma z licencją bierze odpowiedzialność za swoich pracowników: za to czy przestrzegają prawa, czy są niekarani, czy mają ważne badania zdrowotne. Jeśli nie, grozi jej kilkadziesiąt tysięcy złotych kary. Wcześniej taki np. Uber twierdził, że jest tylko pośrednikiem i nie ma nic wspólnego z wożeniem ludzi.
Poza tym firma-matka musi ewidencjonować przyjęte zlecenia klientów, zrealizowane przejazdy i mieć listę swoich kierowców. Za wszelkie nieprawidłowości to pośrednik bierze finansową odpowiedzialność, a nie – jak do tej pory – tylko sam kierowca.
Z punktu widzenia pasażera zmienia się to, że jest chyba ciut drożej (bo nowi, licencjonowani pośrednicy mają wyższe koszty funkcjonowania), ale nie mamy żadnej gwarancji, że kierowca będzie doświadczony, że będzie znał miasto. I nie mamy na to – jako pasażerowie – żadnego wpływu.
Tak oto wylewa się dziecko z kąpielą. Gdy Francja i Wielka Brytania wypowiedziały we wrześniu 1939 r. wojnę III Rzeszy, historia nazwała to „dziwną wojną”, bo nasi sprzymierzeńcy nie podjęli żadnych działań. Podobną wojnę wydał rząd aplikacjom przewozowym. Niby ofensywa trwa, ale taka, żeby przypadkiem nikogo nie zranić.
—————————-
POSŁUCHAJ PODCASTU „FINANSOWE SENSACJE TYGODNIA”
W najnowszym odcinku podcastu „Finansowe sensacje tygodnia” o handlu w niedzielę, godzinach dla seniorów, najbardziej podstępnych opłatach bankowych, o Jose Mourinho, nowościach w Google Pay oraz o banku, który nie rozumie słowa „nieco”. Zapraszamy do posłuchania!
Aby posłuchać podcastu kliknij tutaj
—————————–
źródło zdjęcia: Unsplash/Bolt