Na Białorusi trwają protesty i – jeśli będą wystarczająco liczne oraz paraliżujące kraj – być może doprowadzą do obalenia Aleksandra Łukaszenki, dyktatora rządzącego krajem od prawie ćwierćwiecza. Ale czy ewentualna zmiana za sterami może odmienić losy kraju i Białoruś rozpocznie marsz w kierunku zamożnej Europy Zachodniej? A może wręcz przeciwnie? Spojrzeliśmy w liczby, żeby przepowiedzieć przyszłość Białorusi niezależnie od tego, kto nią będzie rządził
Białoruska opozycja domaga się odejścia Aleksandra Łukaszenki, którego dyktatorskie rządy zaprowadziły do więzień dziesiątki tysięcy ludzi domagających się wolności. Na Białorusi jest tak, jak w Polsce za komuny – panuje cenzura, na ulicach rządzą pałki i karabiny, a w kraju żyje się coraz biedniej (choć i tak lepiej, niż na sąsiedniej Ukrainie).
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Kibicujemy Białorusinom w ich walce o wolność i demokrację. ale odpowiedź na pytanie: „co by było, gdyby opozycja przejęła władzę na Białorusi” nie przynosi jednoznacznie optymistycznych wniosków. W sensie gospodarczym jest to kraj tak uzależniony od Moskwy, że trudno sobie wyobrazić jego szybki marsz w kierunku zamożnej Europy (drogą reform typu Balcerowicza lub jakichkolwiek innych).
Białoruś: trzy razy biedniejsza od Polski, ale nie bez sukcesów
Skąd ten wniosek? Najpierw dwa słowa o tym, gdzie jest dziś Białoruś w sensie gospodarczym. To kraj liczący 10 mln ludzi, w którym PKB (czyli wartość dóbr i usług w skali roku) wypracowywane przez przeciętnego mieszkańca wynosi jakieś 5.500 dolarów. Dla porównania: Polska ma ponad trzy razy większe PKB per capita. Czyli Białoruś dzieli pod względem bogactwa tyle od Polski, co Polskę od takich krajów, jak Niemcy, Francja, czy Wielka Brytania. Przepaść.
Gospodarka Białorusi to mniej więcej w 70% firmy państwowe, choć nie oznacza to, że kraj leży w ruinach. Kilka z nich to światowi potentaci – Belaz to największy na świecie producent maszyn dla górnictwa i budownictwa, zaś MAZ – gigant w produkcji ciężarówek. Białoruskie firmy z powodzeniem radzą sobie na świecie w produkcji tramwajów, traktorów i ciągników. Białoruś jest silna w produkcji odzieży i żywności, a ostatnio rozwija branżą informatyczną.
Nie zmienia to faktu, że nie jest to bogaty kraj – poza Mińskiem ludzie żyją za 300-400 dolarów miesięcznie, czyli za pieniądze dwa-trzy razy mniejsze, niż skromnie mieszka się na polskiej tzw. prowincji. Inna sprawa, że Białoruś ma przyzwoitą ochronę zdrowia i wciąż jest w stanie utrzymywać państwo opiekuńcze, więc różnice między bogatymi i biednymi są tam mniejsze, niż w Polsce.
Budżet państwa na Białorusi w 2019 r. wyniósł 39 mld rubli białoruskich (czyli mniej więcej 55 mld zł), co odpowiada 30% PKB tego kraju. Dla porównania: w Polsce państwo zarządzało kwotą 400 mld zł (mniej więcej 20% PKB).
Przez ostatnich parę lat Białoruś odnotowywała nadwyżkę budżetową (w Polsce to wciąż marzenie). Za 84% białoruskich wpływów budżetowych odpowiadają podatki w różnej formie, 11,2% stanowią wpływy zakwalifikowane jako inne, zaś 4,6% budżetu to pozycja o nazwie bezzwrotne wpływy.
Nie do końca wiadomo co to dokładnie oznacza, ale w bardziej szczegółowym raporcie na stronie Ministerstwa Finansów możemy znaleźć pozycję „granty od obcych rządów”. Kwota ta wyniosła 2 mld rubli. Nie ma informacji, z jakiego kraju pochodzą te granty, możemy się jedynie domyślać, że z Rosji.
Gospodarka Białorusi rozwija się wolniutko. Wzrost PKB w 2019 r. wyniósł 1,2%, a średnia pensja to 1.110 rubli, czyli niecałe 1.500 zł. Generalnie szału nie ma. Poniżej wzrost PKB Białorusi w ostatnich latach (dla przypomnienia: Polska w tym czasie „rosła” o 3-4% rocznie).
Białoruś jest członkiem Eurazjatyckiej Unii Gospodarczej, w której skład, poza Białorusią wchodzą Rosja, Kazachstan, Armenia i Kirgistan. Wraz z Rosją i Kazachstanem, Białoruś tworzy również unię celną, więc między tymi państwami nie są pobierane cła – o tym, jak bardzo Białoruś na tym korzysta – jeszcze wspomnimy.
Czytaj też: Białoruś otwiera elektrownię atomową. Jak to możliwe, że ich stać, a nas nie?
Czytaj też: Czego powinniśmy zazdrościć Białorusi? Są tylko trzy kraje w Europie, które tak podeszły do ważnego tematu
Rosja i Białoruś. Odcięcie pępowiny gospodarczej. Będzie bolało
Jak bliskie są powiązania Białorusi z Rosją? Białoruś była częścią Związku Radzieckiego do 1991 r. Jednak nawet po jego rozpadzie bliska więź między tymi dwoma krajami się nie rozpadła. W 1999 r. rządzący do dziś Aleksandr Łukaszenka podpisał z ówczesnym prezydentem – Borysem Jelcynem, umowę o powołaniu Państwa Związkowego Rosji i Białorusi.
Integracja ta miała docelowo dążyć do powołania m.in. wspólnego rządu, polityki zagranicznej, a docelowo również waluty i konstytucji. Kraje miały jednak zachować swoją suwerenność terytorialną i niepodległość. Umowa nie miała jasno określonych ram czasowych, do połączenia państw nie doszło.
Mimo wszystko kraje te są powiązane ekonomicznie, przede wszystkim poprzez handel. 60% białoruskiego importu pochodzi z Rosji i są to głownie surowce – ropa naftowa i gaz. Kolejni partnerzy handlowi z udziałem w handlu poniżej 10% to Chiny, Niemcy, Ukraina i Polska.
Rosja eksportuje surowce do wielu krajów. Kluczowa jest jednak cena, po jakiej Białoruś zaopatruje (a raczej zaopatrywała) się od Rosji. Nasi wschodni sąsiedzi przez lata kupowali od Rosji surowce na bardzo preferencyjnych warunkach i mogli niskim kosztem wytwarzać gotowe produkty lub przetwarzać same surowce, a następnie eksportować je już po rynkowej cenie.
Skąd dokładnie wynikały tak korzystne ceny? Przede wszystkim z cła, a raczej jego braku. Jako członek unii celnej Białoruś kupowała surowce bez cła. Oprócz tego Rosja w ramach dodatkowej zniżki przelewała do Białorusi w postaci dotacji kwoty o równowartości cła eksportowego.
Ale w wyniku braku porozumienia między krajami odnośnie warunków dostaw w styczniu 2020 r. Rosja wstrzymała dostawy ropy na Białoruś i choć w kwietniu zostały one częściowo wznowione, to Białoruś już od początku roku zaczęła się rozglądać za innymi dostawcami. To mocny cios dla Białorusi, biorąc pod uwagę, że jej gospodarka w dużej mierze oparta jest na zarobku ze sprzedaży surowców
Oprócz trudności z dostawami ropy, Białoruś ma jeszcze jeden poważny problem powiązany z importowanym od Rosji surowcem. Od 2018 r. zaczęto w Rosji wprowadzać tzw. manewr podatkowy. Przewiduje on zastąpienie do 2024 r. cła eksportowego podatkiem od wydobycia. Oznacza to, że Białoruś nie będzie już czerpała korzyści z Unii Celnej, nie będzie też dostawała dodatkowych dotacji o równowartości ceł eksportowych.
Taka operacja doprowadzi docelowo do tego, że Białoruś w 2024 r. będzie płacić cenę rynkową za ropę. Kraj zarządzany przez Łukaszenkę utraci więc kluczowy element układanki, który umożliwiał jej generowanie znacznych zysków na odsprzedaży surowców.
Zgodnie z wyliczeniami białoruskiego Ministerstwa Finansów, w wyniku manewru podatkowego w 2019 r. Białoruś straciła ok. 350 mln dolarów (prawie miliard rubli białoruskich). Oznacza to, że prawie jedna trzecia nadwyżki budżetowej Białorusi została wygenerowana m.in. dzięki preferencyjnym cenom ropy.
Straty będą tylko rosły i według wstępnych szacunków ich łączna wartość do 2024 r. ma sięgnąć nawet 11 mld dolarów (czyli 3 mld dolarów rocznie). Przy wartości budżetu Białorusi wynoszącej mniej więcej 15 mld dolarów rocznie mówimy o gigantycznym wzroście wydatków budżetowych.
Międzynarodowy Fundusz Walutowy oszacował jakiś czas temu, że Rosja – poprzez różne mechanizmy „rabatowe” – wpompowała do białoruskiego budżetu państwa mniej więcej 100 mld dolarów w ciągu kilkunastu ostatnich lat. Nawet jeśli to dane zawyżone i nawet jeśli pieniądze płynęły w obu kierunkach, to zapewne 20-25% budżetu państwa Białorusi „wisiało” na pieniądzach z Rosji. To też zapewne część odpowiedzi na pytanie o różnicę w jakości życia na Białorusi i Ukrainie, na korzyść Białorusi oczywiście.
Powiedzmy sobie szczerze: Białoruś oraz Ukraina – dwaj nasi sąsiedzi – przez ostatnie 30 lat tkwili w rozkroku między gospodarką centralnie zarządzaną, a rynkową. I ten rozkrok okazał się bardzo bolesny. W zalinkowanym tekście opisuję sukces gospodarczy Polski w ostatnim 30-leciu, a poniżej macie – już niespecjalnie aktualny, ale wiele mówiący – wykres zmian PKB przypadającego na mieszkańca w różnych krajach-tzw. demoludach. Wiadomo, że to PKB w Polsce nie jest zbyt sprawiedliwie dzielone i w ogóle to jest średni miernik dobrobytu, ale…
Czy Białoruś ma szansę nie zbankrutować bez pomocy Rosji?
Białoruś szuka tańszych dostawców i próbuje dogadywać się z Chińczykami w sprawie ich udziału w prywatyzacji białoruskich firm państwowych (gdyby manewr się udał, to dzięki wzrostowi wydajności i ekspansji mogłyby zwiększyć zyski i dochody do państwowej kasy z dywidend). Sęk w tym, że przestawienie gospodarki na nowe tory to robota na dziesięć lat, a tyle czasu Białoruś nie ma.
Co mogłoby się stać, gdyby protesty Białorusinów podziałały i nową prezydent została Swiatłana Cichanouska? Biorąc pod uwagę, że Rosja w pełni akceptuje sfałszowane wybory i nie wspierała w wyborach opozycji, można dojść do wniosku, że Cichanouska i jej następcy nie będą mieli z Rosją łatwej współpracy.
Współpraca z Rosją w zakresie wymiany surowców i tak już się kończy, i od 2024 r. Białoruś nie będzie czerpała od Rosji żadnych dodatkowych korzyści. Jeśli Łukaszenkę jeszcze uda się pokonać, to nowy prezydent będzie miał bardzo trudny okres. Utrata konkurencyjności wynikająca z cen surowców importowanych od Rosji, ogólne pogorszenie się sytuacji ekonomicznej kraju i panująca pandemia wraz z kryzysem gospodarczym to sytuacja wymagająca szybkich działań.
Teoretycznie Unia Europejska mogłaby przygotować program wsparcia przeżywającej szok „naftowy” gospodarki – prawdopodobnie kilkadziesiąt miliardów euro tanich pożyczek dałoby szansę białoruskiej gospodarce na przekształcenie. Ale po pierwsze Rosja na pewno nie przyglądałaby się bezczynnie i dodatkowo ograniczałaby pole manewru (np. zamykając granice i wprowadzając cła), a po drugie nie ma żadnej gwarancji, że władzy w Mińsku nie przejęliby w demokratyczny sposób politycy gotowi dogadywać się z Rosją.
Białoruś mogłaby sama spróbować pozyskać finansowanie na zmiany gospodarcze, ale pytanie: czy znaleźliby się chętni, by pożyczyć jej pieniądze na warunkach rynkowych. Jeszcze nigdy białoruska gospodarka nie była tak zadłużona. Łączny dług przedsiębiorstw i firm już jest większy od rocznego PKB kraju. Na początek kwietnia 2020 r. długi firm przekroczyły równowartość 260 mld zł.
Wartość białoruskiego rubla spada, a zdolności pożyczania w lokalnej walucie mogą być w przyszłości ograniczone. Pożyczanie w dolarach może być zaś pętlą na szyję. Poniżej kurs białoruskiej waluty w ciągu ostatnich pięciu lat w stosunku do dolara amerykańskiego.
Szansy na poważną woltę dla gospodarki Białorusi chyba więc nie ma. A to oznacza, że jest skazana na słabnięcie i powolne uzależnianie się od Rosji. Niezależnie od tego, kto będzie nią rządził, niestety.
Czytaj też: Jak to się dzieje, że kraje bankrutują? Czy nam też to grozi?
źródło ilustracji: Homoatrox/Wikipedia