W Parlamencie Europejskim pojawiła się propozycja wprowadzenia dodatkowego podatku. Miałby objąć… sprzedawane nam mięso. Wszystko przez to, że mięsożerność szkodzi klimatowi. Czy zrezygnowanie z jedzenia mięsa jest bardziej skutecznym sposobem walki z globalnym ociepleniem, niż elektromobilność, ograniczenie podróży i oszczędzanie energii razem wzięte? Ile powinien wynosić podatek od mięsa, żeby można było jeść kotleta z czystym sumieniem?
Przyznaję się bez bicia – jestem mięsożrecą. Ale niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nie wychował się na schabowych, mielonych i bitkach. Jednak czasy się zmieniają, a wraz z nimi nasza wrażliwość i świadomość. Dziś mięso stoi po ciemnej stronie mocy. Jak obliczył brytyjski instytutu Chatham House produkcja mięsa generuje więcej CO2 niż transport samochodowy, lotniczy i wodny razem wzięte.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Dlatego wieprzowinę odstawiłem na boczny tor, a kurczaki kojarzą mi się tylko z fermami. Ale popełniam grzech ciężki – mam słabość do policzków wołowych i kotelecików jagnięcych, a to przecież najbardziej CO2-twórcze gatunki mięs. Czy aby pomóc klimatowi mam się i tego wyrzec? A może wcale nie muszę? Ile wynosi Polski mięsny ślad CO2 i jak go zmniejszyć?
Będzie podatek od mięsa? Na razie jest w Europie debata na ten temat
W Parlamencie Europejskim na 5 lutego 2020 r. zaplanowano debatę nad propozycją „sprawiedliwego ustalania cen mięsa”. Tak naprawdę chodzi o nowy podatek, zwany dla niepoznaki „opłatą środowiskową” (z ang. sustainability charge). Pomysłodawcą jest koalicja TAPP – w jej skład wchodzą organizacje rolnicze, zdrowotne i ekologiczne. Pomysł jest następujący: od 2022 r. we wszystkich krajach unijnych powinno się doliczać specjalną opłatę do sprzedawanego mięsa.
Dochody z nowego podatku miałyby wynieść 32,2 mld euro rocznie. Zdaniem koalicji TAPP te pieniądze możba by było wykorzystać m.in. na pomoc rolnikom w inwestowaniu w bardziej ekologiczne uprawy i hodowle oraz na dotowanie sprzedaży warzyw i owoców, których wytwarzanie nie szkodzi tak klimatowi.
Inne cele finansowe nowego podatku to „zapewnienie wsparcia finansowego gospodarstwom domowym o niskich dochodach” oraz – to wężykiem – „wspieranie krajów rozwijających się w dostosowywaniu się do zmian klimatu”. Kasa miałaby też pójść na „ochronę lasów i różnorodności biologicznej”. Od debaty w Parlamencie Europejskim do wprowadzenia nowej opłaty jeszcze daleka droga, ale warto się zastanowić ile jest sensu w takich pomysłach.
Czytaj też: A może przesiąść się do samochodu elektrycznego? Czy opłaca się dojazd autem na minuty do pracy?
Czarna krowa, w kropki bordo… Wołowina ma najwięcej za uszami
Stan gry jest taki, że mięso to jeden z największych „trucicieli” ziemi. Dziś produkcja i spożycie mięsa odpowiada za 14% wszystkich gazów cieplarnianych (dane FAO), które związane są z aktywnościami człowieka. Czyli będzie to 7,1 mld ton (Polska emituje 300 mln ton).
Mięso samo w sobie nie jest szkodliwe dla klimatu – szkodliwy jest przemysł hodowlano-przetwórczy i to z kilku powodów, zaś sama odpowiedzialność rozkłada się nierówno między różnymi jego rodzajami. Największymi „zbrodniarkami” są krowy, które dają nie tylko wołowinę, ale też jogurty, mleko, serki, śmietanki, sery – jednym słowem nabiał. Ślad węglowy związany jest z tym, że krowa żyje długo (na tle innych zwierząt hodowlanych), jest duża (pół tony żywej wagi) i dużo je.
W między czasie zużywa zasoby: trawę, paszę, wodę, wydala to, czego nie przetrawiła, a w dodatku wydziela metan, którego efekt cieplarniany jest wielokrotnie większy niż CO2. Żeby wyprodukować 1 kg wołowiny potrzeba aż 6-10 kg paszy (wg niektórych źródeł 30 kg, ale nie jestem „cowboyem” więc trudno powiedzieć, które dane są bliższe prawdzie), a do tego kilkanaście tysięcy litrów wody. W sytuacji, gdy grozi nam susza, to liczby nie bez znaczenia.
Problemem jest nie sama hodowla i zwierzę jako takie, ale narosły wokół mięsa przemysł, czyli produkcja wspomnianych kilogramów paszy, produkcja nawozów, którymi obsypuje się uprawy, karczowanie lasów pod uprawy zbóż na paszę, platikowe tacki i folie na kotlety, a na końcu transport do klienta (oczywiście dieslowską furgonetką).
To nie te czasy, gdy krowa żywicielka utrzymywała małe gospodarstwa. Dziś hodowla zwierząt przypomina bardziej produkcję na wzór tej w fabrykach. Z tą różnicą, że zakłady mają specyficzny produkt, czyli proteiny – białka po prostu.
Ile schabowych rocznie jemy i dlaczego tak dużo?
Samo spożycie mięsnych rarytasów jest związane z zasobnością portfela – im grubszy tym dieta jest bardziej bogata w mięso. Coś powoduje, że gdy już nas stać, to trudno sobie odmówić, pieczeni, gulaszów, kebabów, golnek, udzików itd. Oczywiście, to działa do pewnego poziomu zamożności, powyżej którego dieta staje się bardzie wysublimowana.
W związku z ogromnym skokiem cywilizacyjnym jakie przeżyła ludzkość w ostatnich 50 latach aż pięciokrotnie zwiększyło się spożycie mięsa na świecie. Na początku lat 60. XX w. produkcja mięsa na naszym globie nie przekraczała 70 mln ton, ale z czasem wzrosła do ponad 330 mln ton rocznir. W tym samym czasie liczba ludności wzrosła ponad dwukrotnie – z 3 mld do 7,6 mld.
To jest główny problem związany z emisją CO2 z branży mięsnej, czyli brak umiaru i nadmierne spożycie, przez które rykoszetem dostaje nasze zdrowie. Kiedyś mięso było na stole raz w tygodniu, albo i rzadziej i zapewne ludzie byli wtedy zdrowsi, choć dokuczały im np. choroby zakaźne.
Ale jest coś w tym, co powiedział Albert Einstein. Okazuje się, że ten wybitny umysł w dziedzinie fizyki, również jeśli chodzi o dietę miał coś do przekazania ludzkości. Znane jest jego przesłanie, które mówi, że „Nic nie przyniesie większej korzyści ludzkiemu zdrowiu oraz nie zwiększy szans na przetrwanie życia na Ziemi w tak dużym stopniu, jak ewolucja w kierunku diety wegetariańskiej”. W kontekście dzisiejszych dyskusji o konsekwencji spożycia mięsa, ta fraza brzmi jak złowrogie proroctwo.
Polak lubi się najeść. Ilu z nas jest „wegeskrętnych”?
Nawyki żywieniowe, jak każde inne nawyki, mają to do siebie, że do nich przywykamy, więc trudno je zmienić. Z rezygnacją z jedzenie mięsa jest podobnie – wiele osób deklaruje, że ogranicza jedzenie mięsa (głównie ciężkostrawnego, czerwonego), a tymczasem dane GUS tego nie pokazują. Może to wynikać z faktu, że ktoś odpuści mięso, ale inny zaczyna jeść za dwóch.
Ostatnio media cytowały raport portalu Pyszne.pl o tym, jakoby, że Polacy coraz częściej zamawiali potrawy wege. Być może faktycznie użytkownicy aplikacji są tacy „wegeskrętni”, ale w skali kraju tego nie widać. Według znanych z dokładności badań wyników „Diagnozy Społecznej” prof. Janusza Czapińskiego niecałe 3% badanych wybiera dietę wegetariańską bądź wegańską (ale to i tak prawie milion ludzi), a gotowość zastępowania mięsa przez zbliżone smakiem produkty roślinne wyraża 18%.
W Polsce w 2017 r. spożycie mięsa na głowę wyniosło 70,1 kg, z tego: wieprzowe – 38,2 kg, drobiowe – 27,6 kg, wołowe – 3,2 kg,, pozostałe – 1,1 kg. Wołowiny jemy najmniej, bo jest najdroższa, trudna w przyrządzaniu. Ale – dla porównania – pięć lat temu wołowiny jedliśmy o 1,6 kg mniej. W skali świata w przeliczeniu na głowę mieszkańca planety najwięcej zjadamy wieprzowiny (15 kg), drobiu (14 kg), a wołowina jest na trzecim miejscu (10 kg).
Polski mięsny ślad węglowy jest długi jak droga z Warszawy do Lizbony
W materiałach źródłowych można znaleźć różne dane dotyczące tego jaki ślad węglowy powstaje przy produkcji różnego rodzaju mięs. Żeby nie poruszać się po omacku za punkt wyjścia i na potrzeby wyliczeń skorzystałem z danych Environmental Working.
Uwzględniając cztery mięsne kategorie, które spożywamy w Polsce, uzyskujemy informację, że produkcja 1 kg:
- wołowiny to ok. 27 kg emisji CO2
- wieprzowiny: 12 kg emisji CO2
- drobiu: 7 kg emisji CO2
- jemy też trochę innych gatunków mięs, które mogą być tak szkodliwe jak wołowina (czyli jagnięcina) albo w miarę neutralne jak drób (czyli dziczyzna) więc przyjąłem dla całej reszty uśredniony ślad węglowy na poziomie 10 kg CO2 na 1 kg produkcji
Oznacza, to, że statystycznie polski konsument zostawia mięsny ślad węglowy wielkości w wyniku spożycia:
- wieprzowiny – 458,4 kg CO2
- drobiu – 193,2 kg CO2
- wołowiny – 86,4 kg CO2
- pozostałych rodzajów mięs 11 kg CO2
Razem to prawie 748 kg CO2! W przeliczeniu na 38 mln mieszkańców oznacza, że nasz narodowy mięsny ślad węglowy to 28,4 mln ton CO2. To prawie trzy czwarte tego, co rocznie emituje elektrownia Bełchatów, którą chcą pozwać ekolodzy. W świetle tych wyliczeń można zadać sobie pół żartem, pół serio pytanie – kogo więc należy pozwać? Elektrownie? A może ubojnie? W końcu to przemysł mięsny i konsumenci odpowiadają za tak dużą emisję.
Prawie 800 kg to tyle, ile emituje przeciętny samochód (115 g emisji na 1 km) po przejechaniu z Warszawy do Lizbony. I to w dwie strony z naddatkiem. Albo tyle, ile przejeżdża typowy mieszczuch przez cztery miesiące, odwożąc dzieci do szkoły i dojeżdżając własnym samochodem do pracy.
Z przedstawionych powyżej obliczeń jednoznacznie wynika, że w Polsce to nie wołowina jest główną winowajczynią klimatycznego występku, ale wieprzowina i drób. Co z tego, że w przeliczeniu na kilogram, produkcja „wołowego” zostawia 3-4 razy większy ślad węglowy, skoro w Polsce spożycie tego mięsa jest 20-krotnie mniejsza niż innych gatunków?
Wniosek? Żeby walka z globalnym ociepleniem, ale też poszanowaniem wody i dobrostanu zwierząt była skuteczna, trzeba nie tyle, ograniczyć spożycie wołowiny i nabiału, co mięsa w ogóle. Kłania się zatem dieta już nie wegetariańska, ale wegańska.
Recepta dla smakoszy? Burrito wege i wpłata na fundację
Mięso to nie jest też najzdrowszy element naszej diety. Czy warto szukać alternatyw w potrawach warzywnych? Cóż, niewykluczone, że kiedyś to się po prostu będzie opłacało. Niemieccy i duńscy zieloni co jakiś czas rzucają w przestrzeń publiczną pomysł, żeby dodatkowo opodatkować mięso. Z nałożeniem parapodatków na transport lotniczy i samochodowy już się udało, więc być może podatki na jedzenie ze śladem węglowym to tylko kwestia czasu?
Jeśli jednak nie możemy się powstrzymać przed schabowym czy burgerem, mam dwie propozycje: wybierajmy produkty produkowane przez lokalnych dostawców, takie, które zostawiają mniejszy ślad węglowy z transportu. Być może z czasem popularność zyska tzw. sztuczne mięso, którego w produkcja nie jest tak energochłonna i nie emituje tyle CO2, co tradycyjna.
Ja na przykład skusiłem się na wegańskie burrito, które w smaku prawie niczym nie różniło się od wołowego! Od tamtej pory staram się zastępować ten meksykański przysmak wersją „vege”. Doraźnie można posiłkować się tą tabelką przygotowaną przez BBC na podstawie badań J. Poore’a i T. Nemecka z Oxfordu.
Można wybierać produkty, których producenci stosują technologię produkcji ograniczającą CO2. Takie firmy są już w Polsce. Kupujmy z zakładów, które nie tylko kompensują, czy ograniczają emisję CO2, ale też ograniczają zużycie wody i energii. Takie firmy działają już w Polsce (należą do zachodnich koncernów).
Po trzecie – nie rezygnując z jedzenia mięsa możemy w wybrany sposób skompensować ślad węglowy, który się za nami ciągnie. Opcji jest kilka: możemy ograniczyć podróż samochodem – ale to radykalna terapia, w końcu 748 kg to odpowiednik 6,5 tys. km więc musielibyśmy odstawić auto na kilka miesięcy. Możemy zacząć od dojazdów do pracy autem elektrycznym, a w dalsze podróże wybrać się pociągiem.
Można też sadzić drzewa. Nie trzeba do tego zakładać szkółki leśnej – wystarczy wpłata na organizację lub fundację, która zajmuje się taką działalnością. Koszty są różne, w zależności od tego gdzie, jakie drzewa i przez jaką organizację będą sadzone. Żeby skompensować ok. 750 kg CO2 wystarczy wpłata 10-17 euro. To wydaje się być akceptowalna stawka „podatku kotletowego”, z którego środki zostaną przeznaczone np. na zalesianie.
źródło zdjęcia: PixaBay