Od niedawna banki zaczęły się zajmować losem swoich klientów-podróżników. O ile jeszcze dwa lata temu w zasadzie każdy klient banku był za granicą niemiłosiernie golony spreadem albo opłatą za przewalutowanie (wynoszącą nawet do 6% od każdej transakcji), o tyle teraz już kilka banków ma karty wielowalutowe, które same „wiedzą” jaką walutę ściągnąć z konta, by uniknąć przewalutowania.
A w bankach, które jeszcze nie mają kart wielowalutowych, spadają koszty posiadania „zwykłych” subkont walutowych i kart debetowych, które można do nich „przypinać”. Jednocześnie banki udostępniają kantory online, więc w ciągu kilku sekund można wymienić pieniądze, zasilić nimi subkonto walutowe, a potem płacić za granicą bez przewalutowania.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Tyle, że to wszystko jest „nakładką” na stary system, co oznacza, że np. niektóre terminale płatnicze za granicą nadal chcą przyjmować płatność w złotych – nawet jeśli karta jest wielowalutowa lub np. w euro! – proponując jednocześnie przewalutowanie po „swoim” kursie.
Nieopatrzny błąd i wyrażenie zgody na taką transakcję to kaplica. Jeśli terminal przewalutuje płatność np. z euro na złote (bo z jego punktu widzenia karta jest „polska”), to bank w Polsce zrobi drugie przewalutowanie – ze złotych na euro (bo z jego punktu widzenia karta jest eurowa).
Czytaj też: Revolut, czyli jedna karta do wszystkich walut i przesuwanie kasy między walutami bez opłat. To hit!
Czytaj też: mBank chce być jak Revolut. Na taką kartę jeszcze żaden bank się nie zdecydował. Jest jedno „ale”
Warto uważać nie tylko za granicą. Jeden z moich czytelników padł ofiarą nieporozumienia, posługując się kartą walutową w naszym, polskim bankomacie. Na terenie kraju.
„Ostatnio wylatywałem z poznanńskiego lotniska Ławica do Frankfurtu. Niestety, nie udało mi się wcześniej wypłacić waluty euro w oddziale banku ING, w którym mam konto walutowe i podpiętą do niego kartę. Postanowilem skorzystać z usług bankomatu Euronet na lotnisku, który oferuje usługi wypłaty euro. Z zadowoleniem wypłaciłem 100 euro. Kilka dni później, ku mojemu zdziwieniu, odnotowałem na koncie spadek salda o 117,1 euro”
Słono, biorąc pod uwagę, że mieliśmy do czynienia z wypłatą waluty euro z użyciem karty do konta w tej samej walucie. Jedyną prowizję mógłby tu naliczyć operator bankomatu (zdaje się, że w ING za darmo są tylko wypłaty z bankomatów Planet Cash). Mój czytelnik podjął bohaterską próbę wyjaśnienia sytuacji i ustalenia skąd wzięło się 17% kosztów transakcyjnych, których chciał uniknąć używając karty – jak myślał – nie wymagającej żadnych przewalutowań.
Czytaj też: Chcą być jak Revolut? Prześwietlam kartę przedpłaconą podpiętą na stałe do kantoru walutowego
Co się okazało? Sieć bankomatowa i bank dokonali podwójnego przewalutowania. Na mocy komunikatu „wypłać euro” przewalutowano kwotę transakcji na złote, a potem z powrotem na euro. W bankomacie bowiem nie leżą banknoty euro, które można sobie ot tak, wypłacić kartą w euro. To są euro „kantorowe”, które można kupić jak w kantorze, „wkładając” do bankomatu wyłącznie złotówki. Zresztą Euronet pisze o tym na swojej stronie internetowej.
„Wypłata euro realizowana jest bez opłat pobieranych przez Euronet oraz dostępna jest dla kart, których waluta rozliczeniowa jest inną niż euro. Wypłaty waluty dokonasz w wygodnych nominałach”
Jeśli klient włożył do bankomatu kartę w euro i poprosił o euro, to sieć bankomatowa i tak potraktowała tę kartę jak złotową. I narzuciła koszt spreadu. Po czym bank ING, widząc złotówki ściągnięte z karty eurowej, przewalutował transakcję po raz drugi.
I tym sposobem wypłata waluty euro z konta w euro kartą w euro została obłożona prowizjami, których klient – przyzwyczajony do tego, że świat jest prosty („wypłacaj euro prosto z bankomatu” – głosi slogan reklamowy) – nie przewidział. Bo świat wcale nie jest tak prosty, jak na pierwszy rzut oka wygląda.
„Złożyłem reklamację w ING pod „groźbą” przeniesienia usług do konkurencji – to hasło dociera do świadomości bankowców najbardziej. Muszę ich pochwalić, zwrócili co do eurocenta całą kwotę, łącznie z prowizją (mimo, że w reklamacji napisałem, że 3% prowizji im się należy). Piszę więc nie tyle z prośbą o interwencję, ile ku przestrodze dla innych”
To miłe, że bank zdecydował się uznać reklamację klienta. Ale zwracam uwagę posiadaczom kart walutowych i wielowalutowych, iż używanie kart w euro do transakcji w euro nie zawsze musi być tanie.
Czytaj też: W tych bankach możesz już podpiąć do konta e-kantor. Cikciarz z Walutomatem mogą zwijać interes?
Czytaj też: Bankierzy jak piraci? Zapłacił kartą za bilet. Trzy przewalutowania i 280 zł prowizji
zdjęcie: Stokpic/Pixabay.com