Dziś żaden bank nie oferuje jeszcze takiego standardu płatności międzynarodowych, jak niektóre pozabankowe aplikacje mobilne. Jakiś czas temu opisywałem aplikację DiPocket, ostatnio zaś ściągnąłem sobie aplikację Revolut, która w ogóle likwiduje koszty przewalutowań
Kilka banków wprowadziło opcje wielowalutowości w swoich kartach płatniczych. Bodaj najwygodniejszą – bo dostępną w darmowym rachunku osobistym dla standardowej karty debetowej, z możliwością podpięcia trzech kont walutowych naraz – ma ING Bank Śląski.
- Bezpieczna szkoła i bezpieczne dziecko w sieci, czyli czego nie robić, by nie „sprzedawać” swoich dzieci w internecie? [POWERED BY BNP PARIBAS]
- Wybory w USA: branża krypto wstrzymała oddech. W świecie finansów to ona ma najwięcej do ugrania. Po wyborach nowe otwarcie? [POWERED BY QUARK]
- Pieniądze w rodzinie, jak o nich rozmawiać, żeby nie było niemiło? Natalia Tur i Maciej Samcik [POWERED BY BNP PARIBAS / MISJA OSZCZĘDZANIE]
Nieco mniej wygodne lub nieco droższe pakiety wielowalutowe oferują Bank Pekao, Citibank oraz PKO BP. Model działania usługi jest jednak we wszystkich wymienionych bankach taki sam – tą samą kartą możesz płacić w Warszawie (wtedy z konta pobierają się złotówki), w Londynie (z konta płyną funty) lub Paryżu (saldo pomniejsza się w euro) – nie ma żadnych przewalutowań, opłat, ani spreadów.
Czytaj też: Te wakacje pokażą który bank gra fair, a który jest naciągaczem
Jak na branżę bankową – znaną z tego, że spready i prowizje są dla niej jak tlen – wielowalutowość jest sporą innowacją i ukłonem w stronę klientów. Ale świat poszedł jeszcze dalej. Dziś żaden bank nie oferuje jeszcze takiego standardu płatności międzynarodowych, jak niektóre pozabankowe aplikacje mobilne.
Jakiś czas temu opisywałem aplikację DiPocket, która pozwala płacić za granicą złotową kartą płatniczą i pobiera spready oraz prowizje nie przekraczające w sumie 1,5% wartości transakcji. Ostatnio zaś ściągnąłem sobie aplikację Revolut, która w ogóle likwiduje koszty przewalutowań (link do aplikacji: www.revolut.com)
Czytaj też: Oni tylko udają bank. Ale za to jak! Testuję DiPocket
Na czym polega Revolut? To pięć kont w jednym – złotowe, dolarowe, eurowe, frankowe i funtowe – oraz jedna karta obsługująca wszystkie je jednocześnie. Zasilasz konto w złotych np. przelewem z polskiej karty płatniczej (formalnie jest to transakcja e-commerce, czyli taka, jak płatność w sklepie internetowym – pieniądze są księgowane natychmiast).
Przy zasileniu portfela Revolut pieniądzem z karty kredytowej doliczają 1% prowizji. Potem rozdzielasz owe złotówki pomiędzy pozostałe subkonta. Przewalutowanie odbywa się po kursie międzybankowym, bez spreadu. Podajesz ile złotych chcesz przewalutować na każdą z pozostałych czterech walut, zatwierdzasz kurs i gotowe.
A jak płacić z tych czterech subkont? To też dość proste – po prostu zamawiasz kartę płatniczą z logo MasterCard, która do tego służy (w ciągu tygodnia dostarczają ci ją pocztą za 25 zł). A jak już ją masz, to… hulaj dusza, spreadu nie ma. W jakiejkolwiek z walut będziesz chciał płacić, kasa będzie schodziła z subkonta w tej właśnie walucie.
Jeśli transakcja będzie się odbywała w bardziej egzotycznym kraju, to najpierw transakcję przewalutują na dolara lub euro (po kursie MasterCarda, czyli z malutkim spreadem), a potem już ściągną pieniądze w tej walucie „rozliczeniowej”.
Poza tym oczywiście mamy funkcje charakterystyczne dla innych portmonetek: można przelewać pieniądze innym użytkownikom systemu (czyli z jednej „skarbonki” Revolut na drugą), jest też asystent płatności, który podkłada statystyki dotyczące tego gdzie, kiedy i za co płaciliśmy (co pozwala lepiej kontrolować budżet w sytuacji, gdy
Revolut staje się nie tylko narzędziem do płacenia za granicą, ale podstawowym „parabankiem” do zarządzania domowymi pieniędzmi). Dodatkową opcją jest wypłata gotówki z bankomatów – do równowartości 200 funtów nie płaci się prowizji, niezależnie od tego jaką walutę wypłacamy. Choć akurat tej funkcji w praktyce jeszcze nie testowałem.
Fajnie w Revolut ogarnęli sprawę rejestracji nowego klienta. Konto zakładasz podając kilka danych i przepisując ze smartfona SMS-a autoryzacyjnego. Zanim przelejesz pieniądze z karty musisz podać jej dane lub zrobić karcie zdjęcie – wtedy cyferki zaczytają się same.
Chcąc założyć kartę w Revolut dodatkowo musisz się zidentyfikować – system żąda skanu jakiegoś dokumentu tożsamości (dowód osobisty, prawo jazdy, paszport) oraz twojego zdjęcia selfie. System antyfraudowy przez kilka minut wszystko porónuje i na koniec dostajesz kartę (jeśli występujesz o wirtualną, tylko do płatności przez internet) lub też informację, że zostanie do ciebie wysłana (jeśli chcesz fizyczny plastik).
Bardzo przyjemne jest to, że kartę w każdej chwili możesz czasowo „unieruchomić”, a więc jeśli jej nie potrzebujesz, to może być zdeaktywowana i nikt nie zrobi z niej użytku nawet jeśli zgubisz plastik. Logowanie do aplikacji może być biometryczne – na odcisk palca (o ile twój smartfon ma taką funkcję).
Można też włączyć geolokalizację smartfona, dzięki której system nie pozwoli na realizację transakcji kartą w sytuacji, gdy smartfon właściciela jest w innym miejscu, a karta w innym (a więc jest ryzyko, że została skradziona).
Czego w Revolut nie ma? Po pierwsze bankowej wiarygodności. Tak naprawdę nasze pieniądze z polskiej karty płatniczej lądują gdzieś za granicą i jedyną oznaką, że nie zniknęły w czarnej dziurze jest możliwość wykonywania z ich użyciem transakcji w wielu walutach ;-). Ale gdyby któregoś dnia system nagle przestał działać… Nie wiem nawet na czyje ręce składać reklamację ;-).
A po drugie? Możliwości płacenia telefonem. O ile w Polsce mamy już i Android Pay i BLIK i HCE, o tyle Revolut nie pozwala płacić telefonem z kartą wirtualną w fizycznych sklepach. W tym roku ma być dostępny Apple Pay, ale raczej nie w Polsce.
Generalnie jednak jest moc. Przewalutowania bez kosztów i jednym klikiem. Przesuwanie pieniędzy między użytkownikami jednym klikiem. Płatności w różnych walutach bez spreadu. To jest jednak ciut więcej, niż są w stanie zaoferować nawet najlepsze banki w Polsce. Na wakacje – i nie tylko – to może być naprawdę fajna „zabawka”. A więcej przedwakacyjnych porad znajdziecie w kilku klipach, które polecam do obejrzenia.
Jak nie dać się nabić w spready i przewalutowania?
Jak nie dać się okraść w podróży wakacyjnej?
Jak przygotować się do wakacyjnego wyjazdu?
Jak kupić wakacje po najlepszej cenie? Triki Samcika:
Pięć rzeczy, o których nie wolno zapomnieć przed urlopem: