- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
W niniejszym cyklu, który jest abecadłem inwestowania, zastanawialiśmy się już jak przygotować się do inwestowania, jak w miarę bezpiecznie wyciskać ze swoich pieniędzy 5-6% rocznie (inwestując w obligacje rządu i te emitowane przez firmy), oswajaliśmy się z posiadaniem akcji jako kawałka wartości firmy, a także uczyliśmy się inwestować w funduszach inwestycyjnych.
Inwestowanie – niezależnie od tego czy wybierzecie obligacje, akcje czy też pójdziecie do funduszy inwestycyjnych – musi czemuś służyć. Celem technicznym jest oczywiście osiągnięcie dochodu większego, niż w banku. W długim terminie podejmowanie ryzyka w zarządzaniu swoimi pieniędzmi generalnie popłaca, ale oczywiście po drodze zdarzają się wahania. No i nie ma „bankowej” gwarancji osiągnięcia określonego, z góry znanego zysku.
Celem strategicznym inwestowania jest zbudowanie kapitału o określonej wielkości, który posłuży do zaspokojenia jakichś potrzeb. DO mnie przykładowo najbardziej przemawia potrzeba nic-nie-robienia gdy będę miał na to ochotę. A więc posiadanie takich pieniędzy, które pozwolą mi pracować jedynie dla przyjemności. A jeśli nie będę chciał pracować, to będę mógł żyć ze zgromadzonego kapitału.
Na innych działają potrzeby bardziej namacalne, np. zakup domu, pałacu albo rancza. Ale tak naprawdę naszą podstawową potrzebą powinno być zgromadzenie pieniędzy na ten czas, w którym skończy się nasza kariera zawodowa i będziemy już mieli mnóstwo czasu na realizację marzeń, podróżowanie, poznawanie świata, cieszenie się życiem na wysokim poziomie. A więc na robienie tego wszystkiego, na co teraz nie mamy czasu.
Jedna piąta życia na najdłuższych wakacjach? To możliwe
W krajach już solidnie rozwiniętych, do których zalicza się Polska, żyje się coraz dłużej. Ostatnio opublikowano wyniki badań Imperial College London oraz World Health Organization (Światowej Organizacji Zdrowia), z których wynika, że urodzone w 2030 r. południowokoreańskie kobiety będą miały 57% szans, by dożyć 90 lat, zaś z prawdopodobieństwem sięgającym 97% będą dożywały 86 lat.
Ogarniacie? 86 lat życia prawie jak w banku! A może i więcej. To dlatego, że się zdrowo odżywiają (nie miewają nadciśnienia, ani nadwagi) i będą dość zamożne i będą miały dostęp do dobrej służby zdrowia.
W Polsce dziś średnia długość życia to 78 lat, więc też nie jest źle. I będzie lepiej. Z tych samych badań wynika, że mężczyźni i kobiety, które urodzą się w 2030 r. w Polsce będą miały o 4-5 lat dłuższe średnie życie, niż ci, którzy rodzą się dziś. A dziś żyjemy średnio o 8-9 lat dłużej, niż jeszcze 30 lat temu.
Dłuższe życie oznacza, że większą jego część spędzamy na emeryturze. Jeśli założymy, że kończymy pracę w wieku 60-65 lat (w zależności od regulacji prawnych), to mówimy już o dobrych kilkunastu latach spędzonych na emeryturze! A może i dwudziestu. Co to oznacza?
Ano wygląda na to, że czas zdefiniować na nowo ten etap życia, który spędzamy aktywnie zawodowo. Jeśli zaczynamy pracę w wieku 20-25 lat, kończymy w wieku 60-65 lat, po czym kolejnych prawie 20 lat spędzamy na emeryturze, to okres „pracowniczy” można traktować jako etap przygotowawczy, „inwestycyjny” przed „najdłuższymi wakacjami życia”.
Fundusz spełniania marzeń. Ile trzeba zebrać?
Raczej nie możemy liczyć na to, że owe „najdłuższe wakacje życia” sfinansuje nam państwo. Osobiście oczekuję, że po zakończeniu kariery zawodowej państwo będzie dostarczało mi mikroemeryturkę pozwalającą co najwyżej na wegetowanie. Nie sądzę, by było to więcej, niż 30-40% mojego standardowego wynagrodzenia w czasie, gdy pracowałem. Nie ma dwóch zdań: resztę trzeba sobie „zorganizować” samodzielnie. I to jest zadanie na ostatnich 20-30 lat kariery zawodowej każdego z nas.
Ile pieniędzy potrzebowałbyś na w miarę luksusowe życie po zakończeniu kariery zawodowej? Powiedzmy, że 3000 zł miesięcznie, z tego 1000 zł i tak pójdzie na mieszkanie i usługi komunalne, a 500 zł na leki, rehabilitację, utrzymanie się w dobrym zdrowiu, badania lekarskie i profilaktykę. Pozostałe 1500 zł miesięcznie to fundusz realizacji marzeń.
Jeśli przejdziesz na emeryturę w wieku 65 lat (nawet jeśli rząd pozwala przejść wcześniej, to przecież nie ma przymusu), zaś średnia życia w Polsce wynosi 78 lat, to będziesz na emeryturze potrzebował mniej więcej pół miliona złotych. To dużo, ale oczywiście część z tej kwoty wypłaci ZUS. Jak dużą? Kalkulatory pokazują, że ZUS wypłaci mniej więcej 25-35% dochodów z „okresu pracowniczego”.
To oznacza, że we własnym zakresie trzeba zadbać „tylko” o dwie trzecie przyszłego dochodu po przejściu na emeryturę. Czyli w tym konkretnym przypadku – o jedną trzecią z owego pół miliona złotych powinno zapewnić nam państwo, zaś o resztę (330.000 zł) musimy zadbać sami.
Ile oszczędzać, żeby przestać pracować i żyć w luksusie?
Ile miesięcznie trzeba oszczędzać, żeby tyle zebrać i mieć do końca życia? To oczywiście zależy od okresu oszczędzania (kiedy zaczniesz) oraz od oprocentowania pieniędzy. Zakładam, że będę w stanie wycisnąć ze swoich oszczędności długoterminowo 4% w skali roku.
Mając dziś 40 lat trzeba zacząć odkładać po 630 zł miesięcznie. Mając 30 lat – wystarczy tylko 350 zł miesięcznie. To magia procentu składanego. Im dłużej oszczędzasz, tym nieproporcjonalnie mniej musisz dokładać co miesiąc, żeby uzbierać docelową kwotę. Gdyby rzecz dotyczyła kilkulatka, którego rodzice zaczynają odkładać pieniądze już na starcie jego życia, a potem on przejmuje od nich ten obowiązek, to 3200 zł emerytury (wypłacanej przez 13 lat) mógłby ów osesek uzbierać za 100 zł miesięcznej składki.
Tak czy owak – nie mówimy o groszach, mówimy o całkiem poważnych kwotach, sięgających 10-15% naszych comiesięcznych dochodów. Ale pamiętajmy, że za te pieniądze będziemy musieli dobrze żyć przez 20 lat. Dbać o zdrowie, podróżować, pławić się w luksusach i wygrzewać kości w ciepłych krajach. To musi trochę kosztować.
Z tej perspektywy ogromne znaczenie ma zysk z wypracowanych oszczędności. Jeśli bowiem mam dziś 40 lat i przez 25 lat pozostałych do przejścia na emeryturę udałoby mi się wyciskać ze swoich pieniędzy nie 4% w skali roku (tyle można wziąć z depozytów i obligacji), ale np. 6-8% (tyle w długim terminie dawały fundusze inwestujące w akcje oraz udziały porządnych spółek dywidendowych), to… przez cały czas inwestowania mógłbym ciułać nie po 630 zł miesięcznie, ale tylko po niecałe 400 zł. Czyli 250 zł mniej.
W kolejnych akapitach zdradzę osiem sposobów na zebranie funduszu spełniania marzeń. Które z nich wybierzesz dla siebie? Ich liczba nie jest ograniczona, wszystko zależy od Ciebie i tylko od Ciebie.
———————————————————————————–
Osiem sposobów na prywatną emeryturę
Niezależnie od tego jaką drogę do posiadania funduszu na imprezowanie do końca życia wybierzesz – tę bezpieczną, dającą gwarantowany zysk, ale wymagającą wyższych wpłat, czy też bardziej „wahliwą” – pamiętaj, że nie warto siedzieć na jednym koniu, bo zawsze może się okazać zbyt narowisty.
Lokowanie oszczędności w bardzo długim terminie to w pewnym sensie rosyjska ruletka. Lepiej mieć więcej, niż jedno „życie”. Ja stosują zasadę czterech ćwiartek, czyli lokuję pieniądze dzieląc je na cztery podstawowe kategorie. Zakładam, że jedna z nich będzie hitem, a jedna zakończy się całkowitą katastrofą. Czyli: mam aż cztery „życia” w tej grze.
Jakie więc niealternatywne wobec siebie drogi wchodzą w grę przy planowaniu najdłuższych wakacji życia? Pokrótce je wymienię.
Konto oszczędnościowe plus depozyty bankowe
Najprostsza z możliwych strategii. Co miesiąc wkładasz na konto oszczędnościowe np. 100 zł. Gdy zbierze się większa sumka, np. 10.000 zł, połowę z niej przekładasz na jakąś lokatę terminową. I dalej oszczędzasz po stówce. Jak znowu na koncie oszczędnościowym będzie 10.000 zł, to ponownie wybierasz 5000 zł i kładziesz na jakąś lokatę.
Każda z kolejnych lokat powinna mieć inną charakterystykę. Jedna powinna być na krótki termin, a druga na dłuższy. Jedna w dużym banku, inna w małym. Jedna ze stałym oprocentowaniem, inna za zmiennym. Po jakimś czasie można przestać mnożyć lokaty i wziąć się za obligacje. A potem dołożyć bezpieczne fundusze inwestujące w bony skarbowe (tzw. fundusze pieniężne).
Obligacje emerytalne
Dobrym pomysłem na systematyczneo oszczędzanie z myślą o prywatnej części emerytury może być lokowanie pieniędzy w obligacjach rządowych. Co prawda powierzając pieniądze państwu wystawiamy się na to samo ryzyko, co trzymając pieniądze na depozytach (państwo może zdewalutować złotego, może „wyprodukować” hiperinflację albo znacjonalizować pieniądze obywateli), ale jako jeden z kilku inwestycyjnych „koni” można je brać pod uwagę. Ale które?
Czym to się różni od bankowego depozytu? Na pierwszy rzut oka różnice są niewielkie: składając w banku depozyt też de facto pożyczam mu pieniądze na określony procent. Z tym, że banku dotyczy państwowa gwarancja – gdyby bank był niewypłacalny, pieniądze ma zwrócić Bankowy Fundusz Gwarancyjny.
Obligacje takich gwarancji nie mają. I to oznacza, że nawet inwestując w obligacje emitowane przez rząd można nie odzyskać pieniędzy, jeśli to państwo okaże się niewypłacalne (vide Grecja, czy ostatnio Wenezuela, albo regularnie upadająca Argentyna).
Dlaczego obligacje są zwykle wyżej oprocentowane, niż depozyty bankowe? Bo są alternatywą dla pieniądza bankowego. Firmy lub samorządy mogą pożyczać pieniądze w banku (czyli zaciągnąć kredyt) albo od tzw. inwestorów finansowych (czyli emitując obligacje). Z drugiej strony inwestorzy mogą położyć pieniądze w banku na pewny procent i z gwarancją bankową albo zainwestować w obligacje, biorąc na siebie pewne ryzyko, ale oczekując w zamian wyższego zysku.
Wśród długoterminowych obligacji rządowych – od nich zaczynałbym oszczędzanie – wybierałbym pomiędzy czteroletnimi i dziesięcioletnimi. Pierwsze dają w każdym roku zysk 1,25% powyżej inflacji, a drugie – 1,5% powyżej inflacji. W pierwszym roku oprocentowanie jest promocyjne i stałe – 2,4% i 2,7%. A od drugiego wchodzi już indeksacja roczną inflacją. Przy obecnym jej poziomie obligacje rządowe dają 3,4-3,7% w skali roku.
Czytaj też: Jak zarabiać na obligacjach 5-6% w skali roku i spać spokojnie
Polisa emerytalna
Konstrukcja planów emerytalnych z gwarantowaną sumą wypłat – bo takie polisy w tym momencie mam na myśli – jest przeważnie następująca: masz pewność, że ubezpieczyciel wypłaci ci mniej więcej tyle, ile wniosłeś w ramach systematycznych składek. A jeśli coś zarobi na ich inwestowaniu, to być może podzieli się z tobą zyskiem w ustalonej w polisie proporcji. Innymi słowy: firma zarabia na części odsetek, które w czasie trwania umowy byś zarobił, trzymając pieniądze np. na depozycie.
Jaki jest sens w powierzaniu komuś swoich pieniędzy tylko po to, żeby ten ktoś za jakiś czas je po prostu oddał, inkasując dużą część zysku z obracania składkami przez kilkadziesiąt lat (także przez okres wypłacania w ratach prywatnej emerytury)?
Cóż, przede wszystkim pieniądze wpłacone ubezpieczycielowi są „znaczone”. Nie można ich swobodnie wypłacić (poza określonymi w umowie przypadkami). Pieniądze, które trzymamy na bankowym depozycie, mogą się „rozejść” na coś innego. Trzeba naprawdę dużej siły woli, by nie przeznaczyć ich choćby na remont mieszkania.
Bonusem oferowanym przez firmy ubezpieczeniowe jest dorzucane niejako „w gratisie” ubezpieczenie na życie (czyli jeśli zejdziesz z padołu łez i rozpaczy nie doczekawszy emerytury, to ktoś otrzyma całą sumę gwarantowaną, a nie tylko to, co zdążyłeś zebrać). Tego bonusu odkładając pieniądze na lokacie bankowej nie masz.
I uwaga: to nie musi być ten sam „ktoś”, kto otrzymałby pieniądze w postępowaniu spadkowym! Jeśli nie masz męża/żony, tylko żyjesz w związku partnerskim, to polisa ubezpieczeniowa – ze wskazaną w umowie osobą uposażoną – zapewnia, iż pieniądze trafią do tej osoby, a nie do „automatycznych” spadkobieców.
Druga sprawa to możliwość dokupienia opcji przejęcia opłacania składek przez firmę ubezpieczeniową, gdybyś stał się ofiarą nieszczęśliwego wypadku, zachorował albo z innych powodów nie mógł pracować. Wtedy wszystkie składki zostaną uzupełnione przez ubezpieczyciela, a ty dostajesz prywatną emeryturę zgodnie z umową, choć nie wpłaciłeś wszystkich składek.
Czytaj też: Młodzi bogowie i kubka miętolenie, czyli komu się opłaci gwarantowana emerytura
Dywidendy ze spółek giełdowych
Czy z dywidend wypłacanych przez spółki giełdowe można zmontować sobie nie tylko plan systematycznego oszczędzania, ale wręcz… dodatkową emeryturę? Spółki wypłacające regularnie dywidendy należą do najsilniejszych, najstabilniejszych i najwyżej cenionych przez inwestorów. A więc ich kursy stosunkowo rzadko zachowują się słabiej, niż średnia rynkowa.
Tworząc swoją strategię dla „najdłuższej” części oszczędności – tych pieniędzy, które być może będziesz budował aż do zakończenia kariery zawodowej – nie powinieneś więc pomijać w niej akcji spółek dywidendowych. Nawet jeśli jakimś cudem nie uda się zwiększyć samego kapitału (akcje dobrze rozwijającej się firmy przeważnie zyskują na wartości), to przynajmniej masz dość pewną lokatę kapitału, która płaci rok w rok dywidendę.
Jeśli dywidenda wynosi 5% ceny, którą zainwestowałeś w akcje, to za 20 lat z samej tylko dywidendy odzyskasz to, co zainwestowałeś (nawet gdyby – co się raczej nie zdarzy – kurs akcji spadł do zera).
Krótko pisząc: jeśli z myślą o inwestycji pod kątem prywatnej emerytury wybierzesz spółkę, która ma przed sobą dobrą przyszłość i płaci rok w rok dywidendy, to kompletnie nie musisz się interesować notowaniami jej akcji – za 30 lat i tak wyjmiesz znacznie więcej, niż włożyłeś.
Czytaj też: 5000 zł i emerytura z dywidend. Wystarczy IKE, IKZE i dobry pomysł
Udziały w dobrze rozwijających się firmach
Warszawska giełda ma już 26 lat. Statystyka pokazuje, że w ciągu 25 lat istnienia giełdy jej indeks WIG poszedł w górę o ok. 6000%. Z tego oczywiście nic nie wynika, bo przez pierwszych kilka lat składał się z tylko kilku firm. Tym niemniej niedawno policzyłem, że biorąc pod uwagę „dojrzały” okres funkcjonowania giełdy trzymanie pieniędzy w akcjach spółek – nie licząc dochodów z dywidend – pozwalało zarobić więcej, niż kiszenie ich w bankach, na depozycie.
Oczywiście: jeśli ktoś postawił wszystko na jedną kartę i miał pecha, to mógł przegrać – takie spółki, jak Elektrim, czy Universal pokazały, że na giełdzie można stracić wszystkie lub prawie wszystkie pieniądze. Ale są i pozytywne przykłady. Można było zarobić fortunę jeśli uwierzyło się w firmę, która dobrze się rozwijała przez kolejnych kilkanaście lat.
Niedawno opisywałem kilka spektakularnych case’ów, w których każdy z nas mógł wziąć udział, jeśli tylko z otwartymi oczami chodzi po sklepach z ciuchami, lubi cukierki, albo gra w gry komputerowe :-). I miał odrobinę intuicji, cierpliwości oraz odwagi, by zabrać trochę grosza z bankowej lokaty.
To nie są najbardziej rentowne inwestycje ostatnich kilkunastu lat (o inwestycjach pełnego 26-lecia trudno mówić, bo z pięciu spółek notowanych od pierwszej sesji został już tylko Próchnik), ale przykłady spółek, które dzięki pieniądzom powierzonym przez akcjonariuszy stały się symbolami sukcesu.
Przykład? Spółka LPP. Kto zawczasu uwierzył w dobrą przyszłość odzieżowej spółki LPP, ten dziś kąpie się w pieniądzach. W maju 2001 r. firma ta wchodziła na giełdowy parkiet z ceną akcji 48,3 zł, dziś – 17 lat później, za każdą akcję trzeba płacić mniej więcej 9000 zł. A więc każdą złotówkę można było pomnożyć razy… 200.
Firma zajmuje się projektowaniem i dystrybucją odzieży. Jest właścicielem sześciu marek odzieżowych: Reserved, Tallinder, Cropp, House, Mohito i Sinsay. Działa nie tylko w Polsce, ale w całej Europie Środkowej i Wschodniej oraz na Bliskim Wschodzie. Kto włożył w LPP na samym początku jego giełdowej historii 10.000 zł, dziś ma już… prawie dwa miliony.
Albo CD Projekt. W ciągu 9 lat dał aż 100 zł z każdej zainwestowanej złotówki. To młoda, ale już kultowa marka wśród miłośników gier komputerowych. Chyba nie ma innej spółki z tzw. nowej gospodarki, która osiągnęłaby tak wielki sukces globalny. Na giełdzie CD Projekt znalazł się dzięki przejęciu innej komputerowej legendy – Optimusa. Stało się to w 2009 r. i wtedy połączona firma miała cenę akcji ok. 1,2 zł. Dziś jedna akcja producenta Wiedźmina kosztuje ponad 100 zł. Niespełna 10 lat temu wystarczyło powierzyć CD Projektowi 10.000 zł, a dziś byłby z tego milion.
Inny przykład: CCC. W ciągu 14 lat firma dała 25 zł z każdej zainwestowanej złotówki. W 2004. projektant i producent butów CCC wchodził na giełdę z ceną 10,1 zł (wcześniej sprzedawał swoje akcje w ofercie publicznej jeszcze taniej, po 9,5 zł). Dziś akcje CCC są wyceniane na ponad 250 zł. No i jeszcze przykład bardziej długoterminowy. Nie z polskiej giełdy, bo ona nie jest aż tak stara. Gdybym kupił akcje McDonald’sa za 1000 zł zaraz gdy przyszedłem na świat, dziś miałbym… 150.000 zł.
IKE plus IKZE plus fundusz
Jak część z Was zapewne wie, istnieją dwa preferencyjne „opakowania” dla oszczędności, które pozwalają zaoszczędzić na podatkach. Oba wymagają spełnienia tylko jednego warunku – utrzymania zgromadzonych w nich pieniędzy do wieku emerytalnego. Pierwsze rozwiązanie to konto IKE (przy wypłacie po osiągnięciu emerytury nie płaci się 19% podatku Belki od osiągniętych zysków), a drugie – konto IKZE (daje ulgi w corocznym podatku PIT).
W ramach IKE i IKZE można oszczędzać pieniądze w bankach, funduszach inwestycyjnych, firmach ubezpieczeniowych i biurach maklerskich. Większość instytucji finansowych oferuje oba „opakowania” dla oszczędności klientów. Korzysta z tych opcji jakieś 1,5 mln ludzi, którzy umieścili na tych kontach mniej więcej 8-9 mld zł. Ale tylko 400.000 osób – czyli zaledwie 2-3% osób zarabiających pieniądze – aktywnie korzysta preferowanych podatkowo mechanizmów oszczędzania na emeryturę.
Jakiś czas temu opisywałem pakiet „IKE plus IKZE plus polisa inwestycyjna” oferowany przez jeden z banków. Klient wpłaca określoną kwotę, a bank i współpracująca z nim firma ubezpieczeniowa dzielą automatycznie pieniądze w taki sposób, by było to jak najbardziej efektywne podatkowo. Wiem, że podobne pakiety są w kilku innych instytucjach finansowych (choć czasem dostępne tylko dla zamożnych klientów).
Można też wziąć konto IKE plus IKZE i kupować systematycznie fundusze inwestujące w Polsce i na całym świecie. A jak się za to zabrać? Zapraszam do lektury poprzedniego odcinka niniejszego cyklu.
Wkładając pieniądze do banku, godzisz się na określone odsetki. Z reguły są one niewysokie, ale wiesz z góry, ile zarobisz. Bank też nie dopłaca do interesu. Zarabia na obracaniu twoimi pieniędzmi i nie dzieli się z tobą tym, co zarobi ponad oprocentowanie lokaty. To czysty zysk banku. W funduszu jest inaczej. Wkładając do niego pieniądze, nigdy nie wiesz, ile zarobisz. Ale za to masz gwarancję, że fundusz odda ci prawie cały zysk, który wypracuje, obracając twoimi pieniędzmi. Pobierze tylko prowizję.
Czytaj też: Jak inwestować w spółki dywidendowe poprzez fundusze inwestycyjne?
Czytaj też: Obniżka pensji w zamian za dodatkowe inwestowanie na emeryturę. O co chodzi w PPK premiera Morawieckiego
Złoto w sztabkach lub monetach
Najtańsza, 1-gramowa sztabka to nie taki znowu wielki wydatek, kosztuje raptem ok. 250-300 zł (w zależności od kursu złota). Taka 1-uncjowa, największa z tych, które można zabrać pod pachą z banku (uncja to 31,1 grama), to już wydatek rzędu 5500-6000 zł. Niestety, ceny złota bardzo dynamicznie się zmieniają, więc może się zdarzyć, że nie będzie to najbardziej zyskowna inwestycja w krótkim czasie.
Czy złoto utrzymuje wartość majątku, który się w nie lokuje? Od 1970 r. cena uncji złota wzrosła z 38 dol. do 1350 dol., a więc 36-krotnie. W tym samym czasie – jeśli wierzyć Wikipedii – siła nabywcza dolara spadła ok. sześciokrotnie. To oznacza, że za dolara z 1970 r. można było kupić sześć razy więcej produktów, niż za dzisiejszego.
Średnia pensja nauczyciela w 1970 r. to było 8300 dol. rocznie, gdy dziś jest to średnio 50.000 dol. rocznie. Budowlaniec zarabiał wtedy 8900 dol., teraz ma 35.000 dol. Prosty rower w 1970 r. kosztował 44 dol., a dziś trzeba zapłacić 130-140 dol. Gdyby wartość złota miała zmieniać się tak samo, jak innych dóbr, uncja „powinna” kosztować dziś 250 dol.
To wyliczenie nie uwzględnia oczywiście porównania „rzadkości” złota – ilość będących w obrocie dolarów od 1970 r. wzrosła zapewne wielokrotnie bardziej, niż ilość uncji złota. A więc złoto miało prawo zdrożeć relatywnie mocniej, niż do 250 dol. Ale dziś kosztuje grubo ponad 1000 dol. za uncję. Inna sprawa, że w okolicach 1000 dol. za uncję jest też lokowany koszt wydobycia złota. Gdyby miało potanieć bardziej, część kopalń się zamknie i wydobycie spadnie (a to z kolei wpłynie na ceny).
Czytaj też: Czy warto ulokować część oszczędności w srebro lub złoto?
Coś rzadkiego w szufladzie, szafce lub garażu
Emeryturę na wysokim poziomie można też – całkiem przypadkiem – „wyhodować” dzięki posiadaniu rzadkich rzeczy. Takich, których na świecie pozostało już mało i mogą mieć wartość kolekcjonerską. Ktoś z mojej rodziny ma Fiata 125 w wersji, której już prawie nie uświadczysz na drogach. Auto garażowane, w świetnym stanie. Przychodzą różni ludzie i proponują za nie duże pieniądze. Ale pewnie za 10-15 lat, gdy ów członek mej rodziny przejdzie na emeryturę, będzie mógł za Fiata dostać znacznie więcej.
Ale to tylko jeden z miliona przykładów. Kiedyś znajomy znalazł na strychu klaser ze starymi znaczkami. Rzucił w kąt i dopiero gdy powiedziałem mu, by poszedł do niezależnego znawcy znaczków i sprawdził ile one mogą być warte… okazało się, że już dziś zapewniają duży kawałek prywatnej emerytury. A stare alkohole? A trzymane w piwnicach przedmioty z końca XIX wieku? Niewykluczone, że to własnie może być cenna inwestycja emerytalna – rzadkie przedmioty.