Czy dalszy wzrost stóp procentowych może spowodować drastyczny wzrost bezrobocia? Takim właśnie scenariuszem straszy prezes NBP oraz wspierający go członkowie Rady Polityki Pieniężnej przeciwni podwyższaniu stóp procentowych, by walczyć z inflacją. Oto pięć powodów, które sprawiają, że nie grozi nam bezrobocie sięgające 30%. Ani nawet 10%. Nie ta gospodarka, nie ta demografia, nie ten rynek pracy
Co i rusz słyszymy na jakiejś konferencji prasowej, np. w Narodowym Banku Polskim, że efektem dalszego podnoszenia stóp procentowych – koniecznego, żeby stłumić rekordową inflację (o tym, jak bardzo jest ostatnio rekordowa, tekst Maćka Samcika) – może być masowy wzrost bezrobocia w Polsce. Czy to rzeczywiście możliwe? Jest kilka powodów, żeby te strachy skwitować machnięciem ręki.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Nawet jeśli spodziewamy się spowolnienia gospodarki w przyszłym roku, to właściwie nikt nie spodziewa się, że znacząco wzrośnie bezrobocie. Również w ostatniej, październikowej ankiecie NBP przeprowadzonej wśród przedsiębiorców (tzw. „szybkim monitoringu”), pesymistyczne oczekiwania firm odnoszą się raczej do mniejszego zakresu bonusów, podwyżek czy zatrudniania nowych pracowników, a nie do zmniejszania zatrudnienia.
Zgodnie z przewidywaniami przedsiębiorców, w najbliższym czasie możemy mieć „stopniowe ochładzanie się sytuacji na rynku pracy”. Spada udział firm odczuwających presję płacową i tych, które planują wzrost wynagrodzeń.
„Utrzymujący się na wysokim poziomie udział firm mających wakaty świadczy jednak o wciąż relatywnie dużym zapotrzebowaniu na pracę w sektorze przedsiębiorstw. Nadal bardzo wysoki pozostaje też poziom presji płacowej”
– czytamy w wynikach ankiety NBP. Ponad 55% firm prognozujących wzrost przeciętnej płacy deklaruje, że podwyżki dostanie zdecydowana większość (ponad 80%) zatrudnionych, a nie tylko wybrańcy. Kolejne 17,5% ankietowanych przewiduje podwyżki dla 50-80% załogi. I to wszystko po roku podwyższania stóp procentowych – rekordowo szybkiego – z 0,1% do 6,75%! Mamy wciąż ultraniską stopę bezrobocia, na poziomie nienotowanym od 32 lat. Jest to też jeden z najlepszych wyników w Unii Europejskiej.
Według definicji Eurostatu stopa bezrobocia w Polsce wynosi 2,6%. Pod tym względem zajmujemy więc drugie miejsce tuż za Czechami. Nasze bezrobocie liczone w badaniu aktywności ekonomicznej jest ponad dwa razy niższe niż średnia dla UE, która wynosi 6%. Dla strefy euro jest to 6,6%.
Jak wynika z raportu Barometr ManpowerGroup o perspektywach zatrudnienia, do końca grudnia 2022 r. 24% firm chce zatrudniać nowych pracowników. Największą chęć rozbudowywania zespołów zgłaszają średnie i duże przedsiębiorstwa. Najbardziej intensywne rekrutacje planują przedstawiciele obszaru bankowości i finansów oraz IT, technologii, telekomunikacji, komunikacji i mediów.
A jak wyglądają oferty pracy? Według raportu firmy Grant Thornton liczba ofert pracy, po chwilowym spadku na wiosnę, od wakacji jest stabilna i dość wysoka, utrzymuje się na poziomie ponad 300 000 miesięcznie. Czyli właściwie jest na takim samym poziomie jak w 2021 r., kiedy nie było zagrożenia recesją ani wojną. Nie było też efektów podwyżek stóp procentowych.
To był ostatni wzrost bezrobocia. Dlaczego później się już nie powtórzył?
Ostatni raz bezrobocie w Polsce wzrosło zauważalnie w efekcie kryzysu w latach 2008-2009. Koszty tego kryzysu ponieśli wtedy głównie pracownicy, którzy tracili pracę lub musieli zgodzić się na realny spadek wartości wynagrodzeń. Była to sytuacja inna niż w większości najbogatszych państw UE, gdzie walka z wielkim kryzysem finansowym odbywała się „sprawiedliwiej”. Koszty ponosili częściowo pracownicy, częściowo pracodawcy (skracanie czasu pracy przy zachowaniu wynagrodzenia), częściowo państwo (podtrzymywanie zatrudnienia przez finansowanie programów skróconego czasu pracy).
U nas tak dobrze nie było, ale już wówczas można było zauważyć elastyczność polskiego rynku pracy. W „starej” UE zmiany wynagrodzeń blokowane były przez regulacje i gwarancje płacy i zatrudnienia, mocniejsza była pozycja związków zawodowych, płace częściej były powiązane ze wskaźnikami inflacji.
W Polsce system negocjacji płac już wtedy był bardziej zdecentralizowany, regulacji nie było tak dużo, firmy bardzo swobodnie zmniejszały wysokość wszelkich bonusów, premii, a nowym pracownikom oferowały niższe wynagrodzenie. Polską specyfiką była też popularność wśród pracodawców umów tymczasowych o charakterze cywilnoprawnym, co pozwalało pracodawcom łatwiej rozstać się z pracownikiem.
Doświadczenia kryzysu finansowego zostały wykorzystane w kryzysie pandemicznym, w którym na wielką skalę firmy zastosowały „chomikowanie” miejsc pracy i pracowników, a koszty zachowania zatrudnienia wzięły na siebie solidarnie wszystkie strony rynku pracy. Bezprecedensowe środki rządowego wsparcia popłynęły do firm zachowujących zatrudnienie, a pracodawcy zrozumieli, że opłaca się chomikować pracę, żeby efektywniej po kryzysie ruszyć z produkcją i usługami.
Jak trudne jest odtworzenie kompetencji, widzieliśmy w czasie ostatnich wakacji na lotniskach i w liniach lotniczych w Zachodniej Europie, kiedy brakowało pracowników obsługi naziemnej, kontroli lotów, a nawet – pilotów. W Warszawie korporacje taksówkarskie dotąd narzekają na brak doświadczonych taksówkarzy, którzy przepłynęli do innych branż. Ktoś, kto zmienił pracę i jest z niej zadowolony, nie będzie już wracał do poprzedniego miejsca zatrudnienia, tym bardziej że przez dość długi czas nie było wiadomo, czy lockdowny w jakiejś formie nie powrócą.
Z pandemii Polska wyszła z dość dobrze zachowanym rynkiem pracy jeszcze z jednego powodu: w przeciwieństwie do bardziej rozwiniętych zachodnich rynków większy jest u nas udział sektora produkcyjnego, który okazał się płynniejszy w sytuacji zamknięcia pandemicznego. Podczas gdy usługi „siadły” w całej Europie, nasza sprzedaż dóbr trwałego użytku, części i podzespołów kwitła, eksport rósł, a firmy produkcyjne pracowały w normalnym rytmie.
30% ludzi bez pracy? Czy to w ogóle możliwe? Czego boi się prezes NBP?
Dlatego, zwłaszcza po doświadczeniach pandemii, trudno jest na poważnie brać ostrzeżenia prezesa NBP, który kilkakrotnie powtarzał w ciągu ostatnich kilku miesięcy, że bank centralny nie może „na serio” rozprawić się z inflacją, podnosząc jeszcze bardziej stopy procentowe, bo czeka nas masowe bezrobocie i bieda. Z tym argumentem rozprawiła się w rozmowie z „Subiektywnie o Finansach” prof. Joanna Tyrowicz z RPP.
Wielu ekspertów pyta, skąd wynikają obawy prezesa NBP? Czy ma on na to jakieś dane? Prognozy? Analizy? Jakie badania wskazują na możliwość wystąpienia bezrobocia w takiej skali? Nie wiadomo.
Przecież demografia wskazuje raczej na brak wystarczającej liczby osób do pracy w najbliższym czasie. Mamy też problem niskiej aktywności zawodowej ludzi, zwłaszcza w wieku 50+. Problemem jest też dopasowanie kompetencji pracowników do oferowanych miejsc pracy i regionalny rozkład podaży pracy. Nawet tegoroczny napływ uchodźców z Ukrainy nie zmienił tego obrazu. 400 000 osób z Ukrainy dość łatwo znalazło pracę, w tej grupie było sporo kobiet.
Być może prezes NBP obawia się powtórki z 2000 r.? W czasie cyklu zacieśniania polityki pieniężnej z lat 1999-2000 bezrobocie rzeczywiście znacznie wzrosło, choć ludzie zaczęli masowo tracić pracę jeszcze przed rozpoczęciem tamtego cyklu podwyżek stóp procentowych. Trudno więc jednoznacznie stwierdzić, czy to zwiększona restrykcyjność polityki banku centralnego była przyczyną, że bezrobocie wzrosło do ok. 20%.
Co na ten temat mówią naukowcy? Że faktyczny poziom bezrobocia 20 lat temu mógł być wyższy niż poziom tzw. bezrobocia równowagi. Gdyby tak było, to rzeczywiście można by stwierdzić, że polityka pieniężna w tym czasie była zbyt restrykcyjna, czyli że za wysokie były stopy procentowe. Jednak na pewno nie tylko stopy procentowe były wtedy przyczyną tego, że tak mocno wzrosło bezrobocie. Był to okres po kryzysie rosyjskim, po pęknięciu bańki internetowej. Kulminacja wysokiego bezrobocia przypadła na moment wejścia Polski do EU. A potem? Potem było już tylko lepiej.
Co się stało? To głównie efekty prywatyzacji i restrukturyzacji polskich przedsiębiorstw, zwłaszcza tzw. przemysłu ciężkiego, napływ inwestycji zagranicznych do sektora produkcyjnego, rozwój nowych sektorów naszej gospodarki, silniejsze związki handlowe z największymi krajami europejskimi, deszcz pieniędzy z UE na inwestycje publiczne.
Niezależnie od tego, jak duży mielibyśmy problem z bezrobociem, a na razie w ogóle takiego problemu nie mamy, bank centralny w Polsce ma jeden cel i jest nim dbałość o stabilny poziom cen i wartość złotego. Nie jest nim dbanie o poziom bezrobocia. Dbanie o rynek pracy to w Polsce sprawa dla rządu. Przy inflacji, która wkrótce przekroczy 20%, NBP powinien tym bardziej skupić się na swoim zadaniu.
Dlaczego nie grozi nam wysokie bezrobocie? Pięć powodów
Sporo wskaźników makroekonomicznych w ostatnim czasie wskazuje na nadchodzącą recesję, a jeśli nie recesję, to na pewno na spowolnienie gospodarcze. Ale bezrobocie jest tym wskaźnikiem, który „daje radę”. Dane o bezrobociu liczonym przez GUS mówią, że wynosi ono 4,8%. Trend jest spadkowy. Dlaczego nawet dalszy wzrost stóp procentowych niewiele tu zmieni?
- Demografia – społeczeństwo polskie staje się coraz starsze, a dużo młodych osób, potencjalnie najbardziej aktywnych na rynku pracy, wyjechało z kraju, zwłaszcza po wejściu Polski do Unii Europejskiej. Skala wyjazdów, zwłaszcza do Wielkiej Brytanii i Irlandii, ale też do Niemiec, trwale zmieniła rynek pracy w Polsce. Ta luka będzie się z czasem pogłębiać, ponieważ emigranci zarobkowi mają dzieci poza krajem, w którym pozostawili starszych rodziców. Polsce potrzebna jest więc raczej duża imigracja zarobkowa, żeby wyrównać niedobory rąk do pracy. Albo zwiększenie automatyzacji i robotyzacji pracy, choć nie uda się to we wszystkich dziedzinach.
- Zakończenie transformacji gospodarki – chyba zakończył się już proces transformacji polskiej gospodarki, który wpływał na niestabilność rynku pracy przez pierwsze 20 lat po roku 1990. Skończyła się era „zwijania się” całych branż. Nie mamy już PGR-ów, nierentownych wielkich sektorów gospodarki postsocjalistycznej, duża część gospodarki przeszła przez prywatyzację i zmianę struktury własnościowej i organizacyjnej. Nawet jeśli nie mamy czempionów na miarę Europy – mamy porządny i efektywnie zarządzany sektor produkcyjny, a także bardzo rozdrobniony, ale elastyczny sektor usług. I raczej potrzebuje on coraz więcej pracowników, a nie coraz mniej.
- Powiązania gospodarki ze strefą euro i płynny kurs waluty – polska gospodarka jest dziś zasadniczo inna niż 15-20 lat temu. Dużo silniejsze jest powiązanie z rynkami największych gospodarek strefy euro. Mamy silny eksport, dodatkowo wspierany elastycznym kursem złotego. Analitycy rynku pracy twierdzą, że dostosowania gospodarki do niekorzystnych zmian koniunktury odbywają się właśnie za pomocą osłabienia złotego i spadku realnej wartości wynagrodzeń, a nie za pomocą spadku liczby etatów.
- Elastyczność pracowników i globalizacja rynku pracy – pracownicy od wielu lat przyzwyczajani są do zmiennych warunków pracy i coraz rzadziej traktują miejsce pracy jako wybór na całe życie. Również wykształcenie od dawna nie jest nam dane raz na całe życie. Dostosowanie kompetencji, zwłaszcza młodszych pracowników, do potrzeb globalnego rynku pracy i większa znajomość języków obcych dodatkowo zwiększa wśród Polaków możliwości pracy (choćby zdalnej) dla zagranicznych korporacji i firm. W dużych miastach działają wielkie centra pracy zdalnej, np. w zakresach obsługi informatycznej, finansowej, księgowej, prawnej.
- Geografia – Skutek wejścia do UE był jeszcze taki, że Polacy nauczyli się wyjeżdżać do pracy za granicę funkcjonalnie. Tzn. na pobyty czasowe, w zależności od potrzeb finansowych i możliwości oferowanych przez inne rynki pracy. Dziś rynek pracy dla większości Polaków to de facto cała Europa.
Dla polskiego rynku pracy najważniejsze jest pozyskanie nowych kategorii potencjalnych pracowników spośród Polaków, którzy z jakichś powodów nie są aktywni zawodowo. Problemem od dawna jest raczej mała aktywność zawodowa niż brak pracy dla osób, które rejestrują się i poszukują pracy. Stąd pomysły zawarte w nowym projekcie ustawy o aktywności zawodowej, która obecnie trafiła do Sejmu, na zachęcenie nowych grup potencjalnych pracowników do podjęcia pracy, choćby w niepełnym wymiarze czasowym.
Projekt ustawy o aktywności zawodowej wprowadza zachęty do podejmowania pracy. Chodzi o ubezpieczenie zdrowotne dla osób, które nie szukają zajęcia. Ma to spowodować, że w urzędach pracy będą rejestrować się osoby rzeczywiście poszukujące pracy, a nie te, które poszukują ubezpieczenia zdrowotnego. Poszukiwać pracy będzie można wszędzie na terenie kraju, np. w miejscu zamieszkania, a nie zameldowania. Są propozycje dla kobiet powracających na rynek pracy. Nowa ustawa ma wejść w życie 1 stycznia 2023 r.
Dodatkowo polski rynek pracy wykorzystuje na dużą skalę osoby, które mogłyby już przejść lub formalnie przeszły na emeryturę. Dzieje się tak często w zawodach wymagających wyższego wykształcenia specjalistycznego i zaawansowanych kompetencji. Dotyczy to np. lekarzy, nauczycieli, inżynierów.
A jeśli nadejdzie recesja?
Czy możliwe jest, że rynek pracy załamie się pod ciężarem nadchodzącego spowolnienia? Na pewno czekają nas napięcia związane z rosnącą inflacją (mówił o tym w wywiadzie dla „Subiektywnie o Finansach” Ludwik Kotecki z RPP). Gdyby tarcze antyinflacyjne nie zostały utrzymane, to pracownicy zaczęliby się domagać podwyżek wynagrodzeń. Z kolei firmy mogą obawiać się, że spadną zamówienia na produkty lub usługi.
Dodatkowo w Polsce sporo firm uzależnionych jest od wykorzystania energii elektrycznej, a jej rosnące koszty powodują mniejszą opłacalność produkcji. Jak wynika z raportu Personnel Service „Barometr polskiego rynku pracy 2022”, aż 42% pracodawców uważa, że sytuacja ich firmy będzie gorsza niż w ubiegłym roku.
Nie ma co się łudzić, że spowolnienie nie nadejdzie. Nadejdzie, ale na razie nie wynika z tego załamanie rynku pracy. Warto zadać też pytanie, czy to spowolnienie będzie spowodowane dotychczasowym zacieśnieniem polityki pieniężnej, czy raczej tendencjami w otoczeniu polskiej gospodarki. Chyba raczej to drugie. Na pewno możemy na razie zapomnieć o „rynku pracownika”, popularnym zjawisku jeszcze rok temu, tuż po ustąpieniu pandemii.
Jest jeszcze jedna sprawa. Nie wiemy, jak długo będzie trwała wojna za naszą wschodnią granicą ani też jakie długofalowe skutki spowoduje. Polska, jako kraj przyfrontowy, będzie miejscem mniej stabilnym dla pracodawców. Ale krajem – niemal – przyfrontowym była też przez kilkadziesiąt lat RFN, a mimo wszystko było to dla tego kraju silnym impulsem rozwojowym. Z jednej strony dlatego, że generowało wsparcie USA – militarne i gospodarcze. Z drugiej strony – różnica potencjałów między wschodnią a zachodnią częścią kontynentu stanowiła trampolinę dla zachodnioniemieckiej gospodarki.
A na zakończenie ciekawostka dla wszystkich, którzy interesują się perspektywami rynku pracy w naszych kraju. Minister Edukacji i Nauki okresowo ogłasza prognozy zapotrzebowania na pracowników. Jest to m.in. wskazówka dla szkolnictwa zawodowego. Na liście MEN są tzw. zawody ważne dla rozwoju państwa. Prognoza powstaje na podstawie danych GUS, ZUS i Systemu Informacji Oświatowej.
Co mówi ta prognoza? Może na co dzień trochę inaczej widzimy potencjał naszego rynku pracy, ale w 2022 r. największe znaczenie dla kraju ma mieć branża budowlana. Zgadzacie się z takim ujęciem tego tematu jak w cytacie poniżej? Odpowiada Waszym obserwacjom?
„Zawody, które mają największe znaczenie dla rozwoju kraju, to głównie prace fizyczne, takie jak automatyk, betoniarz-zbrojarz, dekarz, elektromechanik, elektryk, mechatronik, monter konstrukcji budowlanych, operator maszyn i urządzeń do robót ziemnych i drogowych, ślusarz czy technik budowy dróg.”
Tak, wygląda na to, że złote czasy będą dla „złotych rączek” oraz specjalistów od prac technicznych. Ewentualny brak pieniędzy unijnych, wojna za naszą granicą i pogarszająca się koniunktura w krajach, które odbierają nasz eksport, na pewno nie pomogą rynkowi pracy, ale obawy o 20-30% bezrobocie z powodu wzrostu stóp procentowych nie mają uzasadnienia – przynajmniej przez pryzmat liczb, do których mają dostęp dziennikarze i analitycy.
Źródło zdjęcia: Unsplash