Czy wysoka inflacja skłania nas do większej oszczędności, bardziej rozsądnego wydawania pieniędzy, poszukiwania bardziej efektywnych form lokowania kapitału? A może wręcz przeciwnie: powoduje, że w panice zaczynamy robić coraz więcej głupich rzeczy? Z najnowszych badań ARC Rynek i Opinia wygląda na to, że jedno i drugie. Których Polaków jest więcej?
Inflacja – zwłaszcza tak wysoka, jaką mamy teraz, czyli kilkunastoprocentowa – robi zmiany w konsumenckim mózgu. Utrata realnej wartości oszczędności, zmniejszona wartość nabywcza pensji i utrata przewidywalności domowego budżetu – to wszystko powoduje, że zaczynamy zmieniać nasze zachowania. Bardzo trudno ustalić, w którą stronę te zmiany idą – w dobrą czy złą? To się okaże po fakcie: powiedzą nam o tym dane GUS i KNF o domowych budżetach, oszczędnościach i zadłużeniu. Negatywny scenariusz opisałem w tym felietonie.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Tym niemniej to i owo można „na żywo” próbować ustalić. Wpadły mi w ręce jeszcze gorące badania instytutu ARC Rynek i Opinia, w których właśnie o to pytano Polaków: co zmieniła w ich życiu inflacja? Jakkolwiek badanie było internetowe (to nie to samo co osobiste rozmowy ankieterów), to objęły reprezentatywną grupę Polaków, więc można mieć nadzieję, że to, co z nich wynika, jest zdjęciem naszych zachowań z początku maja (ankiety wypełniano 4-11 maja).
Czy 20% Polaków pod wpływem inflacji zabrało się do robienia… głupich rzeczy?
Co z nich wynika? Według mojej interpretacji w przypadku ok. 20% z nas wpływ inflacji na konsumenckie decyzje był niekorzystny. A więc taka grupa ludzi z ery wysokiej inflacji może wyjść bardziej poobijana (o ile nie dopisze jej szczęście). Co poczytuję jako niekorzystne decyzje? Pozbywanie się pieniędzy i zniechęcenie do ich gromadzenia z powodu spadku realnej wartości.
Oczywiście: czas wysokiej inflacji może skłaniać do przyspieszania niektórych zamierzeń. Np. kurs angielskiego (dzięki któremu może będę więcej zarabiać) będzie dziś tańszy niż za rok. Jeśli muszę wymienić rozklekotany samochód, to też raczej nie ma na co czekać, bo za rok będzie trzeba zapłacić więcej. Ale co innego przyspieszać coś, co i tak mamy w planach (i co jest niezbędne w średnim i długim terminie), a co innego wydawać pieniądze tylko po to, żeby się ich pozbyć zanim stracą wartość.
Generalnie w czasie wysokiej inflacji największym zagrożeniem jest dla nas utrata płynności. Wydatki rosną (domowe rachunki, zakupy jedzenia w sklepach, paliwo), dochody w najlepszym razie rosną trochę wolniej, a w najgorszym spadają (mniej roboty, brak premii, zwolnienia), więc trzeba mieć większy zapas gotówki, by nie wpaść w długi. Kredyty są bowiem drogie i trudniej dostępne. Krótko pisząc: nie wolno pozbywać się płynności. Pieniądz traci wartość, ale jest polisą na wypadek wzrostu wydatków.
Tymczasem 7% pytanych przez ARC Rynek i Opinia mówi: „zwiększyłem/łam konsumpcję, nie ma co trzymać pieniędzy”. Z kolei 13% wyznaje „przestałem/łam oszczędzać, bo to się nie opłaca”. Zaś 16% wali z grubej rury: „trzeba korzystać z życia, wydaję, ile się da”. Ta ostatnia grupa zapewne nie zmieniła zasadniczo swojego zachowania, oni zawsze taki mieli. Tyle że przy wysokiej inflacji jest to taniec na cienkiej linie. Każda komplikacja budżetowa będzie oznaczać, że z „wydaję, ile się da” robi się „pożyczam, ile się da (i gdzie się da)”.
Wreszcie 21% ludzi odpowiada „wolę coś kupić niż trzymać pieniądze na koncie”. Tutaj oczywiście trzeba byłoby dopytać, czy tym „czymś” jest przyspieszenie i tak planowanych działań czy też zakupy spontaniczne.
Zakładam, że te cztery odpowiedzi (od 7% do 21%) łączą się w sposób myślenia mniej więcej co piątego Polaka, którego odpowiedzią na inflację jest przyspieszenie konsumpcji. Czyli wystawianie się na ryzyko pętli zadłużenia w przypadku, gdyby wzrosły wydatki albo spadły dochody.
Co piąty Polak próbuje uelastycznić domowy budżet i myśli o oszczędnościach
Po drugiej stronie w badaniu ARC Rynek i Opinia jest grupa konsumentów, których inflacja skłania do pozytywnych zmian w ich portfelach. 18% pytanych przyznaje: „zrezygnowałem/łam z zaciągnięcia kredytu”, 21% zdradza: „zrezygnowałem/łam z większej inwestycji, bo czasy są niepewne”. Z tych odpowiedzi przebija chęć niewrzucania do domowego budżetu żadnych nowych sztywnych obciążeń oraz niewyprztykiwania się z oszczędności. Good shot.
W przypadku 17% wysoka inflacja wywołała chęć poszukiwania „innych niż dotychczas opcji lokowania pieniędzy”. Oczywiście to jest grząski grunt, bo łatwo można wpaść w szpony naganiaczy oferujących „wysokie zyski bez ryzyka”. Ale ja wolę patrzeć na to pozytywnie: głównym problemem Polaka-szaraka jest to, że zawsze bał się zabrać pieniądze z banku i szukać czegoś, co w długim terminie lepiej będzie pracować na wzrost jego zamożności. Niewykluczone, że tych 17% Polaków udało się w poszukiwaniu lepszej przyszłości dla oszczędności.
Czytaj więcej: na „Subiektywnie o Finansach” o tym, jak chronić pieniądze przed inflacją
Nie wszyscy wrócą cali i zdrowi, ale trzymanie pieniędzy w banku oznacza, że to bank zarabia na finansowaniu różnych inwestycji z użyciem tych pieniędzy. A my dostajemy tylko ochłap, żałosny procent, podczas gdy inni naszymi pieniędzmi generują „prawdziwe” zyski.
Co mam na myśli? Bycie udziałowcem spółki, która co rok wypłaca dywidendę, oznacza przeciętnie w 20-30 letnim horyzoncie czasu 3-4% rocznego zarobku z samej dywidendy (plus coś ze wzrostu wartości spółki). Nieruchomości, obligacje emitowane przez firmy – wszystko to w długim czasie daje lepszą ochronę przed inflacją niż bank. Jest też złoto, inwestycje w walutach obcych, a nawet rządowe obligacje (te, które mam dziś w moim portfelu, dają przeciętnie 10,5% zysku rocznie).
Oczywiście wymagany jest rozsądek i długoterminowe podejście, ale jeśli w ciągu 10 lat możemy stracić 50-70% wartości nabywczej naszych oszczędności, to trzeba przynajmniej spróbować coś robić. I 17% Polaków tę aktywność postanowiło podjąć, zamiast czekać na „inflacyjny” wyrok.
26% ludzi deklaruje, że z powodu inflacji chcą szybciej spłacić kredyt. To też proaktywne działanie, mające na celu ochronę domowego budżetu. I też świadczy o tym, że próbujemy rozsądnie ograniczyć koszty inflacji dla naszego portfela. Ale nie zawsze taka decyzja będzie słuszna.
Spłata kredytu i ograniczenie tym samym kosztów odsetek ma sens tylko o tyle, o ile nie pozbędziemy się w ten sposób wszystkich oszczędności (ryzykując utratę płynności finansowej w przypadku jakiejś „awarii”) oraz o ile nie możemy zarobić tymi pieniędzmi wyższego procentu bez dużego ryzyka.
Jeśli mam 10,5% rocznie z obligacji skarbowych, to po co mam spłacać wcześniej kredyt, którego oprocentowanie wynosi 8% i może niedługo zacznie znów spadać? Ale jeśli mam pieniądze na 4% w banku – wtedy już spłata kredytu może mieć sens. Więcej o tym dylemacie było na „Subiektywnie o Finansach” w tekście Roberta Sieranta.
40% myśli, że wszystko rozejdzie się po kościach. 5% – że idzie dekada bólu
Wychodzi więc na to, że mamy jakieś 20% ludzi, którzy próbują inflację „ograć” i 20% takich, którzy z tej okazji poszli do kasyna i grają z tą inflacją własnym życiem. Pośrodku jest całkiem spora grupa tych, którzy albo nie mają żadnych oszczędności, albo na razie próbują po prostu „przeczekać”. Widzą, że coś niedobrego się dzieje, ale mają nadzieję, że to przejściowe i trzeba podjąć działania „intuicyjne”, żeby na bieżąco budżet się spinał.
35-38% ludzi ogranicza wydatki podstawowe (na zakupy) lub „luksusowe” (np. na restauracje), a także na transport (np. paliwo do samochodu). Trudno powiedzieć, czy są to strukturalne działania, trwale zmieniające domowy budżet na gorsze czasy, czy tylko chwilowe. Raczej to drugie.
Świadczy o tym fakt, że 38% ludzi przyznaje, że przez wzrost cen nie jest w stanie w ogóle oszczędzać pieniędzy albo ich oszczędzanie jest znacznie osłabione. Dla tych, którzy chcieliby ograniczyć wydatki w sklepach, a nie wiedzą, jak to zrobić – tutaj jest poradnik. A na „Subiektywnie o Finansach” pisaliśmy też o tym, jak wycisnąć 1000 zł rocznie z programu lojalnościowego. I dzięki temu ograniczyć ból inflacji.
Interpretuję to tak: ponieważ rachunki domowe i ceny w sklepach znacznie wzrosły, to chwilowo wydajemy mniej i rezygnujemy z oszczędzania, ale nie wykonujemy żadnych poważniejszych zmian w modelu życia. Liczymy na to, że za kilka, kilkanaście miesięcy inflacja sobie pójdzie i wrócimy na stare tory.
Jest wśród tych 40% jakaś część ludzi, którzy myślą o zmianach strukturalnych na wypadek, gdyby przed nami było nie kilka miesięcy, ale kilka lat wysokiej inflacji. 6% ludzi zastanawia się nad sprzedażą nieruchomości (na wypadek, gdyby przydarzył nam się gruby kryzys), 5% nad rezygnacją z posiadania samochodu (nie wykluczają, że przez długie lata koszty ubezpieczeń, napraw i paliwa będą niszczyły domowy budżet), a 5% systematycznie kupuje walutę obcą.
Ci ostatni spodziewają się długoterminowej, męczącej inflacji i niekoniecznie happy endu – waluty obce i złoto kupuje się na wypadek, gdyby rząd i bank centralny zniszczyli wartość krajowej waluty. Nota bene jednym z „sukcesów” prezesa NBP Adama Glapińskiego jest to, że w Polsce… wzrosło poparcie dla wejścia Polski do strefy euro.
—————————
ZAPROSZENIE:
Chcesz obronić się przed inflacją? Jednym z największych w Polsce programów lojalnościowych jest PAYBACK. Z jego pomocą możesz otrzymywać punkty – i wymieniać je na nagrody – w 1500 stacjonarnych punktach sprzedaży popularnych sieci handlowych i 250 sklepach online obejmujących większość Twojego domowego budżetu. PAYBACK organizuje wydarzenia takie jak PAYBACK Week czy Turbo Środa. Ponadto w każdy poniedziałek na uczestników programu czekają specjalne kupony pozwalające jeszcze szybciej powiększyć liczbę posiadanych punktów.
Jeśli jeszcze nie jesteś w programie PAYBACK – zarejestruj się tutaj. Zgromadzone punkty można nie tylko wymienić na nagrody lub vouchery (bo nie każdy jest typem wytrwałego zbieracza), ale również wykorzystać, by zmniejszyć wysokość rachunku u danego partnera programu. PAYBACK – dzięki temu, że obejmuje mnóstwo sieci handlowych i punktów sprzedaży – pozwala oszczędzać pieniądze szybciej. A w czasach wysokiej inflacji każde oszczędzone 5 zł ma znaczenie.
—————————–
Ogólnie nie powiem, żeby to były wyniki, które mnie uspokajają. Jeśli dobrze interpretuję dane ARC Rynek i Opinia, to mamy w kraju 20% „inflacyjnych hazardzistów”, 20% świadomych oszczędzających, którzy próbują optymalizować swoje poczynania, by inflacja kosztowała ich jak najmniej, 40% ludzi podejmujących działania ad hoc i liczących, że to się „rozejdzie po kościach” i 5-10% już myślących o poważnych zmianach w modelu konsumpcji na wypadek, gdyby czekał nas długi czas kryzysu. Gdzieś umknęło 10%, czyli ludzie albo nie uchwyceni w badaniach albo będący gdzieś na pograniczu tych grup.
zdjęcie tytułowe do tekstu: Geralt/Pixabay
Zobacz też wideofelieton „Subiektywnie o Finansach”: