To frustrujące, gdy instytucja finansowa zaiwania pieniądze (najwyraźniej po to, by skarbiec był tak pełny, jak u wujka Scroodge’a McKwacza) i chowa głowę w piasek. To bardzo frustrujące, gdy chodzi o 100.000 zł, które giną w bankowej czarnej dziurze na długie miesiące. To nieprawdopodobnie frustrujące, gdy wszystko wynika z drobnego błędu pracownika.
Miałem ostatnio na stole sprawę klientki, która chciała zamknąć 100-tysięczny kredyt w Alior Banku. Przelała pieniądze i sądziła, że sprawa jest zamknięta. Ale tak jej się tylko wydawało. Bank bowiem stwierdził, że kredyt bynajmniej nie jest zamknięty i odmówił wystawienia stosownego zaświadczenia. Najpierw powiedziano mojej czytelniczce, że wpłaciła o 1100 zł za mało, potem – że o 4500 zł za mało.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Czyżby bank sam nie umiał się doliczyć ile klientka jest mu winna? Sytuacja taka się zdarza zwłaszcza wtedy, gdy klient jest marudny i chce wcześniej zamknąć swój kredyt, niepotrzebnie komplikując sytuację. Gdyby po prostu spłacał raty zgodnie z harmonogramem, nic nie trzeba byłoby przeliczać, ani zmieniać i bankowi by się nic nie myliło. Ale cóż poradzić, gdy klienci sią upierdliwi i mają roszczenia.
To nie zawsze jest wyłącznie błąd banku. Czasem klient nadpłaci dużą kwotę, ale zapomni złożyć dyspozycję wcześniejszej spłaty. Wtedy bank nadpłaconą kwotę przerzuca na nie oprocentowane konto techniczne i udaje, że tych pieniędzy nie ma. Ale w tym przypadku nic takiego się nie stało. Klientka złożyła – jak Pan Bóg oraz bankowy regulamin przykazał – pisemną dyspozycję wcześniejszej spłaty kredytu… Czy coś zrobiła źle?
Czytaj też: W tym banku czas rozciąga się jak gumka od majtek
Czytaj też: Mąż podrobił jej podpis na umowie kredytowej. A bank… i tak ścąga z niej pieniądze!
Przeprowadziłem prywatne śledztwo i wyszło mi, że w dniu wpłaty klientka przelała tytułem dyspozycji wcześniejszej spłaty kwotę inną, niż ustalona kilka dni wcześniej z pracownikiem. Przez ten czas narosły jakieś-tam drobne odsetki. Ponieważ kwota, której wymagał bank na dzień wykonania przelewu była wyższa, niż faktyczna spłata, bank uznał, że nie może wykonać dyspozycji spłaty „całkowitej” (bo tak była sformułowana dyspozycja – podyktowana klientce przez pracownika banku).
A skoro tak, to… nie wykonał żadnej spłaty – nawet częściowej. I spokojnie trzymał sobie prawie 100.000 zł, naliczając jednocześnie klientce odsetki od kredytu tak, jak gdyby nigdy nic. A w zasadzie: jakby nie zapłaciła ostatniej raty. A potem ostatniej oraz przedostatniej. A potem: ostatniej, przedostatniej i przedprzedostatniej. Klientka zaś przez cały ten czas myślała, że jest z bankiem rozliczona. Nice.
„To nieprawdopodobne – w takiej sytuacji max następnego dnia dzwoni się do klienta i pyta co zrobić z pieniędzmi. Albo je odsyła. Tak się dzieje jeśli oczywiście mówimy o banku, a nie o lichwiarzu z bazaru”
– pisze czytelniczka. Bank zatrzymał pieniądze i najwyraźniej uznał, że to jakaś darowizna. Cóż, taki jest kapitalizm. W zasadzie to nie bank powinien się przejmować, że ma za dużo pieniędzy, tylko ten, kto je przelał, prawda? Moja czytelniczka miała poczucie, że znalazła się w matriksie. Zwłaszcza, że bank, po tym jak zaiwanił 100.000 zł, nadal naliczał jej odsetki od pełnej kwoty kredytu oraz odsetki karne od nie spłaconych w terminie kilku rat, ignorując przy tym rzeczywiste saldo kredytu, które w maju wzbogaciło się kwotą się niemal 100.000 zł.
„Proszę Pana o pomoc. To jest jakaś nieprawdopodobna granda. I ogromne nadużycie jeśli nie zawłaszczenie mienia czy kradzież. Z góry dziękuję za pomoc i czekam na kontakt”
– napisała czytelniczka, która podobno nie jest w stanie dogadać się z bankowcami. Podjąłem działania operacyjne, gdyż jestem sobie w stanie wyobrazić jak może się czuć klient „wywłaszczony” z dużej porcji banknotów. Poprosiłem znajomych aliorowców o pomoc w odkręceniu sprawy, tzn. w przeksięgowaniu kwoty, która w maju wpadła do czarnej dziury na konto kredytu i anulowanie odsetek narosłych za okres rzekomego niespłacania rat w terminie. Bank zamilkł, ale okazuje się, że była to cisza przed burzą:
„Dzień dobry, Panie Redaktorze, jest Pan naprawdę wielki! :-). Już mam pismo z banku, że zamknęli mi kredyt z datą 24 maja i nawet zrezygnowali z prowizji od wcześniejszej wpłaty. Oddadzą mi jeszcze 1400 zł. Bardzo mi zależy aby Panu jakoś podziękować – czy i u kogo można tam coś drobnego zostawić?”
– przeczytałem kilka dni później w e-mailu od czytelniczki. Pomagam Wam bez pobierania jakichkolwiek opłat w pieniądzu lub w naturze (choć kiedyś – bez ostrzeżenia – dostałem od wdzięcznego czytelnika schab domowej roboty, a innym razem tort), a najlepszym dowodem wdzięczności jest e-mail z informacją, że problem już rozwiązany. Cieszę się, ale i martwię, bo w kolejce czeka dziś kilkaset Waszych e-maili.
A wniosek z tej historii? Jest następujący: nie wystarczy przed nadpłatą rat złożyć stosowną dyspozycję. Trzeba też zadbać, żeby ta dyspozycja była precyzyjna. Inaczej znów będzie trzeba zaglądać do czarnej d…ziury.