Za chwilę zacznie się rok akademicki, a na uczelnie trafią tysiące nowych studentów. Czy po kilku latach spędzonych na uczelni każdy z nich znajdzie dobrze płatną pracę w swoim zawodzie? Okazuje się, że może być z tym problem, bo ukończone studia i dyplom uczelni wyższej nie gwarantują już wysokich zarobków. Tymczasem kasjerzy, murarze czy fryzjerzy zarabiają często lepiej niż wykształceni ekonomiści i socjologowie. Czy w takim razie opłaca się w ogóle jeszcze studiować?
W Polsce studiuje obecnie ponad 1,2 mln osób, a 42% osób w wieku 25-43 lat posiada wykształcenie wyższe. Z takim wynikiem jesteśmy trochę powyżej średniej w Europie. Patrząc na dane z innych państw, widzimy jednak, że większość najbogatszych gospodarek ma wyższy odsetek ludności poniż Polska studiach.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Teoretycznie więc, chcąc dogonić bogaty Zachód, powinniśmy robić wszystko, żeby jak najwięcej młodych ludzi kończyło studia. Niestety, jak często oceniają sami studenci, poziom nauki na wielu uczelniach pozostawia wiele do życzenia, a absolwenci wchodzą na rynek pracy bez podstawowych kompetencji. Powstaje więc pytanie, czy faktycznie warto wysyłać na studia tylu młodych ludzi?
Niektórzy młodzi ludzie już na początku liceum dokładnie wiedzą, jaką ścieżkę zawodową obiorą. Ich rówieśnicy – ich większość – jednak do samego końca zastanawia się nad najlepszym kierunkiem studiów, zgodnym ze swoimi predyspozycjami. Są też i tacy, którzy nie mają żadnego zarysu tego, co chcieliby robić ani na początku szkoły średniej, ani po zdaniu matury. Jeśli do tego matura pójdzie im kiepsko, to wybierają te studia, na których jest wolne miejsce. Byle skończyć jakikolwiek kierunek i dostać dyplom.
Czytaj też: Mieszkanie dla studenta – ile wydać, żeby nie przepłacić? (subiektywnieofinansach.pl)
Czytaj też: Co trzeba zrobić, żeby wygrać casting na najemcę? (subiektywnieofinansach.pl)
Czy słabo zdana matura przekreśla drogę na studia?
W internecie znajdziemy kilka stron, na których maturzyści, po podaniu swoich wyników na egzaminach, mogli sprawdzić, jakie mają szanse dostać się na wybrany kierunek. Zagłębiając się w wymagania niektórych uczelni, można nieźle się zdziwić. Okazuje się np. że na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim nie trzeba zdawać historii czy WOS-u, żeby dostać się na prawo. Wystarczy zdać maturę z angielskiego na 80%, a pozostałe obowiązkowe przedmioty na 30%.
Nie wiem, czy faktycznie studenci są potem w stanie utrzymać się na takich studiach, ale wymagania na wstępie wobec nich są bardzo niskie. Czy taki student, pomimo słabych wyników w liceum, przejdzie przemianę i nagle zacznie osiągać dużo lepsze rezultaty w nauce? Możliwe, że znajdzie się kilka takich przypadków. Jednak prawdopodobnie większość z nich po prostu będzie zaniżała poziom grupy lub po jakimś czasie odpadnie ze studiów.
Choć w Polsce prawie każdy po maturze na studia się wybiera, to ogólna liczba studentów z roku na rok spada za sprawą niżu demograficznego. Coraz mniej mamy dostępnych miejsc na uczelniach prywatnych, ale nowych studentów jest na tyle mało, że większość z nich na jakieś studia i tak się dostanie. A przecież w Polsce mamy przekonanie, że studia trzeba skończyć, często nieważne jakie i na jakiej uczelni. Tylko po co?
Czy ukończone studia gwarantują lepsze zarobki?
Kult magistra trwa w Polsce od lat 90. i wtedy faktycznie parcie na dyplom miało sens. Otwarcie się na gospodarkę wolnorynkową, opartą na wiedzy, wymagało sporej liczby osób z wyższym wykształceniem. I te osoby faktycznie zarabiały dużo więcej niż inni. Jednak tzw. premia za wykształcenie systematycznie spada. Jeszcze w roku 2008 średnia różnica w zarobkach między osobami z wyższym wykształceniem a tymi bez niego wynosiła 67%. Dziś jest to 55%
Dane o zarobkach osób mniej wykształconych są jednak trochę przekłamane. Jak donosi Polski Instytut Ekonomiczny, szacuje się, że 1,4 mln pracowników pracujących na etacie dostaje część pensji pod stołem. Aż 57% przedsiębiorców działających w usługach typu gastronomia, zakwaterowanie i uroda ocenia, że w ich branży występuje takie zjawisko. Także w handlu i budownictwie mamy wysokie odsetki takich odpowiedzi.
Płacenie pod stołem najczęściej dotyczy właśnie osób słabo wykształconych i młodych. Gdyby kelnerzy, pracownicy branży budowlanej czy fryzjerstwa faktycznie dostawali swoje pełne wynagrodzenie na konto, to oficjalnie wyliczana premia za wykształcenie byłaby z pewnością niższa.
Premię za wykształcenie niewątpliwie podnoszą dobrze płatne zawody, przy których wyższe wykształcenie jest niezbędne. Przeważnie dotyczy to zawodów technicznych czy medycyny. Wybitny absolwent, który trafi do dobrej firmy, nawet już rok po studiach może zarabiać powyżej 8000 zł brutto.
Sytuacja jednak wygląda zupełnie inaczej w przypadku przeciętnych studentów popularnych kierunków. Choć po kierunkach typu ekonomia czy psychologia można zarabiać bardzo dobrze, to dotyczy to raczej grupy absolwentów z lepszych uczelni z dobrymi wynikami. Przykładowo po ekonomii na Szkole Głównej Handlowej mediana zarobków absolwenta wynosi ok. 5600 zł brutto, a po Uniwersytecie Zielonogórskim – już mniej niż połowę tej kwoty.
Niewątpliwie studiowanie opłaca się pod warunkiem, że kończymy „chodliwy” kierunek na dobrej uczelni z dobrymi wynikami i już podczas studiów staramy się zdobywać doświadczenie zawodowe.
Tymczasem kasjer w Lidlu zarabia od 3500 zł do 4300 zł brutto na początku zatrudnienia. W wymaganiach nie znajdziemy wykształcenia wyższego, za to firma oferuje liczne benefity rodem z dobrej korporacji – karta Multisport, ubezpieczenie na życie, prywatną opiekę medyczną.
Jak kult magistra wpływa na gospodarkę?
Wydatki budżetu na szkolnictwo i działalność badawczo-rozwojową to ok. 30 mld zł rocznie. Ograniczenie części kierunków na publicznych uczelniach raczej nie przyniesie niesamowitych oszczędności, ale te środki można przesunąć właśnie na działalność badawczą. Tak aby to ci najzdolniejsi studenci mogli rozwijać się najbardziej. Bo to właśnie oni potencjalnie będą w stanie najwięcej wnieść do gospodarki.
Druga sprawa to wskaźnik zatrudnienia. W Polsce wynosi on 56,6% i należy do najniższych w Europie. Około połowę osób biernych zawodowo stanowią emeryci, zaś studenci to ok. 16%. Część z nich mogłaby wkroczyć na rynek pracy szybciej.
Czytaj też: Wracamy do szkoły. Czy starczy nam mądrości, żeby ją przetrwać? (subiektywnieofinansach.pl)
Oczywiście wielu studentów dorabia na studiach, ale często są to prace niezwiązane z kierunkiem edukacji. Zdarza się, że dzienni studenci są w stanie pracować nawet na pełen etat. To z jednej strony może być pozytywne zjawisko, bo świadczy o zaradności studenta. Z drugiej należałoby się zastanowić nad poziomem nauki, skoro student jest w stanie być na zajęciach i jednocześnie pracować.
Wielu studentów zamiast pracy wybiera studiowanie jednocześnie dwóch kierunków, często bardzo do siebie zbliżonych, typu ekonomia i zarządzanie. Często drugi kierunek dobierany jest na drugim, trzecim roku, a więc okres edukacji się wydłuża. A przecież szybsze wejście na rynek pracy to możliwość szybszego awansu i zbudowania ścieżki kariery zawodowej. Tym bardziej, że od lat pracodawcy apelują, że uczelnie wypuszczają absolwentów nieposiadających praktycznych umiejętności.
Wybór odpowiedniego kierunku to poważana decyzja. Licealiści często spędzają długie godziny, zastanawiając się nad najlepszym wyborem, przeglądają fora, jeżdżą na dni otwarte uczelni i czytają, kim mogą zostać po danym kierunku. Praktyka pokazuje jednak, że niewielu z nich po studiach faktycznie pracuje w zawodzie. Z badania przeprowadzonego przez Work Service w 2017 r. wynika, że prawie połowa Polaków nie pracuje w zawodzie związanym z ich kierunkiem studiów.
Czy bardziej opłaca się studiować czy pracować?
Niepokojące dane płyną też od strony pracodawców. Większość z nich uważa, że absolwenci nie są odpowiednio przygotowani do pracy. Tu winę ponosi przede wszystkim system edukacji. Na większości uczelni nie ma odpowiedniej współpracy między biznesem a uczelniami. Efekt jest taki, że często wykładowcy teoretycy od lat prowadzą wykłady w taki sam sposób i w tej samej tematyce.
Niedopasowanie do rynku sprawia, że pracodawcy nie chcą płacić absolwentom tyle, ile ci oczekują. Wg badania PwC „Młodzi na rynku pracy 2021”, średnie oczekiwania młodych pracowników z niewielkim doświadczeniem to wynagrodzenie 4500 zł netto miesięcznie. Czy to dużo? I tak, i nie. W końcu studenci poświęcają 5 lat swojego życia na edukację, często w tym czasie nie pracują ani nie zakładają rodzin.
Na studiowanie wydają też (lub ich rodzice) całkiem sporo pieniędzy. Ile dokładnie? Wysłanie dziecka na studia do innego miasta to koszt ok. 2000 zł miesięcznie. Jeśli student nie utrzymuje się sam, to przez 5 lat jego edukacji rodzice wydadzą 100 000 zł. Jeśli dodatkowo będzie to uczelnia prywatna, to dochodzi nam kolejne 25 000 zł. Taka kwota może stanowić wkład własny do mieszkania w dużym mieście.
Czytaj też: Szkoły niepubliczne coraz popularniejsze. Czy opłaca się płacić za szkołę? (subiektywnieofinansach.pl)
Gdyby zamiast na studia taka osoba poszła od razu do pracy i przez kolejne 5 lat zarabiałaby średnio 3500 zł, to uzbierałaby 210 000 zł. Wtedy koszty utrzymania byłby na jej głowie, ale odkładając 1000 zł miesięcznie, uzbierałaby dodatkowe 60 000 zł i w tym czasie mogłaby podnosić swoje kwalifikacje zawodowe.
I taką drogę powinno wybrać wielu potencjalnych studentów. Bo w naszym kraju nie brakuje aż tak bardzo prawników, psychologów czy socjologów. Dużo większe zapotrzebowanie jest na spawaczy, murarzy, kierowców autobusów czy piekarzy. Na stronie Barometr Zawodów można sprawdzić zapotrzebowanie na konkretny zawód w naszym województwie. Mapa po lewej pokazuje sytuację na rynku ekonomistów, a po prawej murarzy i tynkarzy.
Niestety polityka względem szkół zawodowych i przeświadczenie o tym, że każdy powinien mieć studia, sprawiło, że mamy całe grono sfrustrowanych absolwentów, którzy nie są w stanie znaleźć pracy w zawodzie. Wiele z tych osób mogłoby zarabiać więcej, kończąc szkołę zawodową lub technikum.
———-
Zobacz nowe wideo Samcika: trzy powody, które sprawiają, że inflacja jest zła
———————-
Posłuchaj podcastu: będzie spór o oprocentowanie naszych kredytów?
W tym odcinku podcastu zastanawiamy się nad tym, czy oprocentowanie naszych kredytów jest oparte o rzetelne wskaźniki i co się stanie, gdy te wskaźniki… znikną, czyli przestaną być wyliczane. Prawnicy obawiają się, że to może być większa afera, niż z klauzulami abuzywnymi w umowach na kredyty frankowe. LIBOR – wskaźnik, na którym oparte jest oprocentowanie kredytów frankowych – zniknie już wkrótce. Dni WIBOR-u też są policzone. Czy oprocentowanie ustalane na podstawie WIBOR-u jest rzetelne? Naszym rozmówcą w tym odcinku podcastu jest Tomasz Mironczuk, szef Instytutu Rynku Finansowego, w przeszłości prezes Banku Gospodarstwa Krajowego i członek władz kilku innych banków (w tym PKO BP). Zapraszamy do posłuchania pod tym linkiem oraz na Spotify, w Google Podcast, Apple Podcast i nie tylko. „Finansowe sensacje tygodnia” są na dziewięciu najpopularniejszych platformach podcastowych.
Zdjęcie tytułowe: Dom Fou/Unsplash