Czym się różni tradycyjny bank w realu od fintechowego banku w internecie? I gdzie jest ten moment, w którym możesz już wcale nie potrzebować tradycyjnego banku? To pytanie zatruwa spokojny sen bankowcom, ale nie tylko. Starają się znaleźć na nie odpowiedź również ci, którzy zainwestowali setki milionów (różnych walut) w rozwój pozabankowych aplikacji finansowych. A ja dziś postaram się na to pytanie odpowiedzieć
Pod względem stosunku do banków Polacy – podejrzewam, że nie jesteśmy jedyną nacją, która tak ma – dzielą się na trzy frakcje. Pierwszą stanowią ci, którzy znają tylko jeden bank – PKO. W zasadzie nie wiadomo które „PKO” mają na myśli, bo przecież są dwa banki o takiej fonetycznej nazwie (PKO BP i Bank Pekao). Nigdy nie poszliby do innego banku niż „ich PKO”, bo żadnemu innemu nie zaufają. Choćby nawet bank kazał dopłacać do depozytu – będą przy nim trwali.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Druga frakcja to ci, którzy są miłośnikami mniej lub bardziej tradycyjnej bankowości (niekoniecznie w wersji „oddziałowej”, często korzystają z banków przez kanały elektroniczne lub przez aplikację mobilną), ale nie wystawią nosa poza segment banków, które istnieją w realu, mają placówki, są jakoś-tam „materialnie” uchwytne.
Tacy klienci bardzo rzadko korzystają z tej naziemnej infrastruktury bankowej, ale uspokaja ich samo jej istnienie (płacą za nie w opłatach i prowizjach, często nie zdając sobie z tego sprawy). „Gdybym kiedyś potrzebował banku albo miał jakiś problem z kartą, to wiem gdzie mogę pójść i się poskarżyć” – to częste uzasadnienie.
Kiedy ostatnio byłeś w swoim banku? Dawno? Fintech kusi właśnie Ciebie
Trzecia frakcja to ludzie, dla których ważne jest „doświadczenie”. Pójdą tam, gdzie dostaną usługę finansową na najwyższym poziomie, bez zgrzytów i kolejek. Czy to „PKO”, bank z oddziałami czy też bank „w powietrzu”, czyli istniejący wyłącznie w cyfrowej rzeczywistości – to bez znaczenia. Ważne, żeby „dowoził”.
Ta grupa Polaków myśli w następujący sposób: Twój bank nie musi być w Radomiu, na poczcie czy w Polsce. Twój bank może być w internecie. Po prostu.
To właśnie ze względu na istnienie tej ostatniej grupy klientów powstały banki fintechowe, które nie mają oddziałów, są tylko w aplikacji mobilnej, ewentualnie mają stronę internetową (ale i to nie zawsze). Ich misją jest dostarczyć usługi, które w XXI wieku przeważnie są z definicji cyfrowe. Dzięki temu, że nie niosą ze sobą ciężkiego majdanu w postaci setek, tysięcy placówek oraz pracowników tam zatrudnionych – mogą być konkurencyjne cenowo i skupić się na oferowaniu konkretnych usług. Bank w internecie to „bank typu light”.
Tak naprawdę 90% usług, z których korzystamy w bankach, to już usługi w pełni cyfrowe. Jeśli zlecamy przelew, to zwykle robimy to samoobsługowo. Płatność kartą, BLIKiem czy za pomocą Apple Pay’a lub Google Pay’a też jest de facto wędrówką cyfrowego zapisu z miejsca A do miejsca B.
Coraz częściej przesuwamy pieniądze nie tyle z rachunku bankowego na drugi rachunek, ile ze smartfona na smartfon (czyli pomiędzy numerami telefonu). Za chwilę nadejdzie w Europie era przelewów za pomocą komunikatorów internetowych. W Azji to już standard – tam nie trzeba mieć banku, wystarczy aplikacja WeChat.
A nasze oszczędności, które deponujemy w bankach? Cóż, one też są już w większości tylko cyfrowym zapisem. Między bankami i ludźmi krąży co prawda pewna ilość gotówki, ale jest to mniej więcej jedna szósta kwoty, którą trzymamy w bankach w formie oszczędności. Gdybyśmy więc chcieli zamienić wszystkie nasze depozyty na fizyczną gotówkę – nie dałoby się, bo po prostu nie ma tyle gotówki w obrocie.
Nie bez powodu większość naszych transakcji to przenoszenie cyfrowych zapisów, a nie materialnej gotówki. Owszem, czasem potrzebujemy gotówki, ale zarówno wypłaty, jak i coraz częściej wpłaty obsługujemy za pomocą bankomatów i wpłatomatów – też w pełni automatycznie. Zresztą operatorzy bankomatów to też jest już w większości niezależny od banków „przemysł”.
Czy „marmurowy” bank ma przewagę nad fintechem? Co z poczuciem bezpieczeństwa?
Może więc czas już się odzwyczaić od tego, że bank to miejsce z centralą, placówkami, pracownikami przyjmującymi dyspozycje klientów. Dziś bank to przede wszystkim platforma informatyczna, która zapewnia określone funkcje. Bank jest głównie w internecie, a „na ziemi” jest tylko czasami.
W banku rozumianym jako platforma informatyczna można wygodnie wpłacić pieniądze na rachunek, wypłacić je, przenieść na inne konto wewnątrz tej struktury (czyli w ramach banku) albo wysłać do innego banku. Nośnikiem pieniędzy na koncie może być plastikowa karta płatnicza albo wirtualna – znajdująca się w smartfonie (i pozwalająca płacić za pomocą aplikacji Apple Pay czy Google Pay).
I tym właśnie są fintechowe banki – platformami informatycznymi zapewniającymi realizację finansowych potrzeb klientów w sposób przeważnie wygodniejszy niż w klasycznych bankach. Choć oczywiście bez placówek i pracowników, a więc związanego z tym poczucia bezpieczeństwa, iż gdy „coś się zepsuje”, będzie można pójść do placówki i komuś nawrzucać (a przy okazji problem załatwić).
Z tym załatwianiem problemu to zresztą też już różnie bywa, bo każdy miłośnik „tradycyjnej bankowości” musi się ze mną zgodzić, że w placówce banku coraz mniej można załatwić. Pracownicy przeważnie – co jest przykre, bo zainwestowano w nich oraz w ich wiedzę mnóstwo pieniędzy – są coraz częściej „końcówkami sprzedażowymi”, a gdy klient przyjdzie z problemem, to po prostu… dzwonią w jego imieniu na infolinię. Często mają dostęp mniej więcej do tych samych informacji o kliencie, do których ma dostęp sam klient, więc nie są w stanie udzielić pomocy – tę i tak ogarnia centrala.
W zasadzie więc nawet poczucie bezpieczeństwa – jedna z ostatnich funkcji „tradycyjnej bankowości” – powoli przestaje być ważnym elementem różnicującym „prawdziwy bank” z placówkami, marmurami i pracownikami oraz ten fintechowy, który istnieje głównie w naszej kieszeni, jako aplikacja mobilna.
POSŁUCHAJ NOWEGO ODCINKA PODCASTU „FINANSOWE SENSACJE TYGODNIA”
Bank może być „w powietrzu”. Czyli w internecie. Ale musi mieć dwie rzeczy
Jeśli przyjmiemy, że bank to głównie platforma informatyczna, dojdziemy do wniosku, że ów bank może być „wszędzie”. Może być – i często jest – „w powietrzu”. Jest tylko jedno „ale”: mimo wszystko ważne jest, na terenie jakiego kraju ów bank krąży po orbicie.
Liczą się bowiem dwie rzeczy: gwarancja państwowa dla depozytów (ta przysługuje wyłącznie instytucjom mającym licencję bankową) oraz polski numer konta bankowego IBAN.
Pierwsza rzecz jest ważna ze względu na bezpieczeństwo pieniędzy. Skoro wiemy, że one nie leżą w żadnym fizycznym skarbcu, tylko są zapisem cyfrowym, to w zasadzie nie powinno mieć znaczenia, gdzie jest ten zapis. Ale – wbrew pozorom – ma to znaczenie. Jeśli jest on w instytucji, która ma pieczątkę z napisem „europejski bank”, wtedy wiadomo, że w razie kłopotów pieniądze są gwarantowane przez rząd kraju, w którym jest zarejestrowana dana instytucja finansowa.
Druga rzecz jest ważna ze względu na wygodę. Jeśli żyjemy w Polsce, to większość naszych kontrahentów też jest w Polsce. Pieniądze będziemy przesyłali i odbierali głównie na terenie kraju. Jeśli nasz „operator bankowy” oferuje nam polskie konto bankowe (z polskim numerem IBAN), to wtedy takie przelewy są po prostu wygodniejsze – szybciej docierają do celu i nie ma problemów przy zlecaniu przelewów (nie każdy umie zlecić przelew zagraniczny).
Fintech kontra bank? Fintech jako bank w internecie?
Tak naprawdę potrzebujemy dla naszych pieniędzy dwóch rzeczy: gwarancji państwa – jak wspominaliśmy przed chwilą – że „w razie czego” odzyskamy nasze pieniądze leżące na rachunku oraz wygodnej platformy informatycznej, która pozwoli nam zarządzać naszymi pieniędzmi – płacić rachunki, robić zakupy, wykonywać płatności i zawierać finansowe transakcje z innymi ludźmi.
Możemy albo znaleźć te dwie funkcje pod jednym dachem, czyli stać się klientem fintechowego banku z licencją (z placówkami lub bez), który spełnia nasze oczekiwania i nie bolą nas zęby przy jego używaniu), albo mieć bank do przechowywania pieniędzy oraz fintechową instytucję finansową do bieżącego zarządzania nimi. Czyli bank na ziemi i firmę rozliczeniową działającą jak bank w internecie.
Oczywiście: niewiele jest fintechów finansowych, które zbliżyły się już do ideału ergonomii i funkcjonalności. Widziałem już świetne aplikacje finansowe – nawet z niemieckimi licencjami bankowymi – które nie posiadały wygodnego sposobu zasilania, czyli wpłacania do nich pieniędzy. Trzeba było to robić europejskimi przelewami SEPA.
Znam też fintechy, które są ogólnie świetne, ale nie mają opcji płatności mobilnych Apple Pay oraz Google Pay. W erze, gdy 90% moich płatności to transakcje ze smartfonem w ręku, używanie plastikowej karty płatniczej może być niedogodnością nie do zaakceptowania. Tak naprawdę być czy fintechem, czy jak bank w internecie wcale nie takie proste.
Wygodne doładowania, płatności, natychmiastowe przelewy do innych… To wystarczy?
Ale jeśli mam aplikację finansową, którą wygodnie i błyskawicznie doładowuję, która oferuje wygodne płatności – kartę plastikową, możliwość jej „włożenia” do smartfona oraz wirtualną kartę do płatności internetowych – i która oferuje jakieś dodatkowe korzyści, to w zasadzie moje potrzeby są zaspokojone.
Jakie to mogą być korzyści? Opiszę je pokrótce na przykładzie aplikacji ZEN, której osobiście używam i która jest Partnerem tego cyklu artykułów. ZEN recenzowałem już w momencie, gdy wchodziła na rynek. Jej dobre strony to cashback zakupowy (można odzyskać kilka, kilkanaście procent wartości zakupów i zwrot przychodzi prawie natychmiast, a nie za miesiąc), ubezpieczenie zakupów (gdyby coś się popsuło w transporcie albo by nam ukradli), przedłużona gwarancja (o tych rzeczach jeszcze pewnie będę pisał, bo pozwalają sporo zaoszczędzić – pieniędzy i nerwów) i możliwość wewnętrznych rozliczeń pomiędzy użytkownikami aplikacji, do których wystarczy tylko numer telefonu odbiorcy.
Cashback może być nota bene ciekawym pomysłem na… zastąpienie bankowych odsetek od depozytów, które – jak wiadomo – spadły już do zera. Jeśli dzięki aplikacji do płacenia uda mi się „odzyskać” 2-3% wartości moich comiesięcznych zakupów, to mam de facto ekwiwalent porządnej lokaty bankowej (tutaj więcej pisał na ten temat Michał Wachowski, który tak właśnie – za pomocą cashbacków i moneybacków -chroni się przed inflacją).
ZAPROSZENIE
Zapraszam do przetestowania aplikacji ZEN – ściągnijcie ją ze sklepu mobilnego. Link do aplikacji dla użytkowników urządzeń Apple jest w Appstore, czyli tutaj, a link do Google Play, czyli sklepu dla użytkowników urządzeń z Androidem – tutaj. Zarejestrujcie się, zasilcie aplikację paroma groszami (działają w zasadzie wszystkie możliwości wpłaty – i trzeba przyznać, że dzięki temu jest to jedna z najbardziej wygodnych do zasilania aplikacji fintechowych), pobawcie się nią, popłaćcie za zakupy (można od razu wygenerować kartę ZEN i podłączyć ją do Google Pay’a albo Apple Pay’a), sprawdźcie czy pasuje Was interfejs i design (jest… hmmm… nowatorski).
ZEN jest częścią fintechu mającego licencję bankową na Litwie. To właśnie taki bank w internecie przeznaczony dla ludzi „żyjących w internecie”, czujących się bardziej „z internetu” niż z Radomia czy Krakowa. Za używanie aplikacji jest opłata w wysokości 1 euro miesięcznie. To też wkrótce będzie wyznacznik banku w internecie – nie będzie już za darmo, ale w cenie abonamentu będzie starał się dawać więcej niż bank „w marmurze” (który tak naprawdę nigdy nie był za darmo).
ZEN oferuje też bowiem usługi dla firm i sklepów internetowych. Gdy ktoś uzna, że warto zrobić zakupy w Twoim sklepie, zapewne podejmuje tę decyzję, wierząc, że na końcu czeka go dopasowana do jego potrzeb metoda płatności – dzięki usługom pośrednictwa w płatnościach produkty i usługi będzie mógł kupić każdy, z dowolnego miejsca na Ziemi – globalnie i lokalnie. Transakcje nie obciążają e-sklepu żadnymi opłatami (jest tylko miesięczna subskrypcja). Uwaga: po kliknięciu w ten link kod promocyjny SOZEN uprawnia do testowania usług ZEN dla małych firm przez 60 dni za darmo. Więcej pod tym linkiem.
————————–
Niniejsza publikacja jest elementem cyklu edukacyjnego „Finanse w stylu ZEN”, którą „Subiektywnie o Finansach” realizuje wspólnie z twórcą aplikacji ZEN. Dzięki platformie płatniczej z kontem wielowalutowym, kartą ZEN Mastercard i brakiem opłat za transakcje, można też wygodnie prowadzić biznes
zdjęcie tytułowe: Scott Webb/Unsplash