List rektorów największych uczelni ekonomicznych wzbudził niesmak i oburzenie wśród frankowiczów. „Podważenie odpowiedzialności za podjęte ryzyko to odejście od reguł gospodarki rynkowej” – ostrzegają rektorzy, a celem tych słów są chyba również sędziowie Sądu Najwyższego, którzy wkrótce będą podejmowali decyzje ważne dla orzecznictwa w sprawie franków. Decyzje, których waga w pieniądzu wynosi najmarniej kilkadziesiąt miliardów złotych. Czy list rektorów to rzeczywiście przegięcie i wywieranie nieformalnego nacisku na Sąd Najwyższy? A może rektorzy tylko rzucili słowa prawdy między oczy?
Głośny list rektorów czterech uczelni ekonomicznych – w tym tej, której sam jestem absolwentem (poznańskiej), oraz tej, która swego czasu nagrodziła mnie mianem najlepszego dziennikarza ekonomicznego w kraju (krakowskiej) – w sprawie kredytów frankowych wywołał burzę. Został powszechnie odczytany jako poparcie dla banków w sporze z frankowiczami.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Moment jego publikacji oczywiście nie jest przypadkowy. Za dwa tygodnie Sąd Najwyższy ogłosi orzeczenie, które może wytyczyć sądom powszechnym jednoznaczną już linię orzeczniczą i pozbawić wątpliwości tych sędziów, którzy z oceną sporu frankowiczów z bankami mają problem. A wtedy może ruszyć „linia produkcyjna” wyroków dotyczących unieważnienia umów frankowych.
Frankowicze oczywiście zarzucają rektorom, iż wzięli się za lobbing i próbują wpłynąć na sędziów Sądu Najwyższego. Argument ma sens, zwłaszcza że rektorzy uczelni – jako przedstawiciele nauki – mogą być dla sędziów „Najwyższego” poważniejszymi autorytetami niż pozostali komentatorzy.
Ale oczywiście zabronić rektorom wypowiedzenia się akurat teraz w sprawie franków nie można. Można natomiast ocenić ich argumenty. A te są – nie da się ukryć – bardzo jednostronne. Do tego stopnia rozjuszyły one stowarzyszenia skupiające frankowiczów, że pojawiła się nawet propozycja, by zabrać uczelniom dotacje unijne, skoro ich szefowie publicznie podważają prokonsumenckie stanowisko europejskich sądów.
List rektorów przeciw herezjom. Frankowicze: „to są właśnie herezje!”
Czy rzeczywiście stanowisko rektorów uczelni ekonomicznych – warszawskiej SGH, poznańskiego UE, krakowskiego UE oraz wrocławskiego UE – jest niedopuszczalne i zdradzieckie? Przyjrzyjmy się temu listowi (tutaj znajdziecie całość). Rektorzy m.in. przypominają, że od upadku komunizmu Polacy uczą się gospodarki rynkowej i niestety jest to w dużej mierze nauka na własnych błędach, czyli na podejmowaniu zbyt dużego ryzyka w nadziei na poważne korzyści. Wyliczają, że mieliśmy afery Bezpiecznej Kasy Oszczędności, Banku Staropolskiego, Amber Gold, Banku Spółdzielczego w Wołominie czy SKOK-u Wołomin) i że nadal nie brakuje chętnych do podejmowania podobnych, z nadzieją na nadzwyczajne korzyści.
„Do tego typu zachowań można zaliczyć również zaciąganie kredytów mieszkaniowych denominowanych lub indeksowanych do waluty obcej, przez osoby zwane potocznie frankowiczami. Od samego początku ich zobowiązania miały w sobie skumulowane ryzyko kredytowe i walutowe”
– piszą rektorzy. I przyjmują założenie, że ci konsumenci mieli pełną świadomość co do cech kredytów, które zaciągali, gdyż 70% z nich ma wyższe wykształcenie. Już z tego wynika, że skoro „widziały gały, co brały”, to nie powinno być mowy o jakimkolwiek unieważnianiu kontraktu tylko dlatego, że okazał się dla jednej ze stron (klienta) niekorzystny. Ale najmocniejsza z tez przedstawianych przez rektorów brzmi:
„Z pozycji ekonomii i finansów sedno problemu kredytów frankowych nie leży w kontrowersjach dotyczących abuzywności niektórych postanowień umów kredytobiorców z bankami, lecz w zachowaniu sensu ekonomicznego takich pojęć jak stopa procentowa, kurs walutowy czy koszt kapitału. Te bowiem stanowią fundamenty nie tylko rynku finansowego, ale niemal całego systemu ekonomicznego. Podważenie paradygmatu odpowiedzialności podmiotów rynku za ryzyko swej działalności, w normalnych warunkach funkcjonowania oznacza odejście od reguł gospodarki rynkowej. Natomiast przerzucanie kosztów zmaterializowania ryzyka walutowego na innych jest podręcznikowym przejawem hazardu moralnego (bezpiecznego hazardu), prowadzi do erozji dyscypliny rynkowej, a w konsekwencji do patologicznych zachowań uczestników rynku, wreszcie kryzysów ekonomicznych o trudnej do oszacowania skali”.
Można byłoby uznać list rektorów za jednoznaczne wsparcie banków w sporze z frankowiczami. Bo to frankowicze uważają, że ktoś (bank) powinien im zrefundować niekorzystne zmiany kursu franka i że ten ktoś (bank) nie może żądać żadnych odsetek od kapitału, z którego klient przez lata korzystał.
Czy rektorzy „zapomnieli”, czyli jak to było naprawdę
Kluczowe dla oceny listu rektorów jest zastrzeżenie, iż cały wywód zawiera rozważania „z pozycji ekonomii i finansów”. A więc w oderwaniu od tego, że klient mógł zostać wprowadzony w błąd co do istoty kredytu walutowego (czyli jednak nie zdawać sobie sprawy z ryzyka), że bank może nie mieć żadnego dowodu na to, iż uświadomił to ryzyko klientowi, że bank mógł celowo utrudniać klientowi pozyskanie kredytu w złotych, by został on zmuszony do zaciągnięcia kredytu frankowego (poprzez patologiczny sposób liczenia zdolności kredytowej), oraz że bank mógł napisać umowę zawierającą nieuczciwe elementy, dając sobie możliwość nieograniczonego zwiększania zarobku na różnicach kursowych.
Tego wszystkiego w rozważaniu rektorów nie ma. I rzeczywiście – jeśli to wszystko pominąć, to trzeba byłoby przyznać rektorom rację: jeśli ktoś wziął kredyt z ryzykiem walutowym, powinien za realizację tego ryzyka zapłacić. Jeśli korzystał z kapitału banku – powinien za ten kapitał zapłacić (choć w dobie zerowych stóp procentowych zdarza się, że to nie pożyczkodawca płaci za kapitał). Jeśli umówił się na stopę procentową odnoszącą się do obcej waluty, to nie powinien w trakcie umowy żądać rozliczania tej umowy przy stopie procentowej odnoszącej się do innej waluty.
Sęk w tym, że to wszystko, co rektorzy pomijają w swoim apelu, także było częścią rzeczywistości. Czy można mieć do ekonomistów pretensje, że patrzą na sprawę wyłącznie przez pryzmat zasad ekonomii? Moim zdaniem nie. Tak samo, jak nie można mieć do prawników (w tym sędziów), że wąsko patrzą na sprawę tylko przez pryzmat przepisów.
Prawnik nie zastanawia się nad WIBOR-em, LIBOR-em i spreadem. Skoro w umowie jest abuzywna klauzula, to ją z niej wyrzucamy. Jeśli umowy nie da się w tej sytuacji utrzymać w mocy, to ją unieważniamy. A że jakiś człowiek ma z tego tytułu darmowy kredyt, a jakiś bank – musi skądś wziąć pieniądze na pokrycie kosztów kapitału (w domyśle: od wszystkich klientów) – to już nie jest problem stricte prawny.
Tak jak od ekonomistów – gdy oceniają tego typu spór – nie wymaga się, żeby brali pod uwagę aspekty prawne umów łączących klientów z bankami (bo nie są prawnikami), tak od sędziów nie wymaga się, żeby brali pod uwagę aspekty ekonomiczne (bo znają się na prawie, a nie na ekonomii). To dwie połówki tego samego banknotu, które tworzą sensowny obraz dopiero po połączeniu.
Dwie połówki banknotu. Kto je powinien połączyć?
Kto powinien tego połączenia połówek banknotu dokonać? Politycy przy współpracy prawników i ekonomistów, mając na względzie także aspekty sprawy pochodzące spoza tych obu światów. Ani ekonomista, ani prawnik samodzielnie nie jest w stanie spojrzeć na sprawę i złapać wystarczająco szeroki horyzont. Z punktu widzenia ekonomisty nawet odwalutowanie kredytu frankowego (nie mówiąc o unieważnieniu umowy i sankcji kredytu darmowego) to herezja, a z punktu widzenia prawnika herezją jest „odpuszczenie” abuzywności tylko dlatego, że jej ukaranie powodowałoby potencjalne nagrodzenie hazardu moralnego konsumenta.
Powinna więc powstać ustawa, która po części odpowiada na argumenty ekonomistów, ale uwzględnia też punkt widzenia prawników. Kłopot w tym, że rządzą nami politycy o wąskich horyzontach, którzy nie potrafią patrzeć na przyszłość kraju w perspektywie dłuższej niż do najbliższych wyborów. Ich mantrą są sondaże i nie będą podejmować żadnych niepopularnych decyzji – choćby ceną docelowo miałaby być katastrofa – jeśli groziłoby to utratą władzy.
Dlatego problem franków na pewno skończy się jakiegoś rodzaju niesprawiedliwością. Bo rozwiązywanie sporu tego rodzaju przy uwzględnieniu tylko części argumentacji nie doprowadzi do uniwersalnie sprawiedliwego rozwiązania (a więc sprawiedliwego nie tylko indywidualnie, ale też społecznie). Nawet jeśli organ, który będzie to rozwiązanie narzucał, nazywa się wymiarem sprawiedliwości. I to jest smutne, lecz nieuniknione, bo takich – niedojrzałych do rządzenia – ludzi sobie wybraliśmy.
————
Posłuchaj podcastu „Finansowe sensacje tygodnia”
W najnowszym (45.) odcinku podcastu „Finansowe sensacje tygodnia”:
01:41 – „Temat tygodnia”: NBP zapowiada wzrost inflacji i kontynuowanie druku pieniędzy. Co to dla nas oznacza?
10:36 – „Dwie strony medalu”: Podatek Belki – likwidować czy nie?
15:14 – „Liczba tygodnia”: Ujemne oprocentowanie oszczędności. Czy rzeczywiście to nam grozi?
21:57 – „Cytat tygodnia”: „Nowy ład”, czyli emerytura bez podatku i 30.000 zł kwoty wolnej od podatku. Co to zmienia, jeśli chodzi o wybór „ZUS czy IKE” po likwidacji OFE?
32:55 – „Ciekawostka tygodnia”: Przeciętny konsument – jakie powinien mieć cechy zdaniem korporacyjnych prawników?
Zapraszam do posłuchania pod tym linkiem, a także na Spotify, w Google Podcast, Apple Podcast i na innych platformach.
źródło zdjęcia tytułowego: SGH