Polska jest prawdopodobnie jedynym krajem na świecie, w którym maseczki na twarzy na zakupach w sklepach są obowiązkowe, ale jednocześnie próba ukarania kogoś za brak maseczki jest… karalna. Za co wolicie dostać mandat? Policja i polskie państwo wspaniałomyślnie daje wam wybór
Stanąłem jak wryty, gdy przeczytałem w augustowskim portalu lokalnym informację o tym, że Sąd Rejonowy w Suwałkach ukarał grzywną ekspedientce za to, że nie chciała obsłużyć klientki bez maseczki. Kara dla sprzedawczyni była niewielka i wyniosła tylko 100 zł, ale chodzi o fakt, a nie o wysokość kary. Jak to możliwe, że w kraju, w którym obowiązuje – wydany rządowym rozporządzeniem – nakaz zasłaniania twarzy w sklepach, ktoś może dostać karę za to, że się do tego nakazu próbuje stosować?
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Wniosek o ukaranie sprzedawczyni złożyła miejscowa policja, powołując się na ustawę konsumencką, która mówi, że „prawo narusza ten, kto umyślnie, bez uzasadnionej przyczyny, odmawia sprzedaży towaru”. Sąd rejonowy uznał, że brak maseczki nie może być podstawą do tego, by nie obsłużyć klienta. Owszem, takie naruszenie przepisów można zgłosić na policję, ale odmówić obsługi nie można.
Maseczki mieć trzeba, ale jak ktoś nie ma, to dostaniesz mandat
Bardzo to głupie, bo przecież takie spojrzenie na sprawę oznacza, że sprzedawca nie ma żadnych instrumentów, by ochronić swoje zdrowie i życie przed nieodpowiedzialnym konsumentem, który wejdzie do sklepu i – choćby kaszlał, kichał i smarkał – nie można mu powiedzieć, żeby spadał na drzewo.
„Do jednego ze sklepów w centrum Suwałk weszła młoda kobieta bez maseczki, a ekspedientka poprosiła ją o zasłonięcie ust oraz nosa. Klientka zlekceważyła prośbę i podeszła do kasy, lecz nie została obsłużona. Zirytowana próbowała ściągnąć do sklepu policję, ale patrol nie przyjechał. Udała się więc do komendy i złożyła zawiadomienie”
– opisuje absurdalną sytuację augustowski portal. Co ciekawe, sprawę procesował ten sam komisariat policji, który na codzień wystawia mandaty za nienoszenie maseczek w miejscach, gdzie należy je nosić. Podobno mniej więcej w tym samym czasie, w którym rozstrzygała się sprawa krnąbrnej sprzedawczyni, trzy inne ekspedientki z tego samego miasta były karane za to, że… same sprzedawały towar nie zasłaniając twarzy maską.
Żeby było jeszcze śmieszniej, Ministerstwo Zdrowia niedawno apelowało do sprzedawców, by – w poczuciu obowiązku i społecznej odpowiedzialności – zachowywali się dokładnie tak, jak ukarana sprzedawczyni, a więc nie pozwalali na robienie zakupów osobom, które nie mają maseczek.
„Ze względu na bezpieczeństwo klientów w czasie epidemii Ministerstwo Zdrowia zaleca nieobsługiwanie klientów, którzy nie stosują się do przepisów obowiązującego prawa”.
Czytaj więcej: Czy sprzedawca może wyegzekwować noszenie maseczki przez klienta?
O co tu chodzi? Otóż takie obostrzenia, jak obowiązek noszenia maseczek można wprowadzać tylko w drodze ustawy, a polski rząd poszedł na skróty i wprowadził to rozporządzeniem, czyli aktem prawnym niższego rządu, nie wymagającym przegłosowania niczego przez Sejm oraz Senat i uzyskiwania podpisu prezydenta.
Wygląda więc na to, że choć w wielu sklepach przed wejściem wiszą wywieszki z prośbami i groźbami dotyczącymi konieczności używania maseczek, to wszystkie one są… nielegalne. O, ta na przykład:
Ustawa o zapobieganiu i zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi mówi o obowiązku stosowania środków profilaktycznych – w tym noszenia maseczek – tylko przez osoby chore i podejrzane o zachorowanie. Rozporządzenie rozszerza ten nakaz na wszystkich, ale w zasadzie każda ukarana osoba może swoją karę zakwestionować.
Ministerstwo Zdrowia próbowało ostatnio ratować sytuację, szukając w ustawach uzasadnienia, by można było nie obsługiwać klientów bez maseczek. Brzmi to dziwacznie, niczym chwytanie się prawą ręką za lewe ucho, ale szacunek dla ministerialnych prawników za kreatywność.
„Pracownik obiektu handlowego ma, na gruncie obowiązujących przepisów prawa cywilnego, możliwość odmowy dokonania sprzedaży. Zgodnie z art. 543 Kodeksu Cywilnego wystawienie rzeczy w miejscu sprzedaży na widok publiczny z oznaczeniem ceny uważa się za ofertę sprzedaży. Zatem prezentowanie publicznie informacji o konieczności zakrywanie ust i nosa należy uznać jako warunek początkowy do skutecznego skorzystania z oferty sprzedaży przez kupującego”
Niechlujstwo polityków i urzędników zaczyna nam wszystkim wychodzić uszami. Dopiero co celebryta i aktor Tomasz Karolak zrobił aferę na pół kraju, bo wyrzucili go ze sklepu IKEA za to, że paradował w nim bez maseczki (głupawo się tłumaczył, że pracuje na planie filmowym, jest systematycznie badany, więc „czysty”), a teraz jeszcze jest sprawa z tym nieszczęsnym wyrokiem.
„Wiadomości Handlowe” podają, że „antymaseczkowcy” już skrzykują się na Facebooku, żeby w najbliższych dniach wspólnie robić zakupy w sklepie IKEA bez maseczek. Głupota ludzka nie zna granic. Ale nie byłoby pola do tego, żeby ją pokazywać, gdyby nie głupota, która zapanowała w kręgach rządowych.
Czytaj też: Nadchodzi jesienna fala chorób, a maseczki, rękawiczki i przyłbice najtańsze od początku pandemii. Promocja?
Idiotyczna sytuacja prawna argumentem dla tych, którzy maseczki ignorują
Efekty mogą być daleko idące, bo ci, którzy maseczek nie poważają lub wręcz uważają, że pandemia jest wymyślona, teraz mają w ręku poważny argument: „możemy chodzić bez maseczek i co nam zrobicie”. A ponieważ nienoszenie maseczek jest zaraźliwe (działa psychologiczny mechanizm równania do najodważniejszego), jesteśmy na kursie i na ścieżce, żeby Naród na noszenie maseczek się wypiął.
Co prawda w Szwecji najważniejsi epidemiolodzy i głównodowodzący walką z Covid-19 twierdzą, że maseczki to głupi pomysł, bo znieczula. I uzasadniają: ludziom wydaje się, że w maseczce są bezpieczni, więc się mimo wszystko do siebie zbliżają, a przecież maseczki dają tylko złudne bezpieczeństwo.
Może coś w tym jest, ale z drugiej strony komputerowe symulacje – ostatnią przeprowadził superkomputer Fugaku, pracujący w japońskim Centrum Nauk Obliczeniowych – pokazują, że noszenie masek zmniejsza jednak ryzyko, że wirus przejdzie na sąsiednią osobę w takim stężeniu, by ją zarazić.
„Maska chirurgiczna wykazała zdolność do zablokowania rozprzestrzeniania się prawie wszystkich kropelek wydzielanych podczas kaszlu, jednak wszystkie inne typy masek też okazały się skuteczne, zatrzymując co najmniej 80% wydzielanych kropelek, dzięki czemu można je uznać za użyteczne w spowalnianiu rozprzestrzeniania się koronawirusa”
– głosi konkluzja zespołu przeprowadzającego badanie. Komunikacja miejska, szkoły i sklepy – to miejsca, w których najbardziej trzeba uważać. Wiem, że niedawno we Włoszech obowiązywało prawo, które umożliwia władzom zamknąć na kilkutygodniową kwarantannę sklep, w którym pojawił się klient bez maseczki – i to niezależnie od tego, czy został obsłużony, czy nie. Sklep ma mieć interes, żeby kogoś takiego w ogóle nie wpuszczać do środka.
A w Polsce mamy jak zwykle bajzel. Prawo uchwalono tak bardzo po frajersku, że jednocześnie trzeba go przestrzegać oraz nie trzeba tego robić. A państwo, w zależności od kaprysu chwili, nałozy mandat za przestrzeganie bądź za nieprzestrzeganie prawa. Proste? To czego nie rozumiecie?