Maseczki w szkołach nie będą obowiązkowe, a nauka ma się zacząć tradycyjnie, w klasach. Wrześniowy powrót do szkół będzie więc wielkim epidemicznym eksperymentem na żywym organizmie. A właściwie na 4,6 mln żywych organizmów dzieci i pół milionie organizmów nauczycieli. Jak powinna wyglądać idealnie zabezpieczona na czas pandemii szkoła? Ile musiałoby to kosztować, gdyby rząd umiał zrealizować taki plan? Jak to robią w innych krajach?
Dla rządu posłanie dzieci do szkół od 1 września to kwestia honoru. Rząd i Sanepid pozostają głusi na apele dyrektorów szkół, by wstrzymać początek nauki o dwa tygodnie, by dało się wykryć dzieci, które zachorują, bo złapały Covid-19 na wakacjach. Opór próbowało stawiać Zakopane. Tam wszyscy dyrektorzy byli jednomyślni – trzeba opóźnić początek nauki. Podobno mieli dostać „ustną zgodę”, ale szybko zostali spacyfikowani. Najwyższe rządowe i sanitarne czynniki stwierdziły, że nauka zacznie się od 1 września w zwykłym trybie.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Jedyne, co mogą zrobić dyrektorzy szkół, to inwestować w bezpieczeństwo sanitarne i organizować naukę tak, by dzieci z różnych klas się ze sobą nie mijały. A jak powinna wyglądać bezpieczna szkoła w czasie pandemii? I ile rząd powinien dać na nią pieniędzy, gdyby rzeczywiście chciał, żeby było bezpiecznie?
Głos rozsądku w domu i szkole. Jak przygotować się do nauki w erze COVID i ile to będzie kosztować?
Wśród ekspertów, zarówno polskich jak i zagranicznych przeważają opinie, że nie możemy zrezygnować z posyłania dzieci do szkół. Dlaczego? Bo „teleedukacja” będzie jeszcze gorsza dla dzieci, niż ryzyko zakażenia. Nauka zdalna, bez kontaktu z nauczycielem, bez prawdziwych lekcji (i dyscypliny) oraz bez kolegów i koleżanek, grozi gorszymi wynikami w nauce w przyszłości i wychowaniem pokolenia osób nie potrafiących poradzić sobie w „normalnym” życiu. Zaś rodziców skazuje na konieczność ograniczenia pracy.
Lekarze powtarzają, że dzieci przechodzą Covid-19 bezobjawowo i łagodnie, ale nie dotyczy to ich rodziców i dziadków, którzy w domu niemal na pewno zarażą się od dzieci. No i nauczycieli. W tym pedagogów, którzy są w grupach ryzyka, a przecież są szkoły, gdzie 30% kadry ma uprawnienia emerytalne i może w każdej chwili zakończyć karierę w obawie o zdrowie i życie. A wtedy nie będzie już żadnej nauki, czy to zdalnej, czy stacjonarnej, bo nie będzie komu prowadzić lekcji.
W tej sytuacji należałoby wprowadzić jak największą liczbę znanych zabezpieczeń, które chronią przed wirusem. Ale jak zmierzyć temperaturę jednym lub dwoma elektronicznymi termometrami. gdy przed wejściem czeka – w największych szkołach – nawet kilkuset uczniów?
Czy po wejściu do szkoły dzieci mają się tłoczyć przy dwóch lub trzech dystrybutorach do dezynfekcji rąk? Albo w łazienkach, żeby umyć ręce (tak, jak na zdjęciu obok?). Co z wypożyczaniem książek z biblioteki? Co z graniem w piłkę na WF-ie? Co z obiadami w szkolnej stołówce? Co ze świetlicą?
Skoro rząd oraz Ministerstwo Edukacji Narodowej nie zdradzają żadnych przejawów posiadania jakiegoś planu działania, poza podstawowym, który można opisać jako „puśćmy wszystko na żywioł, zrzućmy odpowiedzialność na dyrektorów szkół, a potem się zobaczy”, to my chcemy być głosem rozsądku. Skoro dla naszego dobra i dobra samych dzieci powinny one wrócić do tradycyjnej edukacji, postanowiliśmy sprawdzić, co należałoby zrobić, żeby szkoła naprawdę była bezpieczna. I ile by to kosztowało.
Ważna lekcja ze świata: otworzysz szkołę, będą zakażenia
Na początek sprawdziliśmy, jak z powrotem dzieci do szkół poradziły sobie inne kraje. Jednym z pierwszych krajów, który otworzył szkoły, i to jeszcze w maju, był Izrael. Wydawało się, że nie ma przeciwskazań: liczba wykrywanych nowych przypadków koronawirusa spadła z kilkuset do kilkudziesięciu dziennie, więc dzieci wróciły do szkolnych ław. I się zaczęło. W jerozolimskim gimnazjum Gymnasia Ha’ivrit jeden uczeń z koronawirusem zaraził 154 kolegów i koleżanek i 26 pracowników liceum oraz rodziców.
Po wakacyjnej przerwie dzieci w Izraelu mają wrócić do szkół 1 września z wyjątkiem czerwonych stref, gdzie przypadków wirusa jest najwięcej. Stowarzyszenia rodziców protestują i mówią, że nie poślą dzieci do placówek.
Do szkoły wróciły już dzieci w niektórych niemieckich landach. Uczniowie mają nosić maseczki, ale i to nie pomogło. W Nadrenii Północnej-Westfalii władze musiały ograniczyć kształcenie w kilkunastu szkołach. W dziesięciu przypadkach zamknięto część klas, w dwóch trzeba było zamknąć całe szkoły. W minionym tygodniu koronawirusa stwierdzono w 41 szkołach w Berlinie. Na kwarantannę trafiły setki uczniów, dziesiątki nauczycieli, ale same szkoły nie zostały zamknięte.
Włochy – w pierwszej fazie pandemii kraj najbardziej „zaatakowany” przez koronawirusa – wznawiają naukę w szkołach dopiero 14 września. Klasy mają być mniej liczne, a dzieci będą siedziały w pojedynczych ławkach. W tym celu rząd kupi 2,5 mln nowych, jednoosobowych pulpitów. Do tego zatrudni 50.000 dodatkowych nauczycieli. Z powodu zmniejszonej liczby dzieci w klasach, w szkołach w całym kraju brakuje 40.000 pomieszczeń. Prawdopodobnie lekcje będą odbywać się w i tak pustych obecnie… salach kinowych.
Korea Południowa, która z wirusem poradziła sobie najlepiej na świecie (m.in. dzięki nowoczesnej aplikacji na smartfony, która śledziła kontakty z zakażonymi), uruchomiła szkoły w reżimie sanitarnym: dzieci uczyły się w ławkach zasłoniętych pleksi. Niestety, wysiłki spełzły na niczym. W ostatnich dniach tamtejszy MEN nakazał wszystkim 8.000 szkołom i przedszkolom w Seulu przejście na tryb pracy zdalnej. Poza tym reszta uczniów w całym kraju pracuje w trybie mieszanym: trochę zdalnie, a trochę w klasach. Wyjątkiem są maturzyści, którzy w grudniu zdają egzamin – ci uczą się w szkołach.
Spróbujemy policzyć, ile kosztowałoby przygotowanie polskich szkół do bezpiecznej nauki w czasie pandemii, Za benchmark przyjmijmy budynek szkoły-„tysiąclatki”, w której prawdopodobnie kształcił się każdy z nas (powstało prawie 1.500 takich szkół). Może ona pomieścić bez problemu 500 uczniów.
Mierzenie temperatury: termometr, kamery, czy bramki?
Uczniowie mają przed wejściem być w maseczkach, ale wewnątrz szkoły już nie. Nie ma też obowiązku mierzenia temperatury. Każda szkoła ma być wyposażona w trzy termometry. Załóżmy, że nauka będzie na dwie zmiany, czyli 250 dzieci przyjdzie do szkoły jednocześnie, a pomiar temperatury każdemu trwa 10 sekund (wliczając przerwy między kolejnymi uczniami).
Oznacza to, że na jeden termometr przypadać będzie 83 uczniów. Zakładając optymistycznie, że do wejścia będą trzy kolejki, cała procedura będzie trwać około kwadransa. A jeśli szkoła ma 1000-1500 uczniów? Należałoby dokupić termometrów. Ale przecież są kamery termowizyjne, które mają szeroki kąt obserwacji i jednym ujęciem są w stanie „prześwietlić” grupę kilkunastu, kilkudziesięciu osób i wyłapać te o podwyższonej temperaturze ciała. Profesjonalne kamery, które zostały zaprogramowane do mierzenia gorączki (np. Opit Xi 400 na zdjęciu) kosztują od 10.000 zł. Gdyby każda Polska szkoła miała sobie taką – jedną tylko – zafundować, kosztowałoby to ćwierć miliarda złotych.
Jest też inna opcja – niewiele tańsza, ale równie skuteczna. Bramka do mierzenia temperatury. Wiadomo, że w takie cudo zainwestowały zakopiańskie szkoły. Działa to-to jak bramka do wykrywania metali, tyle, że wykrywa podwyższoną temperaturę. Ceny? Od ok. 8.000 zł. Koszt dla całego systemu edukacji: 200 mln zł. Każda szkoła powinna mieć jedną, a najlepiej kilka takich bramek, żeby nie powstawały przy nich zatory.
Wyposażenie klas: pleksi-boksy i jednoosobowe ławki
Rząd tego rozwiązania ani nie rekomenduje, ani tym bardziej nie finansuje. Skoro nie będzie maseczek w szkołach, to niech będą chociaż szyby z pleksi. Takie, jakie pojawiły się w sklepach. Ile to kosztuje? Boks z pleksi, który można postawić na ławce, obudowany z trzech stron, można kupić za 300-400 zł (w zależności od wymiaru). Zakładając, że w przeciętnej szkole w klasach będzie przebywać jednocześnie 250 uczniów, i każdy z nich powinien siedzieć w pojedynczej ławce, potrzeba by było 250 takich zestawów pleksi. Do tej pory dominowały ławki szkolne dwuosobowe, więc szkoła musiałaby dokupić pojedyncze (przypominam), że we Włoszech rząd kupił 2,5 mln nowych ławek.
Koszt takiej pojedynczej ławki to 100-120 zł. Oznacza to, że aby rozsadzić uczniów potrzebowalibyśmy kupić ok. 125 nowych ławek i 250 zestawów pleksi do każdej szkoły. Koszt ławek dla naszej reprezentatywnej szkoły to 13.750 zł (110 zł za sztukę), a boksów – aż 75.000 zł (licząc 300 zł za egzemplarz). Do tego trzeba by doliczyć cenę osłonki dla nauczyciela do każdej sali lekcyjnej. Załóżmy, że sal jest 18, to dodatkowe 5.400 zł. Razem zestaw ochronny to 94.000 zł. A przecież nie liczymy kosztów wyposażanie sekretariatu, pokoju nauczycielskiego, czy biblioteki.
W skali całego kraju wydatek byłby olbrzymi. Szkoły są różne, ale licząc z dużym marginesem błędu koszt wyposażenia w szyby pleksi dla 24.000 placówek przy uśrednionej wartości 90.000 zł na szkołę wyniósłby ponad 2,2 mld zł.
Czytaj też: Dlaczego krzywa zachorowań nie chce spadać? Czy grozi nam pełzająca epidemia? A może „scenariusz japoński”?
Ozonowanie i dezynfekcja sal
Rząd rekomenduje żeby po każdej lekcji wietrzyć klasę, tak by wirus zneutralizował się w świeżym powietrzu. Nie zawsze będzie można to robić ze względu na niskie temperatury. Zamiast tego pomieszczenia mogą być ozonowanie. To bezpieczny i sprawdzony sposób anihilacji wirusów, bakterii czy grzybów, który polega na rozpyleniu ozonu, czyli tlenu zbudowanego z nie z dwóch, ale trzech cząsteczek: O3. Cena usługi ozonowania jest droga i czasochłonna. Koszt ozonowania sali o powierzchni kilkudziesięciu metrów kwadratowych to kilkaset złotych. Dezynfekcja całej szkoły kosztowałby tysiące złotych dziennie.
Zamiast tego można by kupić własną maszynę do ozonowania. Ceny za profesjonalne urządzenie zaczynają się od 3.000 zł i rosną wraz z wydajnością. Np. żeby zdezynfekować salę o powierzchni 60 metrów kwadratowych potrzeba ok. 30-35 minut. Ozonowanie sali po każdej lekcji jest niemożliwe, ale ozonator (gdyby był na wyposażeniu każdej klasy) mógłby pracować w trakcie przerwy między dwie szkolnymi zmianami. Koszt? W przypadku 18 sal lekcyjnych o powierzchni 60 metrów kwadratowych wyniósłby 54.000 zł.
Ozonowanie na pewno przydałby się też w magazynie sprzętu sportowego i na sali gimnastycznej, na której będą ćwiczyć podczas zajęć WF dzieci. Dezynfekcji powinny podlegać piłki, drabinki, materace, kozły, sprzęt na siłowni – to szybki i pewny sposób niż ręczna dezynfekcja płynem każdego sprzętu osobno.
Tańszym rozwiązaniem byłaby lampa bakterio- i wirusobójcza, która emituje szkodliwe promieniowanie UV-C. Nie trzeba kupować całej lampy – wystarczy świetlówka, którą po zajęciach można zamontować na suficie zamiast tradycyjnej lampy. Do pomieszczeń o wymiarach ok. 60 metrów kwadratowych potrzebne są cztery lampy o mocy 30W w cenie ok. 75 zł. Dezynfekcję powietrza uzyskuje się już w ciągu 15-20 minut, a całości pomieszczenia – po kilku godzinach pracy lampy.
Koszt wyposażenia 18 sal lekcyjnych w 72 lampy to 5.400 zł. Do tego części wspólne takie jak pokój nauczycielski, sala gimnastyczna, magazyn sprzętu sportowego – to kolejne kilkanaście lamp, np. w cenie 1.500 zł. W sumie to prawie 7.000 zł. Dobra wiadomość: lampy powinny działać przez kilka lat.
Prawie 500 mld zł wydatków budżetu. A bezpieczna szkoła? Zapomnieli?
Podsumowując: reprezentatywna szkoła, do której uczęszcza 500 dzieci na dwie zmiany, żeby przygotować się i zwiększyć szanse w starciu z koronawirusem, powinna wydać:
- 10.000 zł na kamery termowizyjne albo 16.000 zł na dwie bramki do mierzenia temperatury
- 14.000 zł na jednoosobowe ławki
- 80.000 zł na obudowy z pleksi dla uczniów i nauczycieli
- 55.000 zł na maszyny do ozonowania (o ograniczonym zasięgu i czasie działania) i 7.000 zł na lampy wirusobójcze UV-C
Razem będzie to jakieś 120.000-170.000 zł w przypadku średniej wielkości szkoły liczącej 500 uczniów. W przypadku dużej szkoły, mającej 1500 uczniów – najmarniej dwa razy więcej, czyli jakieś 240.000-350.000 zł. Mnożąc przez liczbę szkół (24.000) otrzymujemy bardzo nieprecyzyjny wynik dotyczący koniecznych inwestycji – ok. 4-8 mld zł. Do tego dochodzą koszty zakupu dozowników do dezynfekcji rąk i chyba też dodatkowe etaty dla ludzi zajmujących się utrzymaniem czystości w szkole.
Nie uwzględniamy też kosztów osobistego wyposażenia takich jak maseczki, przyłbice, rękawiczki, ale przecież MEN ich nie zaleca… Zresztą to są koszty, które jest w stanie ponieść rodzice dziecka. Zakup dozowników płynów do dezynfekcji i dziesiątek litrów płynu każdego dnia niekiedy finansuje samorząd, w innym przypadku pewnie będą musieli zrzucić się rodzice.
Tak powinny wyglądać przygotowania do początku roku szkolnego. A jak wyglądają? I czy premier Mateusz Morawiecki, jego minister od edukacji oraz szef wszystkich szefów urzędujący na Nowogrodzkiej, przypadkiem nie zapomnieli za co podatnicy płacą im pieniądze? Bezpieczna szkoła powinna być „zaplanowana” przez władze krajowe, a nie została. Rząd ogłosił właśnie, że wydatki tegorocznego budżetu wyniosą prawie 500 mld zł, a dług publiczny wzrośnie w przyszłym roku do 1,5 bln zł, więc trudno używać argumentu, że „nas na to nie stać”.
Wkrótce przekonamy się, jaka będzie cena tego, że wszystkie powyższe zabezpieczenia nie zostaną wprowadzone w polskich szkołach na skalę przemysłową.
źródło zdjęcia: Unsplash/PixaBay