Polskie szpitale nie uginają się jeszcze pod ciężarem liczby chorych na koronawirusa – zajętych jest ok. 2500 łóżek, czyli co czwarte w szpitalach zakaźnych – ale brakuje sprzętu zabezpieczającego i lekarzy. Dlaczego państwo nie sięgnie po rezerwy w postaci prywatnych przychodni i szpitali? Czy w ogóle byłoby po co sięgać? Choć w prywatną służbę zdrowia Polacy „pakują” gigantyczne sumy, to w czasach pandemii jest znaczenie jest bardzo ograniczone. Dlaczego?
W Hiszpanii, gdzie miejsc w szpitalach już zabrakło, czasowo znacjonalizowano prywatne, dobrze zorganizowane i nowocześnie wyposażone zasoby prywatnej służby zdrowia. W Polsce na razie ten wariant nie jest nawet rozważany. „Nie ma takiej potrzeby, ale jest taka możliwość” – mówił minister zdrowia Łukasz Szumowski. Co by tam znalazł rząd, gdyby zdecydował się sięgnąć po zasoby „prywaciarzy”? Jak w czasach pandemii działa prywatna służba zdrowia?
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Szpitale prywatne na pomoc państwowym, czyli jakie mamy rezerwy?
Oprócz gęstej sieci prywatnych gabinetów lekarskich mamy też kilkaset prywatnych szpitali. Prawie żaden swoją wielkością, ani uniwersalnością działania nie może się równać z największymi klinikami państwowymi. Poniżej mapka z zaznaczonymi prywatnymi szpitalami. Jeśli chcecie zobaczyć, jak Polska prezentuje się na tle całej Europy, to zachęcam do kliknięcia w link.
Mimo to rola prywatnych szpitali w systemie ochrony zdrowia Polaków nie jest pomijalna. Szpitale prywatne mają 14-procentowy udział w rynku. I ten udział rośnie. Dla porównania: w 2009 r. było to 9%. Większość prywatnych szpitali leczy nie tylko „swoich” pacjentów abonamentowych, ale też tych „z ulicy” oraz ubezpieczonych w ramach NFZ.
Według ostatnich dostępnych danych aż 65% dochodów prywatnych szpitali gwarantują im kontrakty z NFZ. Umowy z publicznym płatnikiem są konieczne dla utrzymania prywatnych szpitali, bo komercyjnych klientów jest w Polsce zbyt mało, żeby finansować prywatne szpitale tylko z prywatnych pieniędzy (źródło grafiki: SSP).
W sumie w prywatnych szpitalach przed dwoma-trzema laty było 33.000 łóżek. Dla porównania: we wszystkich pozostałych szpitalach mieliśmy 190.000 łóżek. Gdyby rząd chciał sięgnąć po te zasoby w walce z pandemią, to nie byłyby to zapewne oddziały dla zarażonych koronawirusem. Szacuje się, że jedynie 4% z łóżek w prywatnych szpitalach ma potencjał do zapewniania pełnej hospitalizacji.
Zdecydowana większość prywatnych szpitali zajmuje się chirurgią, ortopedią i ginekologią. Można sobie wyobrazić, że rząd anektuje prywatne oddziały po to, by skierować tam pacjentów z zamykanych szpitali publicznych i je odciążyć albo zamienić w szpitale jednoimienne (gdyby zaczęło brakować łóżek).
Łakomym kąskiem mogłyby się stać laboratoria diagnostyczne, które na co dzień badają krew, wiele z nich ma specjalistyczny sprzęt, który mógłby badać próbki pod kątem występowania koronawirusa. Zresztą prywatne laboratoria (np. Warsaw Genomics) już zostały uruchomione, by pomagać tym państwowym w zwiększaniu liczby wykonywanych codziennie testów. Wciąż jednak „moce przerobowe” nie są tak duże, by można było testować ludzi np. na ulicach, za pomocą mobilnych laboratoriów.
Czytaj też: Trzy grzechy główne jakie nosi w sobie Tarcza Antykryzysowa w rządowej wersji.
Czytaj też: Dlaczego Polski nie stać na mocniejszą tarczę? Bo 90 mld zł rząd rozdał tym, którzy pomocy nie potrzebują
W czasach pozakryzysowych bez prywatnych przychodni ani rusz
Jak widać, prywatna służba zdrowia – choć zapewnia kilkanaście procent miejsc szpitalnych w Polsce – nie jest w stanie przejąć istotnych funkcji w ramach walki z epidemiami. Jest zbyt mało uniwersalna. Ile wydajemy na nią pieniędzy? Głównymi graczami na tym rynku są sieci Lux-Med, Medicover, Enel-Med oraz PZU Zdrowie.
Budżet NFZ sięga prawie 100 mld zł, ale z tej kwoty ponad połowa trafia do szpitali. A ile wydajemy na prywatną służbę zdrowia? Majątek! Według szacunków firmy analitycznej PMR w ubiegłym roku na same usługi medyczne (bez leków) wydaliśmy astronomiczną kwotę 27 mld zł. Jeśli od budżetu BFZ odejmiemy obsługę szpitali, to okaże się, że cała reszta obsługi naszego zdrowia w bardzo dużej części jest na „plecach” prywatnych przychodni, lecznic i lekarzy.
Czytaj też: Trzy grzechy główne jakie nosi w sobie Tarcza Antykryzysowa w rządowej wersji.
Czytaj też: Dlaczego Polski nie stać na mocniejszą tarczę? Bo 90 mld zł rząd rozdał tym, którzy pomocy nie potrzebują
Prywatne przychodnie i gabinety w czasie pandemii nie zaprzestały działalności, a przestawiły się na udzielanie teleporad i konsultacji online – np. przy pomocy kamery internetowej albo na czacie. Wiele placówek zostało czasowo zamkniętych, a porady są udzielane jedynie przez telefon.
Terminy szczepień zostały przesunięte, a punkty pobrań umawiają pacjentów na konkretną godzinę. Firmy prywatne są technologicznie przygotowane do udzielania porad zdalnych, czego nie można powiedzieć o publicznych przychodniach. Obecnie Lux-Med konsultuje online 20.000 osób w skali miesiąca. Na konsultacje przez telefon zdecydował się także serwis HomeDoctor.pl, czyli „Uber do zamawiania wizyt domowych”.
Nie można więc powiedzieć, że prywatna służba zdrowia kompletnie nie przydaje się w czasie pandemii. W odróżnieniu od państwowej była w stanie przestawić się na działalność zdalną i w tej postaci odciąża tę część publicznego systemu, który nie jest zaangażowany w walkę z koronawirusem. Ale w jakim stopniu ją odciąża? I czy w wystarczającym, biorąc pod uwagę kwoty, jakie pożerają „prywaciarze medyczni”? Aby to ocenić będziemy potrzebowali danych o liczbie porad i interwencji nie związanych z koronawirusem, które w czasie pandemii zostały udzielone przez państwowe i prywatne przychodnie. To mogą być ciekawe dane.
źródło zdjęcia:PixaBay, natemat.pl